Wiele gmin czeka na przykład dobrego prawa miejscowego, by pozbyć się reklamowego chaosu. Nadzieja jest w uchwale gdańskiej, której przepisy wejdą w życie w przyszłym roku - mówi Aleksandra Stępień-Dąbrowska, prezes stowarzyszenia „Miasto moje a w nim”.
Projekt ustawy – Prawo o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym wysłany przez resort inwestycji i rozwoju do wstępnych konsultacji torpeduje ustawę krajobrazową. Tyle że z możliwości, które ona daje, skorzystało zaledwie 1,3 proc. gmin, a pod koniec ubiegłego roku pracowało nad uchwałą krajobrazową jedynie 4,6 proc. Dlaczego gminy nie zdecydowały się uprzątnąć reklamowego bałaganu?
Problem jest złożony. Z naszego audytu ze stycznia tego roku wynika, że 44 z 66 miast na prawach powiatu podjęły uchwały o tym, że chcą opracować miejscowe prawo, które pozwoli im uporządkować przestrzeń. Do końca prace doprowadziło jedynie pięć z nich: Nowy Sącz, Gdańsk, Sopot, Opole i Łódź. W tych dwóch ostatnich uchwały zostały zaskarżone. W Gdańsku także, ale miasto wybroniło się w sądach i uchwała krajobrazowa utrzymała się w kształcie, jaki jej nadało.
Dlaczego zdecydowanej większości się to do tej pory nie udało?
Na niepowodzenie złożyło się kilka czynników. Praktycy zajmujący się ustawą krajobrazową dość szybko zorientowali się, że prawo trudno będzie wprowadzić w życie. Część gmin zadania zleciła podmiotom zewnętrznym, które nie znały miejscowych realiów. Nie przeprowadzono dobrych audytów, konsultacji. W konsekwencji przygotowywano prawo, które rozmijało się z rzeczywistością. Było ono łatwo zaskarżalne w sądach. To z kolei demotywująco wpłynęło na inne samorządy. Wydaje mi się, że sytuacje z Łodzi i Opola mocno osłabiły morale w wielu innych miastach. Włodarze nie chcieli ryzykować potyczek sądowych. Wielu czekało na to, komu pierwszemu uda się skutecznie uchwalić dobre prawo miejscowe.
Gmin nie zachęciła możliwość pobierania opłat od reklam?
Argument finansowy często bywa przeceniany.
Wstępny projekt resortu Ministerstwa Inwestycji i Rozwoju według ekspertów to wyrzucenie ustawy krajobrazowej do kosza. Czy po blisko pięciu latach mamy przykład dobrze działającej uchwały?
Niestety jesteśmy cały czas na etapie, kiedy nie mamy żadnego pełnego dokumentu nierozdrobnionego przez procesy sądowe, którego działanie moglibyśmy sprawdzić w praktyce. Nadzieja jest tylko w Gdańsku. Jednak musimy trochę jeszcze zaczekać, bo miasto zdecydowało się na długi okres przejściowy i przepisy zaczną obowiązywać dopiero w przyszłym roku. Dlatego nie można teraz rezygnować z ustawy krajobrazowej. Wyobrażam sobie natomiast okrągły stół, pięć lat po wejściu w życie prawa, które miało uporządkować przestrzeń reklamową. Potrzebujemy merytorycznej dyskusji o doświadczeniach zebranych w ostatnich latach.
W jaki sposób miasta radzą sobie z „reklamozą” bez uchwał krajobrazowych?
Najbardziej znanym sposobem jest park kulturowy. To narzędzie z ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Jest przeznaczone dla ochrony miejsc historycznych, jednak miasta wykorzystują przepisy parków kulturowych głównie do oczyszczenia terenu z reklamowo-szyldowego kożucha. Jako pierwszy do uporządkowania środmieścia posłużył się tymi przepisami Kraków. Co istotne, przepisy o parku kulturowym pozwalają, w odróżnieniu od planów miejscowych, ingerować w sytuację zastaną.
Czyli pozbyć się reklam, które już stoją?
Plany miejscowe, na co wskazuje ich nazwa, odnoszą się do przyszłych działań, dlatego nie sprawdzały się w walce z bałaganem reklamowo-szyldowym. Ktoś, kto w przyszłości będzie chciał postawić nośnik reklamowy, ma wytyczne, do których musi się stosować. Park kulturowy pozwala natomiast zmienić to, co jest. Okazał się mechanizmem, na który wszyscy czekali. Wprowadziły je oprócz Krakowa także Wrocław, Poznań, Łódź i Zakopane właśnie po to, by oczyścić zabytkowe rejony z natłoku reklamowych nośników. To jest też dobry przykład na to, jak samorządy kopiują dobre rozwiązania. Park kulturowy w Krakowie powstawał 10 lat. Kolejne miasta miały już znacznie łatwiej – łącznie z procesem dostosowawczym zajmowało im to około trzech, czterech lat. Podobnie w przypadku uchwały krajobrazowej potrzebujemy takiej, która sprawdzi się w praktyce. Potem kolejnym samorządom będzie już łatwiej.
Co z osiedlami, obrzeżami miast, gdzie szyldy też szpecą?
Łatwiej jest chronić centrum. Wylotówki miejskie to obszar, który często pozostaje bez prawnego opracowania. Wszyscy skupili się na śródmiejskich dzielnicach. Chociaż swego czasu Kraków myślał, by objąć parkiem kulturowym także Kazimierz, Podgórze i Nową Hutę. Warunkiem jest, by był to obszar historyczny, z tradycją. Na przykład w Łodzi jako park kulturowy funkcjonuje ulica Piotrowska, która ma także m.in. „menedżera ulicy”. Wokół tego miejsca dzieje się wiele, między innymi prowadzone są działania rewitalizacyjne.
Jakie inne rozwiązania chroniące przed bałaganem są w zasięgu gmin?
Można tworzyć zapisy w planach miejscowych. Na terenach, którymi zarządza gmina, prezydent, burmistrz, wójt mogą wprowadzić zarządzenie. W Warszawie dotyczyło ono np. zakazu umieszczania nośników reklamowych na szkołach. Mówimy jednak wyłącznie o terenach miejskich – zakres tego rodzaju działań jest więc mocno ograniczony. Są też miękkie rozwiązania, jak próby dialogowania z mieszkańcami, katalogi dobrych praktyk, instrukcje. One są ważne w porządkowaniu przestrzeni publicznej, chociaż nie są twardym prawem: edukują, zachęcają.
Życie w chaosie nam nie przeszkadza? Może brakuje presji mieszkańców, by pozbyć się reklamowego śmietnika?
Jeżeli jesteśmy na co dzień bombardowani różnego rodzaju wizualnymi bodźcami, to w pewnym momencie się na nie wyłączamy. W internecie to zjawisko nazywane jest ślepotą banerową. Podobnie poruszając się w przestrzeni publicznej, staramy się tych bodźców nie dostrzegać. Ale gdy ktoś wskaże nam palcem: zobacz, jak to wygląda, zaczynamy chaos widzieć. Zbadał to w 2012 r. Gdańsk, wprowadzając Koncepcję Regulacji Estetyki Miasta. Z badania wynika, że nie dostrzegamy konkretnej reklamy, ale odbieramy chaos w miejskiej przestrzeni całościowo. Z kolei badanie sondażowe TNS Polska z 2013 r. wyraźnie pokazało, że chcemy żyć w ładnym, estetycznie uporządkowanym otoczeniu i oczekujemy służących temu regulacji. Często jednak jest to potrzeba nieuświadomiona. Staramy się przecież porządkować przestrzeń wokół siebie na wiele sposobów. Brzydota nie jest stanem pożądanym.