Po utracie przez niektóre gminy części swoich depozytów w wyniku restrukturyzacji Podkarpackiego Banku Spółdzielczego jednostki samorządu terytorialnego chciałyby większej ochrony publicznych środków. Albo… powołania własnego banku. Depozyty JST nie mają bowiem żadnych gwarancji, co zresztą wynika z unijnych regulacji. Dlatego ograniczanie ryzyka pozostaje w rękach samych włodarzy. Muszą powierzać swoje pieniądze sprawdzonym instytucjom.
Kolejny raz problemy banku odbijają się na finansach samorządów. W Podkarpackim Banku Spółdzielczym jednostki samorządu, ale też należące do nich firmy, straciły kilkadziesiąt milionów złotych. Taka strata dotyka JST nie pierwszy raz. Wcześniej miało to miejsce przy upadłości Spółdzielczego Banku Rzemiosła i Rolnictwa w Wołominie. Obie sytuacje są jednak nieporównywalne.

Mimo wszystko korzystniej

SK Bank upadał pod koniec 2015 r., gdy obowiązywała jeszcze stara ustawa o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym (BFG). Wtedy JST, podobnie jak inni klienci banków, mogły liczyć na gwarancje depozytów do równowartości 100 tys. euro. Rok później weszła już w życie nowa ustawa. Z punktu widzenia samorządów zmieniła dwie rzeczy. Jedną na niekorzyść: samorządy zostały wyłączone z puli klientów, którym przysługuje jakakolwiek ochrona. Drugą na korzyść: wprowadzono nowe rozwiązanie w postaci uporządkowanej restrukturyzacji. Wprawdzie daje ono możliwość skorzystania przy pokrywaniu strat banku również ze środków klientów, ale daje szanse na zachowanie większej ich części niż przy upadłości. Z tego właśnie mechanizmu skorzystano w odniesieniu do Podkarpackiego Banku Spółdzielczego, gdy 17 stycznia BFG ogłaszał kilkudniowe zawieszenie działalności. Przez weekend żaden z klientów nie miał dostępu do swoich środków. Później większość przeniesiono do Banku Nowego BFG, uruchomionego ad hoc przez fundusz. Dotyczyło to całości zapisów na rachunkach klientów indywidualnych, mikro- oraz małych i średnich firm. W przypadku dużych firm oraz JST do nowego banku trafiło 57 proc. tego, co było zgromadzone na kontach przed zawieszeniem działalności. Reszta poszła na pokrycie strat.
Choć głośno jest o stratach samorządów, to operacja przeprowadzona przez BFG była dla nich korzystniejsza, niż gdyby doszło do upadłości Podkarpackiego Banku Spółdzielczego. Straciłyby wówczas bowiem całość środków. Tu znaczącą część udało się uratować. Przeprowadzona operacja ponownie wywołała jednak dyskusję na temat ochrony samorządowych depozytów.

Wypłaty z pomocy społecznej niezagrożone

– Ze strony administracji rządowej i wojewody stale monitorowana jest sytuacja dotycząca wypłaty świadczeń związanych z pomocą społeczną. Środki finansowe są przesyłane na bieżąco adekwatnie do zapotrzebowania JST. W przypadku 500 plus także reagujemy na zapotrzebowanie samorządów i nie ma zagrożenia dla terminowej wypłaty tych świadczeń – mówiła w ubiegłym tygodniu Ewa Leniart, wojewoda podkarpacka. – Pozostajemy w kontakcie ze wszystkimi ośrodkami pomocy społecznej tych jednostek, które utraciły swoje środki. Jeśli chodzi o sprawy związane z zapewnieniem bieżącego, ciągłego funkcjonowania systemu oświaty także nie ma zagrożenia – przekonywała Ewa Leniart i zapewniała, że już 23 stycznia minister finansów uruchomił wypłatę transz subwencji oświatowej.
To wszystko jednak działania nadzwyczajne. – Stratę będziemy odczuwać w trakcie realizacji roku budżetowego. Gdyby nie było pomocy ze strony rządu, to dziurę możemy zasypać wolnymi środkami z 2019 r. Będziemy robić wszystko, żeby zwiększyć dochody ze sprzedaży majątku – tłumaczył DGP krótko po przymusowej restrukturyzacji Bogdan Florek, skarbnik Sanoka.

Własna przezorność niezbędna

„MF nie jest uprawniony do rekomendowania konkretnego podmiotu. Zgodnie z ustawą o finansach publicznych podmiot do obsługi bankowej jest wybierany na zasadach określonych w przepisach o zamówieniach publicznych” – odpowiada Ministerstwo Finansów na pytanie, czy ma lub planuje jakieś rekomendacje dla samorządów, jeśli chodzi o wybór instytucji finansowych w celu ograniczenia ryzyka na przyszłość.
Czy więc ryzyka związanego z powierzaniem samorządowych środków bankowi da się uniknąć? Nie. Można jednak starać się je ograniczać. Przy okazji przetargów na obsługę bankową w specyfikacji istotnych warunków zamówienia samorządowcy mogą ujmować np. wskaźniki, jakich spełnienia wymaga się od chcącego zdobyć kontrakt banku. Mogą one dotyczyć bieżących wyników finansowych czy wyposażenia w kapitał. Podstawową miarą bezpieczeństwa jest wskaźnik kapitałowy, pokazujący stosunek funduszy własnych do aktywów ważonych ryzykiem. Zawarta umowa powinna dawać możliwość szybkiego wypowiedzenia, jeśli wskaźniki zostałyby przekroczone. Należy też pamiętać o monitorowaniu tych wskaźników.
Ministerstwo nie odpowiedziało na nasze pytania, czy możliwe jest objęcie depozytów JST gwarancjami BFG oraz czy zgodzi się na wsparcie samorządów, które straciły środki w wyniku przymusowej restrukturyzacji PBS.

pytania do ekspertów

DGP

Na kłopoty − bank samorządowy

Krzysztof Kosiński prezydent Ciechanowa i sekretarz Związku Miast Polskich
Dlaczego wystąpił pan do ministra finansów z propozycją objęcia środków samorządów gwarancjami BFG? Ciechanów jest daleko od Sanoka…
Jestem samorządowcem, a ta sytuacja mocno mnie poruszyła również ze względu na osobiste doświadczenia. Coś takiego może spotkać każdy samorząd. Wczoraj Podkarpacie, jutro Mazowsze. Wiem o tym, bo w 2016 r. problemy finansowe dotknęły Bank Spółdzielczy w Ciechanowie, gdzie miasto miało swój rachunek. Komisja Nadzoru Finansowego wszczęła postępowanie w sprawie wprowadzenia do banku zarządu komisarycznego. Miałem świadomość, że w przypadku najgorszego scenariusza nie ma żadnych zabezpieczeń dla naszych samorządowych środków. Podjąłem decyzję, że rozwiązujemy umowę z bankiem i przenosimy środki do innego. Nie ma bowiem możliwości posiadania równocześnie dwóch umów z różnymi bankami – to byłoby naruszenie dyscypliny finansów publicznych. Ostatecznie BS w Ciechanowie nie upadł, nikt nie stracił pieniędzy. Jednak wtedy nie chciałem podejmować ryzyka, a przepisy nie dały mi wyboru.
BFG gwarantuje depozyty klientów indywidualnych, mniejszych firm do równowartości 100 tys. euro. Czy z punktu widzenia samorządu, który na ogół ma na kontach znacznie więcej, takie gwarancje to rzeczywista ochrona?
Nie chodzi o ochronę do 100 tys. euro. Postuluję zabezpieczenie pełnej sumy posiadanych przez samorządy depozytów. To są środki publiczne. W interesie państwa jest to, by nie podważać zaufania do takich instytucji jak samorząd. Obecne rozwiązanie jest niezrozumiałe dla obywatela. Z punktu widzenia zarządzającego finansami miasta to skrajnie niesprawiedliwe, że ponosimy konsekwencje problemów komercyjnego podmiotu. Zwłaszcza że upadek banku rzutuje bezpośrednio na mieszkańców: jakaś inwestycja nie będzie zrealizowana i trzeba szukać oszczędności z przyczyn całkowicie zewnętrznych. Trudno wytłumaczyć komukolwiek, że nie zrealizujemy danego zadania, bo upadł bank, w którym mamy konto.
Brak gwarancji dla samorządów to wynik zapisów unijnej dyrektywy o gwarancjach depozytów.
Nie znam tej dyrektywy. Jeśli jest tak rzeczywiście, to jej zapisy są nieracjonalne. W tym rozwiązaniu nie ma logiki, nie ma budowania zaufania do państwa i do jego instytucji. Mamy do czynienia już z kolejną taką sytuacją. Kilka lat temu były problemy z bankiem w Wołominie. To tylko kwestia czasu, kiedy sytuacja się powtórzy. Dziś jest ten moment, żeby usiąść do stołu i znaleźć rozwiązanie. Może wyjściem byłoby powołanie nowej jednostki – banku samorządowego, tylko do obsługi JST, który nie konkurowałby z sektorem komercyjnym w zakresie produktów kredytowych czy kont osobistych dla firm i osób fizycznych.
Dostał pan już odpowiedź z resortu finansów?
Podejrzewam, że jeszcze na nią poczekam, ale będę do tego tematu wracał. 14 lutego w Poznaniu odbędzie się kolejne posiedzenie zarządu Związku Miast Polskich. Tam też zamierzam sprawę poruszyć, a być może uda się wypracować w tej kwestii stanowisko największej organizacji samorządowej w Polsce.



DGP

Brak ochrony wynika z prawa unijnego

Mirosław Panek prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego
Pojawiają się wątpliwości co do wybrania przez BFG momentu na przymusową restrukturyzację. Gdyby została przeprowadzona dwa miesiące wcześniej czy później, samorządy miałyby mniej pieniędzy na kontach i ich straty mogłyby być mniejsze.
Nie wybieraliśmy dogodnego dla siebie momentu. Przeprowadziliśmy restrukturyzację w pierwszym dostępnym terminie, zapewniającym bezpieczeństwo całej operacji. Musieliśmy stwierdzić spełnienie kryteriów, przygotować nasze działania, zamówić oszacowanie dotyczące banku. Było to pierwsze takie oszacowanie wykonane w Polsce. Nie jest to standardowa usługa, którą można szybko wykonać.
Kiedy zaczęła się procedura, której końcem było przeprowadzenie przymusowej restrukturyzacji 17 stycznia?
Informacja z KNF przyszła 4 grudnia. Zwracam uwagę na skomplikowanie procedury działań operacyjnych. Trzeba najpierw się dowiedzieć, jak bardzo dany podmiot jest powiązany ze światem. Przecież zawieszenie działalności banku oznacza przecięcie tych powiązań. Dawniej zapewne wystarczyłoby przyjechać i powiedzieć strażnikowi przy głównym wejściu, żeby nie podnosił kraty przy drzwiach wejściowych. Dziś trzeba starannie zrobić listę wszystkich systemów, które komunikują bank ze światem i dla każdego z nich przygotować procedurę wyłączania. Taką, która pozwoli przywrócić działanie systemu bez większych kłopotów.
A wracając do tego, że samorządy uważały, iż moment został specjalnie wybrany, kiedy na rachunkach miały więcej pieniędzy. W oszacowaniu otrzymaliśmy wielkość strat do pokrycia. Te straty pokrywaliśmy, umarzając instrumenty kapitałowe: udziały i obligacje podporządkowane. Ponieważ było ich za mało, musieliśmy sięgnąć do zobowiązań banku. I pierwszą dużą kategorią zobowiązań, która musiała być wykorzystana do pokrycia strat, były depozyty samorządów i dużych firm. Wewnątrz kategorii wszystkich do niej należących musimy potraktować tak samo, według takiego samego wskaźnika. Chodziło o określoną kwotę, a nie o procent depozytów. W pierwszym przybliżeniu nie ma znaczenia, czy jakiś samorząd miał 10 czy 20 mln zł na rachunku, jeśli przypadało na niego 5 mln zł straty do pokrycia. W jednym przypadku straciłby 50 proc., a w drugim 25 proc., ale kwotowo zawsze tyle samo. My wchodząc do podmiotu, znaliśmy licznik − kwotę strat do pokrycia. Jaki jest mianownik, dowiedzieliśmy się dopiero na miejscu.
Pojawiają się głosy, że w przypadku przymusowej restrukturyzacji samorządy powinny być chronione albo gwarancje funduszu należałoby stosować także dla środków JST. Czy któreś z tych rozwiązań dałoby się wprowadzić?
Brak ochrony dla środków samorządów w naszej ustawie o BFG wynika z zapisów w dyrektywie UE. W czasie prac nad nią strona polska i BFG zwracały uwagę, że samorządom powinna być przyznana specjalna ochrona. Niestety dyrektywa została uchwalona w takim, a nie innym kształcie. Wpisać do ustawy coś, co jest w sprzeczności z dyrektywą, nie możemy. Ogólnie idea była taka, żeby przyznać ochronę tym podmiotom, które nie mają profesjonalnego zarządzania finansami, czyli osobom fizycznym, mikro, małym i średnim przedsiębiorstwom.