Po kilku tygodniach zastoju wraca zainteresowanie wypożyczaniem samochodów i hulajnóg na minuty. Operatorzy chcą przyciągnąć do siebie część użytkowników komunikacji zbiorowej.
Na początku maja w Warszawie z usługi wynajmu samochodów na minuty korzystano dwa razy częściej niż w najsłabszym okresie po ogłoszeniu stanu epidemii. W ostatnich dniach usługa bywa czasem nawet bardziej popularna niż przed pojawieniem się koronawirusa, wynika z wyliczeń właściciela aplikacji Vooom, która integruje pojazdy różnych operatorów carsharingu na jednej mapie.
Adam Jędrzejewski ze stowarzyszenia Mobilne Miasto przyznaje, że wzrost liczby wynajmu samochodów można łączyć z obowiązującymi obostrzeniami w komunikacji miejskiej.
Firma Panek – największy operator carsharingu w Polsce (ma ponad dwa tysiące aut) – liczy, że klienci będą nie tylko wynajmować samochody do jazdy po swoim mieście, ale pojadą też nim w dłuższą trasę. Mają do tego zachęcić nowe zasady funkcjonowania. Po wynajęciu auta będzie można je zostawić w jednym z 150 miast w Polsce. Firma liczy, że to np. zastąpi część przejazdów autobusami czy pociągami.

Bezruch na lotniskach

Mimo ostatnich wzrostów firmy zajmujące się carsharingiem w Polsce mają jednak wciąż wiele powodów do narzekań. Większość z nich oprócz wynajmu krótkoterminowego aut zajmuje się też wypożyczaniem samochodów na dłużej, a ten obszar działalności w czasie koronawirusa jest mocno ograniczony. Wszystko przez to, że w dużej mierze opierał się on na wypożyczaniu aut na lotniskach, a ruch lotniczy niemal całkowicie zamarł i nie wiadomo, kiedy znowu wróci na dobre. W tej sytuacji niektóre firmy planują, że część aut, które wynajmowano na lotniskach, będzie teraz dostępnych w ramach carsharingu.
Tak już zrobił Traficar. Ta marka wyrosła na bazie wypożyczalni samochodów Express. Konrad Karpiński, przedstawiciel tej firmy, powiedział DGP, że liczba samochodów dostępnych w Polsce w ramach carsharingu wzrosła właśnie o pół tysiąca i wynosi już 1800. Pojazdy, które wynajmowano na lotniskach, były jednak zupełnie inaczej pomalowane i oznakowane. Karpiński przyznaje, że trzeba było je dodatkowo oznakować marką Traficar. Według niego klienci nie powinni mieć problemów z ich znalezieniem, bo auta lokalizuje się dzięki aplikacji w smartfonie.

Niełatwy biznes

Firmy oferujące w ostatnich latach usługi carsharingu wskazują, że nawet bez epidemii koronawirusa to nie jest łatwy biznes. Nie można tu liczyć na szybki zarobek. Na początku roku przekonał się o tym operator wrocławskiego systemu Vozilla, który po ponad dwóch latach zaprzestał działalności. Szefowie projektu przyznali, że nie spinał się finansowo. System działał na zlecenie miasta i opierał się na wypożyczaniu wyłącznie aut elektrycznych.
– Rozpoczynając ten eksperyment, liczyliśmy, że środowisko dla elektromobilności będzie się w Polsce szybko zmieniać, że zaczną powstawać ogólnodostępne punkty ładowania, że ruszą, zapowiadane już dawno, zachęty finansowe i wreszcie, że ceny samych aut elektrycznych będą dużo szybciej spadać. Tak się jednak nie stało – tłumaczył portalowi WysokieNapiecie.pl szef projektu Miłosz Franaszek.
Kilka lat temu pomysł by zrobić przetarg na miejski carsharing miały władze stolicy. Zakładano, że wybranej firmie ratusz przyzna pewne przywileje, np. zryczałtowaną opłatę za parkowanie w centrum. Według warszawskiego Zarządu Dróg Miejskich jedyna oferta – firmy Panek, nie spełniła postawionych wymagań. Operator działa w Warszawie, ale na zasadach w pełni komercyjnych.
System w pełni oparty na autach elektrycznych oferuje firma Innogy. Jej wejście przed rokiem do Warszawy z blisko 500 samochodami spowodowało przetasowanie w stołecznym carsharingu. Z wynajmowania aut osobowych na największym krajowym rynku wycofał się Traficar. Wolał postawić na inne duże miasta w Polsce.

Jedni wyszli, inni wchodzą

Po okresie zamrożenia w związku z ogłoszeniem stanu epidemii do miast wracają też inne środki współdzielonej mobilności. Ostatnio znowu uaktywnili się zwłaszcza operatorzy elektrycznych hulajnóg. Choć niektórzy całkiem się wycofali, to obecnie swych sił próbują inne firmy. Do Warszawy i Krakowa weszła właśnie z elektrycznymi jednośladami estońska firma Bolt. Pod koniec kwietnia na hulajnogi mocniej postawiła polska firma Blinkee, która wcześniej znana była z wynajmowania elektrycznych skuterów.
– W Warszawie działa już sześciu operatorów elektrycznych hulajnóg. Liczą na to, że miasto będzie szybko wracać do życia. Na razie jednak podaż tych jednośladów jest dwa razy mniejsza niż w zeszłym roku – zauważa Adam Jędrzejewski.
Zgodnie z decyzją rządu od 6 maja w miastach mogą znowu być wypożyczane publiczne rowery. W stołecznym Zarządu Dróg Miejskich usłyszeliśmy, że statystyki wynajmu potwierdzają, iż ruch na ulicach wraca do dawnego poziomu. W ostatnią niedzielę rowery Veturilo były wynajmowane 15 tys. razy, co stanowi ok. 75 proc. liczby wypożyczeń z niedzieli w maju zeszłego roku.