Po raz pierwszy w historii wolnej Polski zanotowaliśmy wzrost zainteresowania szkołami zawodowymi. Popularność zawodówek rośnie zwłaszcza w niewielkich miastach na południu i na wschodzie kraju, gdzie w tym roku chętnych do nauki było nawet 20 – 30 proc. więcej niż w latach poprzednich.
Po raz pierwszy w historii wolnej Polski zanotowaliśmy wzrost zainteresowania szkołami zawodowymi. Popularność zawodówek rośnie zwłaszcza w niewielkich miastach na południu i na wschodzie kraju, gdzie w tym roku chętnych do nauki było nawet 20 – 30 proc. więcej niż w latach poprzednich.
Zespół Pomorskie Szkoły Rzemiosła w Gdańsku, w którym kształci się 600 uczniów, ma powód do dumy – 95 proc. ubiegłorocznych absolwentów ma pracę. To ewenement w czasach, gdy bezrobocie wśród młodych do 24. roku życia wynosi 25 proc. I dowód, że lepiej mieć w ręku pewny fach niż dyplom ukończenia studiów.
Odsetek tych, którzy dostają pracę zaraz po ukończeniu szkoły zawodowej czy technikum, zależy od wielu czynników: regionu, lokalnego rynku pracy, a zwłaszcza– jakości samej szkoły. Z analiz Związku Rzemiosła Polskiego wynika, że średnio ponad 50 proc. absolwentów ich szkół dostaje pracę w ciągu pół roku od ukończenia edukacji. Ale są i takie, gdzie 80 – 90 proc. ma etat zaraz po zakończeniu roku szkolnego. Najlepsze wyniki osiągają szkoły w Gdańsku, Lublinie, Nowym Sączu, Bielsku-Białej czy Zielonej Górze. – Większość z ich absolwentów zostaje w firmach, w których podczas nauki praktykowali – wyjaśnia Maciej Prószyński, dyrektor generalny ZRP.
Najlepsze wyniki mają zawodówki kształcące w systemie dualnym, od wielu lat obowiązującym w Niemczech. Zakłada on, że uczniowie spędzają w szkole tylko 2 – 3 dni w tygodniu, natomiast drugie tyle poświęcają na praktykach, podczas których zdobywają konkretne umiejętności. To właśnie dzięki silnemu powiązaniu nauki z praktyką statystyczny niemiecki absolwent szuka pracy zaledwie 2 – 4 miesiące. Polski – ponad 10 miesięcy. System edukacji wpływa też na stopę bezrobocia wśród osób do 24. roku życia. Podczas gdy w Polsce wynosi ona jedną czwartą, to w Niemczech – 7,9 proc.
Na razie szkoły kształcące „po niemiecku” są w mniejszości. Większość spośród 1,8 tys. zawodówek nie dysponuje nawet własnymi warsztatami, odpowiednio wykwalifikowaną kadrą nauczycieli, a ich wychowankowie – zdaniem pracodawców – nie są przygotowani do zawodu.
Ale ma się to zmieniać za sprawą reformy szkolnictwa zawodowego, która weszła w życie 1 września. Zakłada ona, że we wszystkich zawodówkach będzie więcej praktyki, a szkoły mają dostosowywać programy do potrzeb lokalnych rynków pracy.
Te zapowiedzi oraz kłopoty na rynku pracy wpłynęły na pierwszy w historii wolnej Polski wzrost zainteresowania zawodowymi szkołami. Popularność zawodówek rośnie zwłaszcza w niewielkich miastach na południu i na wschodzie kraju, gdzie w tym roku chętnych do nauki było nawet 20 – 30 proc. więcej niż w latach poprzednich. Większy nabór zaobserwowały też szkoły w zachodnich i północnych regionach, gdzie dobrych fachowców poszukują nie tylko firmy krajowe, lecz również te zza Odry.
Na większą popularność zawodówek wpłynął też fakt, że polskie świadectwa czeladnicze i dyplomy mistrzowskie są uznawane za granicą, gdzie zarobki są znacznie wyższe. Na przykład w hamburskim zakładzie szewskim Benjamin Klemann Shoes zrobienie butów na miarę kosztuje ok. 1,9 tys. euro, podczas gdy w Polsce jest to równowartość 200 – 300 euro. Wniosek niestety przykry – kształcimy rzemieślników, którzy później będą naszym sąsiadom buty szyli.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama