Nowe oprogramowanie utrudni życie użytkownikom. W imię bezpieczeństwa.
W ciągu kilku lat drony staną się autonomicznymi urządzeniami, które większość zadań wykonają same, bez konieczności ręcznego sterowania. Jak dotąd kluczowym czynnikiem jest jednak człowiek, a ten nie zawsze zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które może stanowić dla otoczenia. Dlatego DJI, jeden z większych producentów dronów na świecie, wprowadza uciążliwe z punktu widzenia użytkownika zmiany w oprogramowaniu. Dotyczy to popularnych maszyn Phantom 3 i Inspire 1. Mówiąc w uproszczeniu – dron sam będzie wiedział lepiej, czy może w danym miejscu polecieć, czy nie.
Testowana właśnie aktualizacja oprogramowania to oparty na GPS system map lotniczych w czasie rzeczywistym. Podzielony na strefy: zielone, po których można latać, żółte – domyślnie zablokowane, np. obszary miast, i czerwone, np. nad elektrowniami, gdzie latać nie można w ogóle. Strefy żółte najbardziej rozsierdziły użytkowników, którzy narzekają na nie na branżowych forach. Bo w żółtej strefie owszem, można polecieć, ale za każdym razem operator będzie musiał niejako autoryzować swój lot, podając firmie dane, np. numer telefonu czy karty kredytowej. Czerwona strefa obowiązuje np. nad Narodowym Centrum Badań Jądrowych w Świerku pod Warszawą, ale już w okolicach lotniska Chopina obowiązuje strefa żółta. Podobnie jak nad Wolą czy Żoliborzem. Teoretycznie mieszkańcy tych dzielnic, chcąc polatać na własnej posesji, będą mieli problem. Tyle w teorii. W praktyce zobaczymy, bo aktualizacja jest w fazie testów i jest dobrowolna, choć docelowo obejmie wszystkich użytkowników.
Historia pokazuje, że często tego typu zabezpieczenia producenta da się obejść, jak choćby w przypadku limitów prędkości w samochodach, ale aktualizacja jest zbyt świeża, by ocenić, czy tak będzie w przypadku dronów.
Jak wskazuje Marta Chylińska, rzecznik prasowy Urzędu Lotnictwa Cywilnego, na całym świecie trwają prace nad podobnymi rozwiązaniami – mają one na celu m.in. uniemożliwienie wlotu w strefę bezwzględnie zakazaną. – Takie działania mogą wpłynąć na zwiększenie bezpieczeństwa – ocenia.
Za to Michał Roguski z Ośrodka Szkolenia Lotniczego Kętrzyn/Wilamowo aktualizację DJI krytykuje. – Aby latać nad strefą kontrolowaną lotniska (CTR), trzeba uzyskać osobną zgodę od odpowiedniej krajowej instytucji (w tym przypadku Państwowej Agencji Żeglugi Powietrznej) i nie potrzeba tu ani zgody, ani zezwolenia DJI – mówi. Z drugiej strony, oprogramowanie DJI umożliwia loty nad strefami R, np. Kampinoskim Parkiem Narodowym, choć obszar ten jest objęty zakazem na mocy polskich przepisów. – Większość przestrzeni powietrznej w Polsce do 3 tys. metrów jest dostępna dla dronów, czasem wymagane jest pozwolenie. Nie bardzo wyobrażam sobie, że DJI na całym globie chce zarządzać przestrzenią. To absurd – dodaje Michał Roguski. Jego zdaniem potrzebne są szkolenia dające wiedzę operatorom, a nie zakazy wprowadzane przez DJI.
Zmian będzie więcej. W tym roku zaczną obowiązywać znowelizowane przepisy dotyczące ruchu dronami. – Jesteśmy już po konsultacjach. Liczymy, że przepisy niebawem wejdą w życie – mówi Marta Chylińska. Między innymi samokształcenie operatorów nie będzie już dopuszczalne, a drony komercyjnie będzie można wykorzystywać tylko po zdaniu egzaminów.
Przepisy są nowelizowane, bo latających urządzeń przybywa. Z raportu fundacji Instytut Mikromakro cytowanego przez serwis SwiatDronow.pl wynika, że polski rynek tych urządzeń w 2015 r. był wart ok. 164 mln zł, z czego ponad 100 mln odpowiada za drony cywilne. Wzrost w najbliższym roku może wynieść ponad 150 proc. Co ciekawe, Polska jest w czołówce państw pod względem liczby wykwalifikowanych operatorów – jest ich niemal 1750. Ustępujemy tylko Japończykom, Francuzom i Amerykanom.
Pożyteczne, ale i groźne
Narciarz Marcel Hirscher podczas zawodów Pucharu Świata pod koniec grudnia dojechał na metę drugi, nieświadomy, jak bliski był poważnej kontuzji lub nawet śmierci. Tuż za nim rozbił się wykorzystywany przez telewizję dron. Ułamek sekundy dzielił narciarza od tragedii. We Włoszech nie ma zakazu latania podczas wielkich imprez. Organizatorzy pozwolili na latanie w korytarzu między torem a widzami, nie nad trasą. Zawinił więc brak przepisów i prawdopodobnie błąd operatora.
W lipcu w pobliżu Piaseczna dron o mało nie zderzył się z samolotem Lufthansy, lecącym z Monachium. Operatorowi groziło nawet do ośmiu lat więzienia, ale śledztwo zostało właśnie umorzone.
Mały dron rozbił się w styczniu zeszłego roku na terenie Białego Domu, gdzie z pewnością nie powinien był się znaleźć, co poskutkowało ogłoszeniem alarmu i zamknięciem siedziby prezydenta USA.
W kwietniu przy południowej granicy USA rozbił się dron przewożący 12 kg heroiny. Był to pierwszy w historii przypadek przejęcia tego rodzaju przemytu przez amerykańskie służby. Dwóch przemytników trafiło już do więzienia. Być może uszłoby im to na sucho, lecz zgubiła ich chciwość. Dron rozbił się, bo dźwigał zbyt ciężki ładunek.
Kilka miesięcy wcześniej rozbitego drona przewożącego 3 kg metamfetaminy znaleźli meksykańscy policjanci. Przemyt dronem przyjął się też w naszym regionie Europy. Rosjanie z Kaliningradu w maju 2014 r. przechwycili bezzałogowiec, który przemycał na terytorium Litwy nielegalne papierosy. W Wielkiej Brytanii w ciągu pierwszego półrocza zeszłego roku znaleziono 10 dronów, które rozbiły się na terenach więzień lub w ich pobliżu, przewożących kontrabandę, w tym papierosy czy telefony komórkowe. Do podobnych prób dochodziło w USA.
Ale bezzałogowce mają też pozytywne zastosowania. Udowodnił to przewoźnik PKP Cargo, który dronów używa do patrolowania tras i miejsc postoju pociągów. W efekcie liczba kradzieży w zeszłym roku spadła o ponad połowę, a wartość skradzionych towarów – o ponad 60 proc.