Ministrowie łagodzą mechanizmy kontrolne będące efektem afery emisyjnej. Dieselgate, czyli afera z fałszowaniem danych emisyjnych przez koncern Volkswagen, rozchodzi się po kościach. Ministrowie przemysłu krajów Unii Europejskiej przyjęli plan reformy systemu dopuszczania samochodów do ruchu, ale w złagodzonej wersji w stosunku do tego, co proponowały Komisja Europejska i Parlament Europejski.
Skandal wybuchł we wrześniu 2015 r., gdy wyszło na jaw, że niemiecki koncern instalował w swoich samochodach oprogramowanie, które pomniejszało wyniki emisji spalin. Umieszczono je w 11 mln pojazdów z silnikiem Diesla. Sprawa skłoniła Komisję Europejską do zmiany zasad certyfikowania pojazdów na terenie UE. Obecnie producenci mogą uzyskać certyfikat dopuszczający pojazd do ruchu w dowolnym państwie członkowskim i jest on ważny na terenie całej Unii. Nie ma jednak jednolitego systemu kontroli – w przypadku podejrzenia jakichś nieprawidłowości działania może podjąć urząd tylko w tym państwie, które wydało certyfikat.
W wersji, którą Komisja przedstawiła w styczniu tego roku, przyznawała ona sobie prawo do nakładania kar na koncerny za łamanie przepisów. Miałyby one sięgać do 30 tys. euro za każdy pojazd, w którym dokonano fałszerstwa.
Ministrowie – pod naciskiem Niemiec dbających o swój przemysł motoryzacyjny – wprowadzili w poniedziałek poprawki, które to prawo mocno ograniczają. Z gestii Komisji wyłączone zostały sytuacje, w których firmy zostały już ukarane lub uniewinnione przez urząd kontrolny w danym państwie. Bruksela będzie więc mogła działać tylko wtedy, gdy istnieją podejrzenia nieprawidłowości, a dane państwo nie zrobi nic.
Otwiera to możliwość nadużyć, np. władze kraju mogą nałożyć na własny koncern zupełnie symboliczną karę, by w ten sposób ochronić go przed znacznie poważniejszymi sankcjami ze strony Komisji.
Inna wątpliwość dotyczy tego, ile samochodów ma być poddawanych kontroli. W przyjętej przez ministrów wersji mowa jest o 0,002 proc. liczby wszystkich nowo zarejestrowanych w poprzednim roku. Ale w ten sposób teoretycznie jest możliwe sprawdzanie wielu egzemplarzy dokładnie tego samego typu. Parlament Europejski, który swoje poprawki przedstawił w kwietniu, chciał, by państwa były zobligowane do kontroli co najmniej 20 proc. typów pojazdów, które były na rynku w poprzednim roku.
Wersja przyjęta przez ministrów nie jest jeszcze ostateczna. Ta ma zostać wypracowana jako kompromis między tym, co zaproponowali przedstawiciele rządów, a tym, czego chcieli niedawno eurodeputowani. Nie ma jednak wątpliwości, że ostateczna wersja będzie łagodniejsza od pierwotnej.
Nie jest to pierwszy przypadek, gdy Unia Europejska ulega presji wielkich koncernów – w podobny sposób firmy telekomunikacyjne broniły się przed przepisami całkowicie znoszącymi roaming wewnątrz Unii. Roaming właśnie znika, ale firmy wywalczyły zapisy ograniczające klientom możliwość korzystania z niego.