Polscy przewoźnicy biją na alarm, mówiąc, że jest to wypychanie ich z zachodniego rynku.
Z informacji PAP z wysoko postawionych źródeł w Komisji Europejskiej wynika, że pakiet ma być odpowiedzią na problemy dotyczące stosowania przepisów socjalnych w państwach UE.
Spór pomiędzy państwami zachodu i wschodu Europy w sprawie przepisów odnoszących się do płacy minimalnej w transporcie przeniósł się do Komisji Europejskiej. "Jest starcie, każdy z komisarzy wie, jaka jest pozycja rządu w kraju, z którego pochodzi" - powiedziało PAP pragnące zachować anonimowość źródło w Komisji.
Regulacje dotyczące płacy minimalnej od dłuższego czasu przyprawiają o ból głowy polskich przewoźników, którzy różnymi krajowymi przepisami są wypychani z rynków w państwach zachodnich. Do tej pory takie podejście przyjęły Austria, Niemcy i Francja. KE weszła z nimi w spór zwracając uwagę, że ich przepisy, które przewidują, że kierowcy wykonujący przewóz na ich terytorium powinni być objęci krajową stawką płacy minimalnej, są nieproporcjonalne i szkodzą funkcjonowaniu jednolitego rynku.
Teraz, jak wynika z nieoficjalnych informacji PAP, Komisja chce unijnymi przepisami uregulować tę sprawę. Bruksela chce, by kierowcy wykonujący przewozy w transporcie międzynarodowym mogli być obejmowani regułami płacy minimalnej określonego kraju po przekroczeniu określonej liczby dni w miesiącu, jakie spędzą w danym kraju członkowskim.
Spór dotyczy tego, ile ma być tych dni. Według rozmówców PAP zachód Europy chce, by czas ten był jak najkrótszy i wynosił trzy dni. Wschód zaś opowiada się za tym, by było to zdecydowanie więcej - 7 czy nawet 10 dni.
Dla polskich firm transportowych, które zbudowały swoją potęgę po wejściu Polski do UE na niskich kosztach, sprawa ma fundamentalne znaczenie i może stanowić o ich przetrwaniu. Jeśli próg, po którego przekroczeniu będzie można stosować płacę minimalną dla kierowców zostanie ustalony na trzy dni, wówczas koszty dla naszych firm mogą znacznie wzrosnąć. Każdy kierowca, który jedzie np. z Polski do Francji i spędzi tam dłużej niż 3 dni (w miesiącu, niekoniecznie podczas jednego kursu), będzie musiał otrzymać francuskie stawki.
Z punktu widzenia pracowników firm transportowych sprawa może na pierwszy rzut oka wyglądać korzystnie, ale jeśli wziąć pod uwagę niewielkie marże, na jakich pracują przedsiębiorstwa ze wschodu Europy, podniesienie kosztów może oznaczać dla nich widmo bankructwa.
"To jest fatalne. Zmiana reguł gry w jej trakcie nigdy nie jest dobra dla przejrzystej i rzetelnej konkurencji" - powiedział PAP prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce Jan Buczek.
Jego zdaniem w propozycji KE chodzi o ochronę partykularnych interesów państw zachodnich, które skorzystały na otwarciu polskiego rynku, ale teraz nie chcą się zgodzić na zasady otwartej konkurencji w momencie, gdy polskie firmy urosły i zaczęły zdobywać przyczółki na zachodzie.
"To absolutnie nie do zaakceptowania, że KE, która ma stać na straży równych praw w całej UE, staje teraz na straży interesów kilku państw zachodnich" - ocenił Buczek.
Pakiet miał być zaprezentowany już w środę, ale ostre dyskusje wewnątrz Komisji Europejskiej w tej sprawie mogą odłożyć jego przyjęcie. Ze źródeł PAP wynika, że spore znaczenie dla całej sprawy mają wybory parlamentarne, które odbędą się 11 i 18 czerwca we Francji.
Sprawa tzw. dumpingu socjalnego, który jest zarzutem pod adresem polskich firm, była już obecna w poprzedniej, prezydenckiej kampanii wyborczej we Francji. Co więcej obecny prezydent Emmanuel Macron firmował w poprzednim gabinecie dekret, zgodnie z którym przedsiębiorcy transportowi mieli wypłacać swoim kierowcom francuskie stawki minimalne, wynoszące prawie 10 euro za godzinę.
Stosowanie płacy minimalnej w transporcie międzynarodowym to tylko jeden z obszarów, jakie mają obejmować nowe przepisy. KE szykuje też ramy prawne dotyczące pobierania opłat od kierowców (wszystkich samochodów, nie tylko ciężarowych) za użytkowanie dróg. Wprawdzie chce pozostawić państwom członkowskim dobrowolność, czy w ogóle pobierają opłaty, ale jeśli już to robią, będą musiały uzależniać ich wysokość nie tylko od dystansu, ale też od poziomu emisji CO2.
Po wejściu w życie takich regulacji kierowcy poruszający się starszymi samochodami, zwłaszcza z silnikiem diesla (jakich w Polsce nie brakuje) zapłacą za przejazd autostradą więcej niż kierowcy nowych, bardziej ekologicznych aut. Pocieszające z punktu widzenia naszych kierowców może być to, że przepisy te mają obowiązywać dopiero od połowy przyszłej dekady.