Jak Polska długa i szeroka trwa krwawa, przepraszam brudna, wojna o śmieci, czyli walka o opłaty, kubły, pieniądze i nowe przyzwyczajenia Polaków. Są już pierwsze ofiary – wysokiej rangi urzędnicy, bankrutujące firmy i mieszkańcy wściekli na wyciąganie kilka razy większych pieniędzy za usługę nie różniąca się niczym od tej sprzed 1 lipca 2013 roku.

Wśród ofiar lista wysokich urzędników i szefów firm

Na listę ofiar rewolucji śmieciowej wpisali się wysocy urzędnicy Warszawy. Za błędy w zorganizowaniu przetargu na wywóz śmieci w Warszawie i opóźnienie we wprowadzeniu nowych zasad o pół roku, odpowiedział już wiceprezydent stolicy Jarosław Kochaniak i Bartosz Milczarczyk - dyrektor MPO komunalnej spółki śmieciowej.

Pierwszy z nich stracił pracę jeszcze przed 1 lipca – to była odpowiedź prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz na orzeczenie Krajowej Izby Odwoławczej, która nakazała miastu zmianę specyfikacji warunków przetargu na odbiór i zagospodarowanie śmieci w Warszawie. A właśnie Kochaniak od grudnia 2007 r. prowadził w imieniu prezydenta Warszawy zadania z zakresu infrastruktury, nadzoru właścicielskiego, realizacji projektów przy udziale partnerów prywatnych. Odpowiadał on także za kryteria przetargu na wybór firm, które miały wywozić śmieci.

Te właśnie kryteria zakwestionowała Krajowa Izba Odwoławcza. Z jej orzeczenia wynikało, że mogły one faworyzować największą spółkę komunalną wywożącą śmieci, czyli MPO. Stąd i jej szef Bartosz Milczarczyk musiał pożegnać się ze stanowiskiem.

Kolejną spółką, która straciła swoich szefów za nieudolność przy wprowadzaniu ustawy śmieciowej, była firma Międzygminny Kompleks Unieszkodliwiania Odpadów z Bydgoszczy. Jej prezesi: Lech Głowacki i Krzysztof Jankowski musieli odejść ze stanowisk za zamieszanie i bałagan przy wywożeniu śmieci w tym mieście - informowało 10 lipca zyciebydgoszczy.pl. Powodem były sterty śmieci wokół pojemników, ich niedostateczna ilość oraz brak harmonogramów wywozu nieczystości. Miasto po prostu zarastało brudem.

Narastają groźby pierwszych pozwów sądowych

Wydaje się, że za sprawą ustawy śmieciowej pracy przybędzie również polskim sądom. - Albo zmiana zasad naliczania opłat za wywóz śmieci i obniżenie stawek, albo proces sądowy - takie ultimatum postawili władzom Radomia prezesi tamtejszych spółdzielni.

Spółdzielcy nie wykluczają też rozpoczęcia procedury, zmierzającej do odwołania prezydenta i Rady Miejskiej.

Wojna, jak na razie na słowa i plakaty, nasiliła się po 1 lipca, po wejściu w życie nowych zasad odbioru śmieci w Radomiu. A te przewidują, że opłata za sieci uzależniona jest od metrażu mieszkania.

Dla wielu mieszkańców, szczególnie tych starszych na emeryturach i rentach, zamieszkujących w dużych mieszkaniach, ta zasada jest nie do przyjęcia. Jak wyliczają, od 1 lipca płacą za śmieci dwa razy więcej niż do tej pory. A na to ich po prostu nie stać.

Radomscy spółdzielcy informują, że do spółdzielni niemal codziennie zgłaszają się mieszkańcy, dla których wzrost stawek za wywóz śmieci jest krzywdzący i zamierzają walczyć o zmianę niesprawiedliwych, ich zdaniem, zasad.

Pozwami grozili tuż przed 1 lipca prezesi spółdzielni mieszkaniowych z Poznania. Zamierzali złożyć pozew do sądu przeciwko Międzygminnemu Związkowi Gospodarowania Odpadami Aglomeracji Poznańskiej za nieprzygotowanie operacji usuwania śmieci. - Związek, mimo że miał dużo czasu, nie uporał się z wprowadzeniem nowej ustawy odpadowej – twierdził w rozmowie z portalem gloswielkopolski.pl, Jan Marciniak, prezes SM Winogrady w Poznaniu.

Wśród zarzutów wymienia się brak przeprowadzenia kampanii informacyjnej (na 31 tysięcy mieszkań dostarczono tylko 2 tysiące ulotek informacyjnych - mówi Tadeusz Stachowski, prezes SM Osiedle Młodych) oraz fakt, że związek nie wybrał firm, które mają wywozić odpady, lecz powierzył to zadanie spółce Remondis. Ta zaś zatrudniła podwykonawców, na ogół firmy, które wcześniej już sprzątały śmieci.

Trwa walka na śmierć i życie między firmami

Od 1 lipca trwa walka – przede wszystkim na ceny – również między firmami wywożącymi śmieci. Jak się okazuje najczęściej wygrywały przetargi na śmieciowe usługi firmy związane z lokalnym samorządem albo oferujące najniższe ceny.

O strategii polegającej na zasadzie, że popieramy naszych, świadczy najgłośniejsza w Polsce porażka śmieciowa – zakwestionowanie i unieważnienie przetargu na wywóz śmieci w Warszawie. Przypomnijmy - przetarg wygrało przedsiębiorstwo komunalne – MPO, gdyż jak stwierdziło Kolegium Odwoławcze, przetarg został zorganizowany właśnie pod tę firmę. W efekcie Warszawa musiała odłożyć śmieciową rewolucję do końca roku.

Walka o śmieciowy rynek przebiega nie tylko pod hasłem – swój wygrywa. Firmy, chcąc wyrugować konkurencję lub zmonopolizować rynek, posługują się znaną z przetargów publicznych metodą – im taniej, tym lepiej.

Tyle, że taniej może i oznacza lepiej, ale nie zawsze dla ochrony środowiska i mieszkańców.Jak zdradza radiu RMF FM Wojciech Byśkiniewicz, właściciel najnowocześniejszej w kraju sortowni odpadów w Warszawie (walczący teraz o swoje miejsce w przetargu na wywóz śmieci w Warszawie), przetargi na wywóz i zagospodarowanie odpadów wygrywają firmy, proponujące wyjątkowo niskie i nierealne ceny.

Tymczasem, jak twierdzi, aby wtedy taki biznes się opłacał, śmieci w nieprzetworzonej postaci – musiałyby trafiać najczęściej na wysypiska.

Jego firma, która odzyskuje ponad 60 procent surowców, jest trzy razy droższa od tych, które zaczęły funkcjonować na rynku po wprowadzeniu nowej ustawy od 1 lipca.
„Urzędników nie interesuje przetwarzanie śmieci, recykling” - podkreśla.

Firma, która wywiezie jak najwięcej odpadów na wysypisko, jest tańsza, bo nie ma kosztów przetwarzania odpadów. Nie ma nic tańszego niż pani na wadze i pan ze spychaczem na wysypisku - tłumaczy Byśkiniewicz. Skarży się, że obecnie jego firma ma coraz mniej klientów. Instalacja recyklingowa w firmie działa już dwie godziny krócej niż wcześniej - dodaje.



Jak ostrzega - jeśli surowce wtórne nie będą odzyskiwane, to za kilka lat odpadów nie będzie już gdzie składować i np. Warszawa zmieni się w Neapol.

Walkę o rynek stoczyły również firmy w Radomsku. Jak informował portal epiotrkow.pl, konsorcjum firm, które brało udział w przetargu, zaskarżyło jego wyniki do Krajowej Izby Odwoławczej. Przetarg wygrała miejska spółka PGK.

Wojna z turystami

Śmieciowa walka nie omija również miejscowości turystycznych. Turysta przebywający w Solinie zapłaci nie tylko za nocleg, ale też za śmieci, które pozostawi po sobie. Zdecydowali o tym radni gminy Solina. To oznacza, że turyści będą płacić podwójnie za odpady wytworzone zarówno w swoim domu, jak i za te, które wrzucą do kosza w domku wypoczynkowym, hotelu czy w gospodarstwie agroturystycznym.

Do tego prowadzi uchwala Rady Gmina Solina, która do deklaracji wprowadza liczbę osób zamieszkujących nieruchomość w każdym miesiącu osobno.

Ponadto deklaracje śmieciowe mają być składane na kolejny miesiąc do przodu. Uchwała wprowadza kategorię osób czasowo zamieszkujących daną nieruchomość w okresach kwartalnych. To pozwala na pozyskanie opłaty od osób wypoczywających na terenie gminy.

Mieszkańcy ulicy Nadmorskiej w Łebie skarżą się, że na ich ulicy jest zbyt mało koszy na śmieci.

– Zróbcie coś w tej sprawie, bo na ulicy Nadmorskiej często spaceruje ogromna liczba turystów, ale władze miasta jakoś wyjątkowo skąpią im koszy na śmieci. Sam widziałem, jak kulturalni turyści robią sobie długie spacery ze śmieciami i bezskutecznie wypatrują koszy. Ci mniej kulturalni i zniecierpliwieni wyrzucają je po prostu na trawnik. Wydaje mi się, że samorządowcy z Łeby powinni coś w tej sprawie zrobić, bo inaczej nasz kurort będzie coraz bardziej zaśmiecony – podkreśla czytelnik serwisu Głosu Pomorza GP24.pl.

Walka ze śmieciowymi absurdami

Podczas śmieciowej rewolucji wychodzą też absurdy, z którymi próbują walczyć mieszkańcy. O jednym z nich napisał pan Mirosław z Gdyni, który wyliczył, że segregacja śmieci mu się nie opłaca, bo za dzierżawę pojemników w sumie zapłaci więcej niż gdyby wrzucał wszystko do jednego kubła, czytamy na trójmiasto.pl.

- Po reklamie w mediach i zapowiedziach naszych urzędników postanowiłem segregować śmieci, bo to miało być 50 proc. tańsze. Policzyłem jednak, że za śmieci segregowane zapłacę 39 zł, ale do tego muszę mieć cztery pojemniki: na papier, szkło, plastiki i śmieci zmieszane. Miesięczna dzierżawa każdego kosztuje 8 zł, co daje sumę 71 zł. "Oszczędność" na segregacji równa się więc dopłacie 7 zł miesięcznie - denerwuje się pan Mirosław.

Tej deklaracji dziwią się gdyńscy urzędnicy, którzy przypominają, że w domach jednorodzinnych obowiązuje tzw. system workowy. A za te nie trzeba płacić, bo dostarcza je firma odbierająca odpady.

- Gdzie mam trzymać te worki: w domu, w piwnicy czy w garażu? Wiadomo nie od dziś, że taki worek bardzo łatwo rozerwać, uszkodzić i śmieci rozsypią się w piwnicy. Nie będę segregował! - kończy pan Mirosław.

Wyrzucaj śmieci w… godzinach urzędowania

Do przykładów urzędniczego absurdu z najwyższej półki można chyba zaliczyc zasady dotyczące pozbywania się śmieci w gminie Rozprza. Nie tylko, że punktów składowania śmieci jest tyle ile rodzajów śmieci, nie tylko, że trzeba je tam samemu dostarczyć ale w dodatku w …godzinach urzędowania. W dodatku trzeba za to wszystko zapłacić.

Chemikalia, zużyty sprzęt elektroniczny, baterie i akumulatory, metal oraz opony należy dostarczyć do Zakładu Gospodarki Komunalnej.

Odpady zielone, ci którzy nie mają własnego kompostownika, będą mogli dostarczyć do miejsca przy oczyszczalni ścieków w Rozprzy.

Do tego dochodzi jeszcze popiół, gruz i ziemia, które trzeba wywieźć na wysypisko w Łochyńsku oraz stare lekarstwa, które przyjmie apteka w centrum Rozprzy.

Jak przytomnie zauważają mieszkańcy tej małej wiejskiej gminy koła Piotrkowa Trybunalskiego, na liście śmieci dostarczonej przez władze gminy znajdują się takie wiejskie śmieci jak: papier faksowy, segregatory, porcelana, kryształy albo luksfery.

Odpady zielone można dostarczyć w godzinach urzędowania do gminnego kompostownika przy oczyszczalni ścieków tylko od poniedziałku do piątku w godz. 7.00-13.00 a w sobotę od 7.00 – 9.00. Podobnie stare baterie można dostarczyć do gminnego zakładu gospodarki komunalnej tylko w godzinach urzędowania.

Płyną skargi do urzędów

Jak wynika z informacji uzyskanych przez "Dziennik Gazetę Prawną" w Głównym Inspektoracie Ochrony Środowiska, w ciągu pierwszych 10 dni obowiązywania ustawy śmieciowej do jego wojewódzkich oddziałów wpłynęły 74 skargi od mieszkańców (131 od początku roku) w związku z naruszeniami ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach.

Wśród głównych naruszeń skarżący wymieniają: niewywożenie odpadów przez firmy, zbyt małą częstotliwość ich odbioru, brak worków lub pojemników. – Ponadto zgłaszano przypadki nieprzekazywania odebranych odpadów komunalnych do regionalnych instalacji do przetwarzania odpadów komunalnych, nieprawidłowości w funkcjonowaniu regionalnych instalacji, niezorganizowania przetargu na odbiór odpadów komunalnych od właścicieli nieruchomości przez gminy, a także tworzenia się dzikich wysypisk odpadów, będących skutkiem nieodbierania odpadów od właścicieli nieruchomości – informował GIOŚ.

Historia dziejów ludzkości udowodniła, że każda rewolucja zawsze oznacza jedno – wojnę, która pochłania nie tylko wyznawców starego, ale i nowego, czyli wszystkich, którzy znajdą się w zasięgu jej działań. Na ogół jednak wojna po jakimś czasie się kończy i ktoś ją wreszcie wygrywa. Oby w Polsce wygrał ją, jak mówiła moja mama – ten lepszy, czyli w tym przypadku system gwarantujący czyste polskie miasta, wsie i lasy.