Lokalne władze przystępują do konstruowania przyszłorocznych budżetów z obawami. Boją się zmian w kraju i na świecie.
Równolegle do rządu do prac nad swoimi budżetami na rok 2017 przystępują także lokalne władze. Ministerstwo Finansów musi opracować swój projekt do końca września. Samorządy mają nieco więcej czasu, bo do połowy listopada. W swoich projektach muszą jednak wziąć pod uwagę to, co zostało zaplanowane w budżecie państwa. Na razie więc lokalni decydenci pracują nad założeniami do przyszłorocznych planów finansowych. Ten etap jest jednak niezwykle ważny, gdyż właśnie w oparciu o przyjmowane obecnie wytyczne powstawać będą docelowe projekty. Postanowiliśmy przyjrzeć się tym założeniom – zwłaszcza pod kątem zagrożeń, które brane są pod uwagę przez samorządy.
Większość przedstawicieli miast, z którymi rozmawialiśmy, zgodnie twierdzi, że największym ryzykiem dla nich są trudne do przewidzenia skutki reform planowanych przez rząd. Na przykład w Bydgoszczy obawiają się zmian w sferze podatkowej, tj. zwiększania kwoty wolnej czy wprowadzenia jednolitego podatku. – Biorąc pod uwagę fakt, iż jedna trzecia dochodów miasta to wpływy z PIT i CIT, każda zmiana negatywnie przekładająca się na wielkość wpływów budżetowych z tego tytułu stanowić będzie zagrożenie – wskazuje Piotr Tomaszewski, skarbnik miasta. Wtóruje mu Piotr Zieliński ze szczecińskiego magistratu. – Pierwsza wersja zmian przedstawiana przez rząd, która zakładała sukcesywne podwyższanie kwoty wolnej od podatku o 1 tys. zł w każdym roku przez pięć lat, powodowałaby łączne uszczuplenie wpływów do budżetu miasta na kwotę ponad 600 mln zł – podlicza. Z kolei urzędnicy z Torunia już napomykają, że „konieczne będzie poszukiwanie alternatywnych możliwości zwiększenia dochodów oraz restrykcyjna polityka w zakresie wydatków”.
Warszawa i Gdańsk obawiają się zmian w oświacie. Przewidują wzrost wydatków bieżących związanych z koniecznością zapewnienia miejsc w przedszkolach. Jak podaje Związek Miast Polskich, cofnięcie obowiązku szkolnego dla sześciolatków odbije się boleśnie na finansach gmin: różnica między „utraconą” subwencją szkolną a dotacją na przedszkola wyniesie w tym roku ponad 222 mln zł. Likwidacja gimnazjów wiąże się z kosztem 445 mln zł w pierwszym roku ich wygaszania (w drugim będzie to 539 mln zł).
Niektórzy samorządowcy boją się skutków wdrożonych już przez rząd reform. – Prawdopodobnie wzrost dochodów z PIT może zostać ograniczony z uwagi na skutki programu „Rodzina 500 plus”, związane z rezygnacją z pracy przez osoby zatrudnione na część etatu lub uzyskujące najniższe wynagrodzenie – przewiduje Piotr Tomaszewski.
– Nie wiem, czy ktokolwiek w Polsce jest dziś w stanie odpowiedzialnie stwierdzić, co się dzieje na rynku pracy w związku z programem „Rodzina 500 plus”. Jest na to za wcześnie, program dopiero teraz zaczyna w pełni funkcjonować – odpowiada Bartosz Marczuk, wiceminister rodziny. Jego zdaniem pewne jest na razie to, że niemal wszyscy ci pracodawcy, którzy dotąd płacili niewiele (np. sieci dyskontowe), wreszcie podnieśli pracownikom wynagrodzenia. Choć przyznaje, że pewne ryzyko istnieje. – O ile sam program wpływa aktywizująco na ludzi, o tyle kumulowanie różnego rodzaju świadczeń może faktycznie mieć negatywny wpływ na tę aktywność. Ale ryzyko to łagodzi przyjęte przez nas kryterium dochodowe na pierwsze dziecko. Dlatego, biorąc pod uwagę dobrą sytuację na rynku pracy, nie spodziewam się, by miało to jakiś istotny wpływ na dochody samorządów z PIT – przekonuje wiceminister.
Kolejne obawy lokalnych władz dotyczą sytuacji na międzynarodowych rynkach. W Łodzi dostrzegają ryzyko wahającego się kursu złotego w związku z niepewną sytuacją w strefie euro. A to może mieć wpływ na poziom wykorzystania unijnych dotacji przez lokalne władze (Warszawa w projekcie założeń przyznaje, że ryzykiem jest na przykład „nieuzyskanie dofinansowania z UE lub uzyskanie dotacji w kwotach i w terminach innych niż planowane”). Zmiany kursu euro do złotego mogą bowiem spowodować, że środków wypłaconych potem w złotówkach będzie mniej albo więcej. Przy czym w obu przypadkach może to być kłopot. W pierwszym – pieniędzy zwyczajnie zabraknie. W drugim – niespodziewanie przybędzie i trzeba szybko szukać nowych projektów, które mogłyby otrzymać dofinansowanie, by w pełni wykorzystać pulę. Przykładowo wzrost kursu euro od listopada 2015 r. (4,2699 zł) do lipca 2016 r. (4,4261 zł) spowodował automatycznie wzrost alokacji całego programu dla woj. warmińsko-mazurskiego o 11 mln zł.
Międzynarodowy kontekst mają obawy warszawskiego ratusza. Miasto przy pracach nad budżetem weźmie pod uwagę takie rzeczy jak: „działania Europejskiego Banku Centralnego i podwyżki sto´p procentowych w USA” oraz „ryzyko wzrostu prawdopodobien´stwa obniżenia w przyszłos´ci ratingu kredytowego dla Polski w związku z obniżeniem przez agencję ratingową Moody’s w aktualizacji, wydanej 14 maja 2016 r., perspektywy międzynarodowego ratingu dla kraju ze stabilnej na negatywną”. Jak wiadomo, miasto nie może mieć wyższego ratingu niż kraj (w ramach jednej agencji). Jeśli więc rating Polski znów zostanie obniżony, część miast może doświadczyć z automatu tego samego. A to będzie miało wpływ na zaciąganie kolejnych kredytów czy emisje papierów dłużnych.
Nie brakuje też obaw o charakterze lokalnym. Tu na pierwszy plan wychodzą problemy Warszawy w związku z reprywatyzacją (dekret Bieruta). Stolica w latach 2008–2015 na odszkodowania wypłacane byłym właścicielom znacjonalizowanych działek lub ich spadkobiercom wydała 1,1 mld zł. W latach 2014–2015 miasto na wypłaty odszkodowań byłym właścicielom gruntów uzyskało od rządu wsparcie w łącznej kwocie 370,5 mln zł (w formie dotacji celowej ze s´rodko´w Funduszu Reprywatyzacji). Plan zakładał, że wsparcie będzie udzielane w okresie 2014–2016 maksymalnie po 200 mln zł rocznie. Problem w tym, że na początku tego roku minister skarbu zdecydował, że Warszawa nie dostanie ostatniej transzy 200 mln zł za 2016 r. z uwagi na „inne zobowiązania o charakterze reprywatyzacyjnym”. Władze stolicy liczą, że sytuację poprawi podpisana przez prezydenta tzw. mała ustawa reprywatyzacyjna, która zablokuje zwrot niektórych działek, np. tych, na których są szkoły czy parki publiczne. Wciąż bowiem na rozpatrzenie czeka 5–6 tys. roszczeń.