Nasz związek z obowiązkiem meldunkowym przypomina stare, źle dobrane małżeństwo. Zawarte bez większego uczucia, za to z dużym udziałem rozsądku, trochę dlatego, że taka była potrzeba chwili i wyższa konieczność. W końcu na ten mariaż naciskali rodzice – Komuna i Peerel.



Więc jakoś to trwało. Pan Meldunek nie był małżonkiem specjalnie lubianym, ale też nie było tak, że nie dawało się z nim żyć. Pił z umiarem, do domu pensję przynosił, ale porozmawiać z nim o czymś bardziej wzniosłym niż cena benzyny lub piłka nożna nie było szans. Czasem Pan Meldunek bywał pomocny: w końcu to on prowadził auto, więc sprawy szybciej się załatwiało. Lecz częściej trzeba było go ciągać ze sobą i przedstawiać w różnych sytuacjach, chociaż wolałoby się, żeby już został w domu przed tym swoim meczem. Koleżanki, zwłaszcza te z zagranicy, często pytały: po co się z nim tak męczysz? Ani przesadnie przystojny, ani inteligentny, ani bogaty, w dodatku o sowieckim rodowodzie. Staruszek Peerel z towarzyszką Komuną już dawno pochowani, a związek z Meldunkiem trwa. Mimo że od kilku lat jest coraz luźniejszy (małżonkowie nie zawsze śpią w tych samych łóżkach, bo nikt ich za to nie ściga), to rozstać się z nim trudno.
Ale przez te wszystkie razem spędzone lata wytworzyła się duża sieć zależności, wspólnych znajomych itd. Gdy wreszcie wyczekiwana decyzja o rozwodzie została podjęta, to im bliżej daty rozstania, tym obawy coraz większe. Bo jak tak się bliżej przyjrzeć, to Pan Meldunek może nawet więcej rzeczy ułatwiał, niż utrudniał. Już sam rozwód rodzi konieczność przeprowadzenia zmian w stosach papierów.
Bo czy się komuś podoba, czy nie, by pożegnać się z Panem Meldunkiem nie wystarczy prosta nowelizacja ustawy o ewidencji ludności i dowodach osobistych. Trzeba także zmienić ok. 100 aktów prawnych (ustaw i rozporządzeń).
Poza tym Pan Meldunek, choć miał swoje wady, to był przynajmniej wiarygodny. No dobrze, trudniej się z nim było od płacenia podatku wykręcić i miał tę denerwującą właściwość, że mandaty go wszędzie dosięgnęły. Nie mówiąc już o wojskowych komisjach uzupełnień, przypominających o obowiązku obrony ojczyzny czynem zbrojnym. Ale z drugiej strony... Trzeba było zagłosować? Z meldunkiem to żaden problem. Posłać dzieci do szkoły rejonowej? Wystarczyło wysłać Pana Meldunka, a on już wszystko załatwił. Zasiłek z opieki społecznej? Tu również wiele upraszczał. No i do banku zawsze się szło z nim: czy to kredyt, czy pożyczkę załatwić. Podpisać umowę z operatorem komórkowym to z Meldunkiem też czysta przyjemność. Przykłady można by mnożyć.
A teraz? Wielkie mi uczyniłeś pustki w domu moim, mój drogi Meldunku, tym zniknieniem swoim, chciałoby się rzec. Funkcjonowanie w społeczeństwie bez substytutu meldunku okazać się może wcale nie tak łatwe. By cokolwiek załatwić, w miejsce wzgardzonego Pana Meldunka i tak pojawić się będzie musiał nowy absztyfikant o dość nijakim imieniu Zaświadczenie lub Oświadczenie (o miejscu zamieszkania). Po latach przymusowej monogamii będzie się można zadawać z Zaświadczeniem czy Oświadczeniem, wedle uznania, albo i z dwoma naraz. Nikt pod przymusem na ślubny kobierzec nikogo ciągał nie będzie. Bo o ile z Panem Meldunkiem żyć trzeba było pod przymusem, to już Zaświadczenie brać będziemy ze sobą i słać do różnych instytucji we własnym interesie.
Na tym polega wolność. A ta kosztuje. W tym przypadku będzie kosztowała zarówno obywateli, jak i administrację publiczną. Oczywiście po kilku latach Meldunek zostanie zapomniany i życie ułoży się na nowo. Pytanie tylko, czy po kilkunastu miesiącach tłumaczenia na każdym kroku, że mieszka się tam, gdzie się mieszka, nie będziemy chcieli od tej wolności uciec. W bezpieczeństwo i wygodę. I czy ktoś nie zacznie z tego powodu nawoływać do przyjęcia sfatygowanego Pana Meldunka z powrotem pod nasz dach.