Nasz związek z obowiązkiem meldunkowym przypomina stare, źle dobrane małżeństwo. Zawarte bez większego uczucia, za to z dużym udziałem rozsądku, trochę dlatego, że taka była potrzeba chwili i wyższa konieczność. W końcu na ten mariaż naciskali rodzice – Komuna i Peerel.
Więc jakoś to trwało. Pan Meldunek nie był małżonkiem specjalnie lubianym, ale też nie było tak, że nie dawało się z nim żyć. Pił z umiarem, do domu pensję przynosił, ale porozmawiać z nim o czymś bardziej wzniosłym niż cena benzyny lub piłka nożna nie było szans. Czasem Pan Meldunek bywał pomocny: w końcu to on prowadził auto, więc sprawy szybciej się załatwiało. Lecz częściej trzeba było go ciągać ze sobą i przedstawiać w różnych sytuacjach, chociaż wolałoby się, żeby już został w domu przed tym swoim meczem. Koleżanki, zwłaszcza te z zagranicy, często pytały: po co się z nim tak męczysz? Ani przesadnie przystojny, ani inteligentny, ani bogaty, w dodatku o sowieckim rodowodzie. Staruszek Peerel z towarzyszką Komuną już dawno pochowani, a związek z Meldunkiem trwa. Mimo że od kilku lat jest coraz luźniejszy (małżonkowie nie zawsze śpią w tych samych łóżkach, bo nikt ich za to nie ściga), to rozstać się z nim trudno.
Pozostało
93%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama