W Polsce lokalnej trwa wielka akcja podliczania kosztów zmian w oświacie. Samorządowcy są gotowi wszelkimi dostępnymi środkami zmusić centralną władzę do pokrycia poniesionych wydatków.
Mija miesiąc, odkąd zniknęły gimnazja, a szkoły podstawowe zaczęły funkcjonować według nowych zasad. Wstępnie samorządy szacują, że koszty wdrożenia całej reformy to wydatek ok. 1 mld zł w tym roku. W grę wchodzi m.in. przystosowanie świetlic w szkołach podstawowych, adaptacja sanitariatów, przystosowanie i doposażenie pomieszczeń w dotychczasowych gimnazjach czy wyposażenie pracowni przedmiotowych w obecnych 6-letnich szkołach podstawowych na potrzeby 7- i 8-klasistów.
Sęk w tym, że zdaniem samorządów rząd daje na te cele za mało pieniędzy. Związek Miast Polskich (ZMP) podaje, że zazwyczaj jest to zaledwie jedna druga lub jedna trzecia potrzebnych środków. Aby mieć twarde argumenty w ręku, w samorządach w całym kraju trwa podliczanie skutków reformy oświatowej – zwłaszcza pod kątem tego, ile dana gmina czy miasto musiały dołożyć z własnego budżetu, by reforma w ogóle weszła w życie, a dzieci miały się gdzie podziać.
Lokalni włodarze nie kryją się ze swoimi intencjami. – Po zrealizowaniu prac wynikających z konieczności wdrożenia reformy edukacji będziemy zwracać się do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Będziemy wiedzieli wtedy już, ile dokładnie wydaliśmy i o jakie środki możemy wystąpić – zapowiada Olimpia Schneider z Urzędu Miejskiego w Gdańsku.
Scenariusz, w którym samorządy masowo idą do sądów lub zgłaszają grupową skargę do Trybunału Konstytucyjnego, jest realny. Pierwsze próby porozumienia się z resortem edukacji nie przynoszą efektów, które zadowoliłyby władze lokalne.
Przykładowo Łódź wnioskowała o pieniądze na wyposażenie nowej szkoły podstawowej. Wniosek do MEN opiewał na 463,3 tys. zł, natomiast miasto – jak twierdzi – dostało tylko 80 tys. zł. Będzie się też ubiegać o zwrot wydatków na odprawy dla zwalnianych nauczycieli. – Jeszcze nie wiemy, ile dokładnie będzie to kosztowało. Wstępne i ostrożne szacunki wskazują na ok. 3,1 mln zł oraz kolejne 2,4 mln na odprawy dla zwalnianych pracowników administracji i obsługi – podlicza Monika Pawlak z biura rzecznika prasowego urzędu miasta w Łodzi.
Sytuację komplikuje to, że miasto weszło w spór prawny z kuratorem oświaty, który chce, by samorząd stworzył dodatkowe cztery szkoły podstawowe we wskazanych lokalizacjach. Urzędnicy miejscy uznali, że kurator wkroczył w ich kompetencje. Już wygrali proces przed wojewódzkim sądem administracyjnym, ale skonfliktowane strony czekają jeszcze na rozprawę przed Naczelnym Sądem Administracyjnym, do którego kurator się odwołał.
– Konsekwencją jest pozbawienie łódzkiego samorządu prawa do ubiegania się o zwrot kosztów. Obecnie dokumenty dotyczące tej sprawy analizują miejscy prawnicy, by sprawdzić, czy i kogo miasto może pozwać i domagać się zadośćuczynienia. Jesteśmy gotowi skierować pozew do sądu, ponieważ reforma miała być bezkosztowa – przypomina Monika Pawlak.
Jeszcze ostrzej sprawę komentuje wiceprezydent Łodzi Tomasz Trela. – Pani minister Zalewska mamiła samorządowców bezkosztową reformą, tymczasem jest ona bezkosztowa, ale dla ministerstwa, bo za fanaberie rządu, czyli tę reformę, płacą samorządy – kwituje.
MEN zrewanżował się miastu pismem, w którym stwierdza, że zwyczajnie nie skorzystało ono ze wszystkich możliwych form pomocy oferowanych przez rząd w ramach subwencji oświatowej. „Warto wspomnieć, że pozostałe miasta o podobnej wielkości i znaczeniu regionalnym otrzymały z tego źródła znaczącą pomoc finansową, która bez wątpienia sprawiła, że wdrażanie reformy odbyło się w sposób płynny” – wbija szpilę łódzkim urzędnikom MEN.
Ale Związek Miast Polskich twierdzi, że nie tylko Łódź ma tego typu problemy. „Warszawa szacuje wydatki związane z reformą na 70 mln zł (otrzymała 3,5 mln zł), Poznań – na 15 mln zł (wniosek na 1,3 mln, dostał 770 tys. zł), Gdańsk – 37 mln zł (otrzymał 500 tys. zł), Lublin – 17 mln zł (otrzyma 805 tys. zł), Częstochowa wnioskowała o 8 mln zł (otrzymała 458 tys. zł)” – oświadczył związek w komunikacie z września br. Jednakże resort edukacji podaje nam całkiem inne wyliczenia i podejrzewa, że samorządy wrzucają do kosztów reformy wszystko, co się da – choć nie zawsze jest to z nią związane.
Miasta zarzucają też rządowi manipulacje. „Premier Beata Szydło zapowiedziała 4 września 2017 r., że samorządy otrzymają na ten cel dodatkowo w subwencji oświatowej: w 2017 r. – 300 mln zł, w 2018 – 159 mln zł, w 2019 – ponad 200 mln zł. Jednak to „dodatkowo” oznacza naprawdę rezerwę subwencji oświatowej (0,4 proc.), która jest ustalana co roku i służy na rozmaite nieprzewidziane koszty, w tym losowe (powódź, nawałnica itp.), a nie na koszty reformy” – przekonuje ZMP.
Swoje dokładają samorządy z woj. lubuskiego. Ich zdaniem wskutek przyjętych przez rząd kryteriów nie ma możliwości wnioskowania o doposażenie już istniejących podstawówek, które z początkiem września stały się szkołami 8-klasowymi. – Funkcjonuje kryterium, które umożliwia wnioskowanie jedynie o środki na gimnazja. A to spowodowało, że niejako „zapomniano” o szkołach podstawowych – zauważa Związek Gmin Województwa Lubuskiego. Aby udowodnić tę tezę, przeprowadzono w regionie kwerendę. Wzięło w niej udział 55 gmin. Niemal w każdej z nich jest po kilka, kilkanaście szkół, które nie mogą skorzystać z 0,4 proc. rezerwy subwencji oświatowej. Koszt ich doposażenia i adaptacji wyceniono na 10,7 mln zł.
Sytuacja niepokoi nawet polityków PiS. „Wprowadzenie reformy miało odbyć się właściwie bez dodatkowych kosztów, tymczasem jak informuje totalna opozycja, w samym Toruniu magistrat musiał wydać już 500 tys. zł na przystosowanie budynków oraz ponad 1,5 mln zł na dodatkowe wyposażenie klas dla starszych uczniów szkół podstawowych” – stwierdza w interpelacji do MEN posłanka PiS Anna Elżbieta Sobecka. Wciąż czeka na odpowiedź.
Samorządowcy zarzucają, MEN odpowiada
Zarzut: Premier Beata Szydło zapowiedziała, że samorządy otrzymają na reformę oświaty dodatkowo w subwencji oświatowej: w 2017 r. – 300 mln zł, w 2018 – 159 mln zł, w 2019 – ponad 200 mln zł. Jednak to „dodatkowo” oznacza naprawdę rezerwę subwencji oświatowej (0,4 proc.), która jest ustalana co roku i jest przeznaczana na rozmaite nieprzewidziane koszty, w tym losowe (powódź, nawałnica itp.), a nie na koszty reformy.
Odpowiedź MEN: Wypowiedź Pani Premier z 4 września br. była precyzyjna. Subwencja oświatowa na 2017 r. została zwiększona o 313 mln zł na działania dostosowawcze w pierwszym okresie wdrażania reformy. Samorządy mogą wykorzystać dodatkowe środki m.in. na zakup mebli i pomocy dydaktycznych, modernizację toalet. Ponadto subwencja oświatowa wzrosła w stosunku do roku 2016 o dodatkowe 413 mln zł. Wzrost ten pokryje waloryzację wynagrodzeń nauczycieli. Od 2017 r. subwencją oświatową zostały objęte dzieci 6-letnie w przedszkolach – kwotą w wysokości ok. 4,3 tys. zł średnio na dziecko. Łącznie samorządy otrzymają dodatkowo na ten cel subwencję w roku 2017 w kwocie 1,4 mld zł.
Rezerwa 0,4 proc. części oświatowej subwencji ogólnej (ok. 177 mln zł w 2017 r.) stanowi dodatkowe źródło wsparcia dla samorządów w realizacji zadań, z którego są finansowane nie tylko nieprzewidziane koszty, ale w ramach tej rezerwy MEN – w porozumieniu ze stroną samorządową – stworzyło dodatkowy mechanizm wspierający finansowo samorządy na wydatki związane z reformą edukacji.
Zarzut: Rząd nie pokrywa w całości kosztów wdrażania reformy oświaty – gminy otrzymują około połowy tych środków, o które wnioskują.
Odpowiedź MEN: Nie jest prawdą, że samorządy otrzymują pomoc od MEN tylko w niewielkim stopniu. Do tej pory na finansowanie zadań dostosowawczych MEN rozpatrzyło pozytywnie i przekazało do realizacji do Ministerstwa Finansów wnioski na łączną kwotę ok. 53 mln zł z rezerwy.
Trudno odnieść się do szacunków kosztowności reformy, które podają niektóre samorządy, nie posiadając dodatkowych informacji. Prawdopodobnie te wydatki nie dotyczą tylko wydatków bieżących, bezpośrednio związanych z reformą, ale także wydatków inwestycyjnych, z których część nie zależy od reformy i mogła być zaplanowana dużo wcześniej. Wnioski niektórych samorządów (np. Częstochowy) opiewały na bardzo wysokie kwoty, znaczenie przewyższające średnie kwoty wnioskowane z pozostałych samorządów, więc żeby zapewnić sprawiedliwy i racjonalny podział rezerwy, musiał zostać nałożony limit. W tym roku przyjęto maksymalne kwoty dofinansowania: na jeden sanitariat 30 tys. zł, na jedno pomieszczenie do nauki na wyposażenie w meble 10 tys. zł, na wyposażenie jednej świetlicy 25 tys. zł.
Łącznie na trzy główne kryteria (remonty sanitariatów, doposażenie pomieszczeń świetlic i doposażenie pomieszczeń dydaktycznych do potrzeb dzieci młodszych) po zastosowaniu limitów przyznano ok. 80 proc. kwoty wnioskowanej.
Do 13 października samorządy mogą składać kolejne wnioski na dofinansowanie kosztów związanych z wypłacaniem odpraw dla zwalnianych nauczycieli.