Sprawę, która skończyła się przegraną elektrowni wodnej, zainicjował jeden z mieszkańców Pomorza. Przeszkadzał mu hałas, który dochodził do jego posesji z pobliskiego zakładu. Odgłosy na tyle dawały mu się we znaki, że zgłosił to do wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska, a ten wszczął postępowanie i dokonał pomiarów natężenia hałasu na jego działce. Było o wiele za wysokie, bo dochodziło do 67 dB, podczas gdy dopuszczalna norma dla terenów przeznaczonych do zabudowy mieszkaniowej jednorodzinnej wynosi 50 dB w ciągu dnia i 40 dB w nocy. Wynika to z rozporządzenia ministra środowiska w sprawie dopuszczalnych poziomów hałasu w środowisku (Dz.U. z 2014 poz. 112).
Inspektor przedstawił wyniki staroście, który zażądał wyjaśnień od prezesa zakładu, co jest przyczyną tak znaczącego przekroczenia norm. Zarząd odpowiedział staroście, że hałas to efekt spustu wody tzw. upustem bocznym przy jednoczesnej pracy elektrowni. Podniesiono, że jest to sytuacja niecodzienna, która wynika po części z tego, że jeden z jazów jest w trakcie remontu. Zakład twierdził także, że w dniu kontroli nurt rzeki był wyjątkowo silny, co odbiło się na wynikach badania.
Argumentacja ta przekonała starostę, który uznał, że sytuacja rzeczywiście była wyjątkowa. W związku z tym wydał decyzję o umorzeniu postępowania.
Hałas jednak wcale nie ustał. Mieszkaniec złożył więc odwołanie od decyzji starosty. Samorządowe kolegium odwoławcze ją uchyliło i nakazało ponownie rozpoznać sprawę. Starosta wydał decyzję, na mocy której zobowiązał elektrownię do sporządzenia i przedłożenia przeglądu ekologicznego, w którym miał zostać określony zasięg oddziaływania hałasu i spis działań mających na celu zapobieganie i ograniczenie negatywnego oddziaływania na środowisko.
Sześć miesięcy później SKO uchyliło decyzję starosty już po raz trzeci, tym razem na skutek odwołania elektrowni. Wskazała ona, że zamontowała specjalne osłony na konstrukcji kanału spustowego, które miały polepszyć warunki akustyczne przy zakładzie.
Niestety, to nie zadowoliła mieszkańca – dochodzący z elektrowni hałas nadal był dla niego uciążliwy. W postępowanie ponownie zaangażował inspektora ochrony środowiska. Ten przeprowadził kolejne badanie, z którego wynikało, że poziom hałasu wynosi 61,8 dB w ciągu dnia.
W końcu, po dwóch latach od pierwszego zgłoszenia mieszkańca, starosta wydał decyzję, w której ustalił dopuszczalny poziom hałasu. Elektrownia złożyła odwołanie, przekonując, że nie jest w stanie wykonać decyzji organu, co może się dla niej skończyć cofnięciem pozwolenia wodnoprawnego. Podkreśliła też, że zna mieszkańca, który jest jej byłym pracownikiem i musiał mieć świadomość warunków pracy w elektrowni, a budując dom blisko zakładu powinien spodziewać się hałasu. W odwołaniu wskazano też, że elektrownia została oddana do użytku przed uchwaleniem planu zagospodarowania przestrzennego dla osiedla domków jednorodzinnych.
Sprawa trafiła ostatecznie do sądu. Rozstrzygając sprawę Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gdańsku i NSA były jednak zgodne, że decyzja starosty odpowiadała prawu. NSA przypomniał, że zgodnie z art. 112 ustawy środowiskowej ochrona przed hałasem polega na zapewnieniu jak najlepszego stanu akustycznego otoczenia, w szczególności przez utrzymanie poziomu hałasu poniżej dopuszczalnego lub co najmniej na tym poziomie.
Sądy wskazały, że już jednorazowe przekroczenie poziomu hałasu uzasadnia wydanie decyzji, o której mowa w art. 115a ustawy – Prawo ochrony środowiska (Dz.U. z 2015 r. poz. 122 ze zm.). Przepis ten stanowi, że organ wydaje decyzję o dopuszczalnym poziomie hałasu m.in. na podstawie pomiarów wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska, jeżeli normy zostały przekroczone poza zakładem i na skutek jego działań. W ocenie NSA tak właśnie było w tym przypadku, bo spuszczanie wody tzw. upustem bocznym było związane ze zwykłym i typowym funkcjonowaniem elektrowni.
ORZECZNICTWO
Wyrok NSA z 26 lipca 2016 r., sygn. akt II OSK 2864/14