Jeśli ktoś mówi, że coś w ramach systemu zarządzania elektrośmieciami nie będzie konsumenta nic kosztowało, to wprowadza innych w błąd. Myśli wyłącznie o swoim partykularnym interesie - mówi w wywiadzie dla DGP Grzegorz Skrzypczak, prezes zarządu organizacji odzysku sprzętu elektrycznego i elektronicznego ElektroEko.

Wzburzyła pana opisywana w mediach propozycja przedstawicieli branży elektroodpadów, żeby wprowadzić opłatę depozytową, którą ponosiłby konsument, jeśli przy zakupie nowego sprzętu AGD i RTV nie oddałby starego urządzenia. Dlaczego się to panu nie podoba?

Po pierwsze, to nie są reprezentatywni przedstawiciele branży. Realizacja tego pomysłu od strony praktycznej byłaby niezwykle trudna, by nie powiedzieć niemożliwa. Sprzęt elektryczny i elektroniczny to jest kilka tysięcy kategorii, zaczynając od odtwarzaczy mp3, a kończąc na lodówkach, które są sprzedawane przez różne kanały dystrybucyjne, od sklepów internetowych, przez hipermarkety, a kończąc na sklepach specjalistycznych. Na tak zróżnicowanym i podzielonym rynku trudno byłoby zapanować nad przepływem pieniędzy z opłaty depozytowej i kontrolować, czy nie występują nadużycia w poborze i rozliczaniu opłat. Dodatkowe koszty mnożyłoby samo zarządzanie zebranymi w ten sposób środkami.

I stąd te emocje?

Nie. Obok problemów organizacyjnych związanych z realizacją tego pomysłu jest jeszcze interes konsumenta, a on nie jest w tej propozycji w ogóle uwzględniony. Po pierwsze opłata depozytowa uderzyłaby w ludzi młodych, którzy zakładając rodziny po raz pierwszy urządzają swoje mieszkania. Oni nie mogliby uniknąć opłaty depozytowej, bo nie dysponują starym sprzętem, który zwracaliby w czasie zakupu w sklepie lodówki czy telewizora.

Po drugie trzeba pamiętać, że konsumenci już teraz płacą za utrzymywanie systemu gospodarowania elektroodpadami, więc nie jest sprawiedliwym obciążanie ich kolejnymi opłatami. Obecnie w cenie nowego sprzętu już jest uwzględniony tzw. KGO, czyli koszt gospodarowania odpadami. Mamy również opłaty za śmieci wnoszone przez gospodarstwa domowe do gmin. W skład tego podatku wchodzi też zagospodarowanie elektroodpadów. Przecież właśnie dlatego samorządy organizują punkty zbiórki zużytego sprzętu. Klient ponosi więc daninę na rzecz ochrony środowiska. Ustanawianie kolejnych to jedynie obciążanie konsumenta, a o tym się nie mówi.

Fakt, w kontekście regulacji prawnych dotyczących elektroodpadów rzadko wspomina się o interesie konsumentów. Na świeczniku znajdują się kwestie ochrony środowiska i walki z szarą strefą. Gdzie w tym wszystkim prawa użytkownika sprzętu?

Projekt ustawy o zużytym sprzęcie elektrycznym i elektronicznym nie tworzy mechanizmów, które stymulowałyby kształtowanie się systemu zbierania elektrośmieci funkcjonalnego z perspektywy przeciętnego Kowalskiego. To jest wada proponowanych regulacji.

Dziś ten system jest nieprzyjazny konsumentowi. Przykład: żeby pozbyć się przepalonej żarówki trzeba pamiętać o zabraniu jej ze sobą, gdy idziemy do sklepu kupić nową. Wiele osób się nad tym nie zastanawia i potem zostaje z problemem starej świetlówki zalegającej w domu.

System zbiórki zużytego sprzętu powinien być tak skonstruowany, by konsument nie musiał się zastanawiać, jakie kroki ma wykonać, tylko żeby miał możliwość szybkiego i zgodnego ze standardami ochrony środowiska pozbycia się elektroodpadu. Tylko wtedy będzie go można nazwać funkcjonalnym. Tymczasem projektowane zmiany nie zawierają zapisów, które przyczyniałyby się do budowy systemu zorientowanego na konsumentów.

Nie zgodzę się. W projekcie ustawy czytamy, że sklep będzie miał obowiązek odebrać zużyty sprzęt z tego miejsca, do którego dostarcza nowe urządzenie, a więc na przykład mieszkania klienta.

Z pozoru to rzeczywiście świetna regulacja, bo jak sklep przywiezie panu nowy sprzęt, to od razu za darmo zabierze stary. Tyle, że „za darmo” to pojęcie względne. Jest więcej niż prawdopodobne, że faktyczne koszty realizacji tego obowiązku sklep przerzuci na klientów zwiększając swoją marżę, a co za tym idzie cenę towaru.
Mało kto o tym mówi, ale ciężar utrzymania całego systemu zarządzania elektrośmieciami spoczywa na konsumentach. Oczywiście bezpośrednio finansują go producenci, czyli podmioty wprowadzające sprzęt na rynek, ale środki na ten cel pobierają od klientów, którzy zakupili ich produktów. Jeśli więc ktoś mówi, że coś w ramach tego systemu nie będzie konsumenta nic kosztowało, to wprowadza innych w błąd i myśli wyłącznie o swoim partykularnym interesie.
System, o którym mówimy, powinien być nie tylko funkcjonalny, o czym już wspomniałem, ale i optymalny pod względem kosztowym. Nie powinno się więc wprowadzać rozwiązań, które będą generowały kolejne koszty.

W jaki więc sposób ulepszyć system zbiórki elektroodpadów?

Moim zdaniem warto, by prawo promowało mechanizmy, w ramach których producenci sami lub poprzez działające w ich imieniu organizacje odzysku odbieraliby zużyty sprzęt od konsumentów. System zbiórki odpadów z pominięciem sklepów jest tańszy. Realizacja tego postulatu jest możliwa, bo przecież to producentom zależy, żeby zebrać z rynku określoną ilość zużytego sprzętu, dzięki czemu wypełniają ustawowe minima.

Jak to może wyglądać w praktyce?

Producent organizuje bezpłatny odbiór zużytego sprzętu większych gabarytów bezpośrednio z mieszkania konsumenta. To rozwiązanie jest już poniekąd próbowane przez rynek. My jako organizacja odzysku tworzymy taki system w imieniu naszych akcjonariuszy – producentów AGD i RTV. Dzięki temu mają oni gwarancje, że zbierzemy taką ilość elektroodpadów, która pozwoli wypełnić obowiązkowe poziomy. Konsumenci zyskują zaś to, że dostają tę usługę bez dodatkowych kosztów. W moim przekonaniu takie rozwiązania powinny być preferowane przez prawo.

Rozumiem, że nie wierzy pan w to, żeby sklepy aktywniej włączyły się w system ochrony środowiska?

Musimy pamiętać o tym, że celem sklepów jest sprzedaż towarów i maksymalizacja zysków. Jeżeli dla nich pojawią się jakieś koszty, to przerzucą je na klientów, o czym wspomniałem wcześniej. Zwiększanie obowiązków sklepów nie jest więc dobrym rozwiązaniem z punktu widzenia konsumentów.

Organizacje odzysku są natomiast tworzone przez grupy producentów, żeby w ich imieniu wykonywały ustawowe obowiązki w zakresie zarządzania systemem zbiórki i przetwarzania elektrośmieci. Ich celem nie jest więc osiąganie zysków, a zadbanie o to, by przedsiębiorcy wprowadzający na rynek sprzęt wypełnili ustawowe obowiązki i w ten sposób ustrzegli się przez karami finansowymi.

Coś czuję, że jest pan zwolennikiem kontrowersyjnej, a proponowanej przez Ministerstwo Środowiska zasady, by organizacje odzysku nie mogły wypłacać zysku swoim akcjonariuszom (not for profit), tylko przeznaczały go na cele statutowe, a więc budowę wspomnianego systemu zarządzania elektroodpadami.

To nie jest kontrowersyjny pomysł. To jest oczywiste! Producenci mają pewną pulę środków, które przeznaczają na wypełnianie ustawowych zadań z zakresu odzysku elektrośmieci. Zamiast robić to na własną rękę tworzą organizację odzysku, której powierzają te środki. W zamian nie oczekują ich pomnożenia, ale właśnie realizacji zadań wynikających z przepisów. Organizacja odzysku nie jest maszynką do robienia pieniędzy, jak typowa firma, tylko podmiotem, który fachowo realizuje obowiązki producentów – swoich założycieli – z zakresu ochrony środowiska. Zasada not for profit ma uzmysłowić ten fakt tym organizacjom, które nie rozumieją istoty swojego działania. To nie jedyny zapis dotyczący organizacji odzysku, który powinien w nowej ustawie być uwzględniony.

Pojawiają się opinie, że to jest niekonstytucyjne rozwiązanie bo uderza w wolność działalności gospodarczej. Po drugie brak możliwości wypłaty zysku, jeżeli takowy w toku działania się pojawi, sprawi, że w organizacjach odzysku pieniądze będą zalegały na kontach.

Nie podzielam poglądu o niekonstytucyjności omawianego rozwiązania i dysponuję ekspertyzami prawnymi dużych kancelarii, które potwierdzają mój punkt widzenia. Zasada not for profit nie uderza w konkurencyjność, bo producent nie ma obowiązku tworzenia organizacji odzysku czy wchodzenia do akcjonariatu już istniejących tego typu podmiotów. Jeśli z jakichś względów nie zgadza się z regułą not for profit, to sam może zająć się zarządzaniem elektroodpadami, dążeniem do osiągnięcia poziomów odzysku, załatwianiem formalności. Przecież mamy do czynienia z odpadami niebezpiecznymi.

Co do drugiej kwestii, to jeśli zysk pozostanie na kontach organizacji odzysku, to należy się z tego tylko cieszyć, bo pozwoli zwiększać jej skalę działalności. Pragnę przypomnieć, że prawo określa minimalne poziomy odzysku. Nie oznacza to, że producenci i działające w ich imieniu organizacje odzysku nie mogą osiągać większych pułapów. Pieniądze, które zostaną w organizacji pozwolą właśnie sfinansować nadprogramową zbiórkę elektroodpadów. Wszystko więc odbędzie się z pożytkiem dla środowiska.

Taka nadwyżka to również zabezpieczenie na wypadek takiej sytuacji, jak bankructwo któregoś z producentów. Podam przykład. Niedawno zbankrutował duży producent AGD FagorMastercook. Nie oznacza to, że na rynku nie pozostał sprzęt wprowadzony przez tę firmę. Organizacja odzysku, która miała podpisaną umowę z tym producentem powinna zadbać o zbiórkę i przetworzenie całego wprowadzonego sprzętu, a nie wypłacać sobie z zapłaconych przez FaforMastercook środków na ochronę środowiska gigantycznych zysków. Gdyby propozycja Ministerstwa Środowiska obowiązywała już dziś, nie byłoby takiego dylematu.