Już nie tylko posłowie PiS otwarcie krytykują reformę uczelni zaproponowaną przez wicepremiera Jarosława Gowina. Wiele uwag do projektu ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce mają też przedstawiciele rządu. Ministerstwo Edukacji Narodowej nie zgadza się np. na to, aby przywrócić egzaminy wstępne na studia.
– Rozwiązanie to budzi zdecydowany sprzeciw – wskazuje w uwagach Anna Zalewska, minister edukacji narodowej. Zgodnie z projektem uczelnia będzie mogła przeprowadzić egzaminy wstępne, a ich rezultat będzie – w nie więcej niż 50 proc. – decydować o dostaniu się na studia. Na ostateczny wynik rekrutacji będą miały też wpływ punkty zdobyte na maturze.
Zdaniem MEN obecne rozwiązania są wystarczające. Już teraz przepisy dopuszczają możliwość przeprowadzenia przez szkoły wyższe dodatkowych egzaminów, choć jedynie w przypadku konieczności sprawdzenia uzdolnień artystycznych, sprawności fizycznej lub szczególnych predyspozycji do podejmowania studiów na danym kierunku nieweryfikowanych w trybie egzaminu maturalnego.
– Nic nie stoi zatem na przeszkodzie, aby szkoły stosowały dodatkową formę selekcji kandydatów na określone kierunki studiów, w formie pisemnej bądź ustnej, nie zmuszając ich do kilkukrotnego przystępowania do egzaminów z identycznego lub bardzo zbliżonego merytorycznie materiału – dodaje Zalewska.
Jej zdaniem argument dotyczący możliwości lepszej selekcji kandydatów poprzez dodatkowe testy też nie znajduje uzasadnienia. Każda szkoła wyższa może w autonomiczny sposób określić wymagania stawiane kandydatom. Ma prawo wskazać, że szanse przyjęcia na dany kierunek mają wyłącznie osoby, które np. z trzech egzaminów dojrzałości na poziomie rozszerzonym uzyskały nie mniej niż 85 proc. punktów.
– Podniesienie poprzeczki tak wysoko daje szkole wyższej gwarancję, że spośród wszystkich maturzystów wybierze najlepszych – uważa Zalewska.
Natomiast minister – członek Rady Ministrów Henryk Kowalczyk punktuje m.in. pomysł wydłużenia studiów niestacjonarnych pierwszego i drugiego stopnia o jeden semestr, a jednolitych magisterskich – o dwa. Resort nauki chce w ten sposób podwyższyć poziom kształcenia zaocznego.
– Zmiana będzie się wiązała z dodatkowym obciążeniem finansowym studentów studiów niestacjonarnych. Będą płacić więcej, a wątpliwe jest, czy samo wydłużenie studiów poprawi ich jakość – twierdzi Henryk Kowalczyk w opinii przesłanej do projektu. Uważa też, że sam przepis jest wadliwie skonstruowany. Wskazano w nim, że studia niestacjonarne mają być „co najmniej” o jeden lub dwa semestry dłuższe.
– Może to prowadzić do sytuacji, kiedy uczelnie czas kształcenia rozłożą np. nawet na 13 semestrów – wyjaśnia Kowalczyk.
Proponuje, aby możliwość wydłużenia studiów była dla szkół wyższych fakultatywna. Jednocześnie kwestionuje propozycję, aby minister mógł odmówić wydania pozwolenia na utworzenie kierunku tylko dlatego, że nie odpowiada lokalnym i regionalnym potrzebom społeczno-gospodarczym. Wątpliwości budzi brak wskazania podstawy, na jakiej będzie opierała się decyzja szefa resortu.
– W jakich sytuacjach kształcenie na danym kierunku studiów nie będzie odpowiadało lokalnym lub regionalnym potrzebom? Jaka jest celowość wprowadzenia takiej regulacji, zwłaszcza w kontekście obecnej mobilności studentów, np. student podejmuje studia w Pułtusku, a następnie mieszka i pracuje w Rzeszowie? Na jakiej podstawie minister będzie podejmował decyzję? Tym bardziej, że nie będzie zasięgał nawet opinii Polskiej Akademii Nauk, czyli instytucji działającej na rzecz jakości kształcenia – wskazuje minister Kowalczyk.
Przedstawiane przez członków rządu wątpliwości dotyczą też zawartej w projekcie zmiany sposobu zarządzania uczelniami. Resort nauki proponuje zwiększenie roli całej szkoły kosztem wydziałów. Pomóc ma w tym nowy organ – rada uczelni. Ponad 50 proc. jej składu mają stanowić osoby spoza wspólnoty akademickiej.
– Trudne do zaakceptowania jest, aby zadania związane z funkcjonowaniem uczelni, m.in. uchwalenie strategii szkoły, czy wskazywanie kandydatów na rektora, wykonywał organ, w skład którego wchodzą w większości osoby spoza placówki. Dodatkowo nawet przewodniczącym rady ma być osoba wybrana spośród członków pochodzących spoza wspólnoty akademickiej. Proponuję ponownie rozważyć tę propozycję – apeluje minister Kowalczyk.
Kwestionuje on także wysokość pensji dla członków rady, która zgodnie z projektem mogłaby sięgnąć nawet 400 proc. minimalnego wynagrodzenia za pracę.
– Jest to dodatkowy, wysoki koszt dla szkoły. Należałoby zatem szerzej uzasadnić konieczność ustalenia wynagrodzenia na takim poziomie – wskazuje.
Resort nauki zapewnia, że jest otwarty na argumenty i nie wyklucza zmian w projekcie.
Etap legislacyjny
Projekt po konsultacjach