Pedagodzy, którzy stracili zatrudnienie na skutek likwidacji gimnazjów, masowo odwołują się do sądów pracy. A dyrektorzy szkół w odpowiedzi na pozwy nie mogą tłumaczyć się reformą.
Dyrektorzy szkół i przedszkoli są właśnie w trakcie przygotowywania i opiniowania arkuszy organizacyjnych na nowy rok szkolny. Może się więc zdarzyć, że wielu z nauczycieli, którzy w maju otrzymali wypowiedzenia, dostanie propozycję powrotu do pracy. Dla innych aktualizacja może oznaczać więcej zajęć, niż to ustalono. Wszystko przez wyniki ostatecznej rekrutacji do poszczególnych placówek.
Według szacunków Związku Nauczycielstwa Polskiego pracę od września ma stracić blisko 10 tys. nauczycieli, kolejne 22 tys. będzie miało obniżony wymiar etatu. Osoby, które zmianami czują się pokrzywdzone, szturmują sądy pracy.
Okazja do zwolnienia słabych
Dyrektorzy szkół, choć w większości są przeciwni rządowej reformie, to przyznają, że jest ona wyjątkową szansą, by pozbyć się słabych pedagogów chronionych przez Kartę Nauczyciela.
– To dobry moment, aby w tym i w kolejnych dwóch latach przeznaczonych na wygaszanie gimnazjów pożegnać się z częścią najsłabszych nauczycieli. Do tego konieczna jest jednak determinacja, a nie propozycje zatrudnienia na ułamek etatu – mówi Izabela Leśniewska, dyrektor Publicznej Szkoły Podstawowej nr 23 w Radomiu. – Znam co najmniej kilku zmęczonych tą reorganizacją dyrektorów, którzy obawiając się, że zwolnieni nauczyciele odwołają się do sądu i mając w perspektywie ciągnące się latami procesy, decydują się zawrzeć z nimi ugodę – dodaje.
Zmiany w oświacie / Dziennik Gazeta Prawna
Do takiej sytuacji doszło na przykład w Rychwale, gdzie zdecydowano się na obniżenie nauczycielom wymiaru etatu.
– Ugody dotyczyły zmian warunków pracy, czyli zmniejszenie etatu w macierzystej szkole i uzupełnienie go w innej placówce – wyjaśnia Anna Rutkiewicz z Urzędu Gminy i Miasta Rychwał.
Przyznaje, że takie porozumienia zawarto ze wszystkimi nauczycielami, którzy otrzymali wypowiedzenie zmieniające. W sumie było ich siedmiu.
Idą do sądu
Zwalniani, którzy nie mają perspektywy pracy w innej placówce, chętnie korzystają z możliwości odwołania się do sądu pracy.
– Z automatu wszyscy nasi nauczyciele związkowi idą do sądu, bo jeśli nawet nie wygrają przywrócenia do pracy, to zawsze można wywalczyć trzymiesięczne odszkodowanie za nieuzasadnione zwolnienie – mówi DGP Sławomir Wittkowicz, przewodniczący Branży Nauki, Oświaty i Kultury Forum Związków Zawodowych.
Według niego prawdziwa lawina odwołań do sądu nastąpi dopiero za dwa lata, kiedy dojdzie do całkowitego wygaszenia gimnazjów i ograniczenia liczby zajęć.
O znacznie większej niż w poprzednich latach liczbie odwołań informuje też Związek Nauczycielstwa Polskiego.
– Wielu nauczycieli zdecydowało się pójść do sądu np. w Warszawie, a przecież w dużych miastach praktycznie miało nie być zwolnień. Jest ich jednak bardzo dużo, więc i odwołań do sądu pracy jest dużo więcej niż w poprzednich latach– mówi Sławomir Broniarz, prezes ZNP. – To, że nie ma dla nauczyciela odpowiedniej liczby godzin, nie znaczy, że jego sytuacja prawna do sądowej obrony jest słaba. Najczęściej dyrektorzy stosują nieobiektywne kryteria zwolnień, a często dochodzi do zwyczajnego kumoterstwa i kolesiostwa, przez co pracę tracą dobrzy nauczyciele – dodaje.
Obiektywne kryteria
Elżbieta Rabenda, ekspertka z listy MEN, niezależna specjalistka ds. oświaty, także potwierdza, że najwięcej odwołań do sądu pracy jest w dużych miastach.
– Nauczyciele nie akceptują tego, że zostali zwolnieni właśnie oni, a nie np. ich kolega, który uczy tego samego przedmiotu. Dyrektorzy nie będą mieć łatwo w postępowaniu, bo nagminne używanie argumentu, że powodem zwolnienia była utrata godzin wskutek reformy, nie przemawia do sędziego. Jego interesuje, czy zwolniony był gorszym nauczycielem od innych uczących tego samego przedmiotu, czy też nie – przekonuje Elżbieta Rabenda.
O tym, że w tym roku nauczycielskich spraw przed sądami pracy jest dużo więcej, mówią też prawnicy.
– Dyrektorzy pod pretekstem reformy powołują się często na zbyt małą liczbę godzin, a później okazuje się, że w miejsce zwolnionego zatrudniona jest inna osoba. Ostatnio prowadzę sprawę młodego historyka, który był bardzo zdolny i dodatkowo prowadził zajęcia pozalekcyjne, nie było na niego żadnych skarg, ale pod pretekstem reformy doszło do zwolnienia – mówi DGP adwokat Joanna Kilarska-Frankowska z Warszawy.
– Nauczyciele, którzy znaleźli inne zatrudnienie, domagają się przed sądem odszkodowania, a pozostali przywrócenia do pracy. Większość spraw, z którymi się zetknęłam, kończyła się dla nich pozytywnie – podkreśla mec. Kilarska-Frankowska.
Rosnące koszty
Dla samorządów procesy sądowe są dużym kłopotem. Jeśli sądy pracy orzekną odszkodowanie za nieuzasadnione zwolnienie, koszty ponosi organ prowadzący szkoły, czyli najczęściej gmina. Jeśli nakaże przywrócić nauczyciela do pracy, to trzeba wypłacać mu wynagrodzenie, mimo że nie ma dla niego tylu godzin lekcyjnych.
Beata Gołuszka, kierownik Centrum Usług Wspólnych w Suchej Beskidzkiej, wylicza, że tegoroczne ruchy kadrowe będą kosztowały gminę ok. 120 tys. zł. Urząd Miasta w Rzeszowie na odprawy musi wydać w tym roku 412 tys. zł. Z kolei w Opolu trzeba będzie wydać ponad 300 tys. zł.
– W celu zminimalizowania zwolnień dyrektorzy niektórych szkół są jeszcze w trakcie uzgodnień z nauczycielami dotyczących ich przeniesień lub uzupełniania etatów w innej placówce – mówi Małgorzata Maćków z wydziału oświaty w Urzędzie Miasta Opola.
Ostateczna liczba zwolnionych nauczycieli, a także tych z obniżonym wymiarem etatu, będzie znana pod koniec września.