Kiedy zostanie wygaszony program realizowany przez Ministerstwo Zdrowia, niepłodni rodzice nie będą mogli liczyć na dużą pomoc.
W kierunku naprotechnologii skłaniają się także władze regionów / Dziennik Gazeta Prawna
Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł zapowiedział, że rządowy program dofinansowania in vitro będzie kontynuowany tylko do połowy 2016 r. Rząd PiS chce się skupić na innych metodach nastawionych na diagnozę, szukanie i leczenie przyczyn niepłodności. Z zapowiedzi ministra wynika, że to, a także profilaktyka będą priorytetami w narodowym planie zdrowia na lata 2016–2020.
W tej sytuacji niektóre lokalne władze myślą o finansowaniu zabiegów in vitro z własnych budżetów. Wzorem jest Częstochowa, rządzona przez związanego z lewicą prezydenta Krzysztofa Matyjaszczyka, która już w poprzednich latach – jako pierwsze miasto – finansowała in vitro. Niedawno, przy ostrym sprzeciwie radnych PiS, zapadła decyzja o przedłużeniu programu. Będzie on realizowany w latach 2016–2017. Kwoty są raczej symboliczne – rocznie miasto wyda na ten cel 80 tys. zł, co oznacza, że pomoc (5 tys. zł) dostaną 32 pary.
W podobnym kierunku zmierza Szczecin, choć z problemami. Przygotowany przez radnych projekt uchwały w sprawie finansowania zabiegów zawierał błędy formalne. – Podstawowa wada to brak autora programu, co uniemożliwiało dalsze procedowanie – tłumaczy Robert Grabowski ze szczecińskiego magistratu. W mieście pojawiły się spekulacje, że prezydent Piotr Krzystek – formalnie niezależny, choć wcześniej związany z Platformą – próbuje zablokować inicjatywę, a uchybienia w projekcie to pretekst. Ratusz odrzuca te insynuacje. – Jeśli błędy zostaną usunięte, a rada miasta wyrazi taką wolę, program może być realizowany – zapewnia Grabowski.
Kolejne miasta robią przymiarki. – Zbieramy dane z innych samorządów i analizujemy możliwości prawne i finansowe – stwierdziło biuro prasowe urzędu miasta w Bydgoszczy, którą od 2010 r. rządzi Rafał Bruski z PO.
Możliwe, że do dyskusji nad uruchomieniem programu in vitro dojdzie w Poznaniu. O wypełnienie luki po rządowym programie zaapelowała lokalna redakcja „Gazety Wyborczej”. – Co do zasady pomysł mi się podoba – miał odpowiedzieć prezydent miasta Jacek Jaśkowiak (PO). Zastrzegł jednak, że musi skonsultować się z radnymi PO.
Warszawa, z rocznymi dochodami rzędu 13–14 mld zł, do kwestii in vitro podchodzi ostrożnie. Uruchomienie programu stolica uzależnia od możliwości finansowych. – Obecnie koncentrujemy się na dobrej realizacji już uchwalonych przez radę Warszawy programów, np. „Zdrowy uczeń”, „Szkoła rodzenia”, „Grypa 65+” i wiele innych. Nad nowymi programami będziemy się pochylać w przyszłym roku, o ile pojawią się wolne środki – tłumaczy Magdalena Łań ze stołecznego ratusza.
Zdaniem ekspertów samorządy na własną rękę nie są w stanie osiągnąć efektu skali porównywalnego do tego, który był możliwy w przypadku rządowego programu in vitro. W jego wyniku do 1 grudnia 2015 r. na s´wiat przyszło ponad 3700 dzieci, zas´ obecnie korzysta z niego ponad 17 tys. par. Pojedyncze samorządy są w stanie pomóc w spełnieniu nadziei najwyżej kilkuset parom. – Zapowiedzi miast traktuję bardziej jako pewną demonstrację polityczną i światopoglądową – ocenia prof. Waldemar Kuczyński, przewodniczący sekcji płodności i niepłodności Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego.
Nie wszystkim podoba się pomysł refundowania tej metody. – Zadaniem własnym gminy jest profilaktyka zdrowotna, a nie leczenie. I na tym Gdańsk się skupia, prowadząc programy np. bezpłatne szczepienia dla seniorów przeciwko grypie – przekonuje Dariusz Wołodźko z U M w Gdańsku.
Również Toruń uważa, że finansowanie in vitro to nie ich domena. – Samorządy mają bardzo dużą liczbę zadań własnych, np. organizacja edukacji, gospodarka odpadami czy komunikacja. I są corocznie obciążane kolejnymi zadaniami, zwykle bez jakiejkolwiek rekompensaty finansowej – tłumaczy Aleksandra Iżycka, rzeczniczka prezydenta Torunia.
Możliwość dofinansowania zabiegów in vitro wykluczają także Lublin, Kraków i Białystok. Ten ostatni postawił na naprotechnologię. Decyzję o jej dofinansowaniu podjęli w ubiegłym tygodniu białostoccy radni PiS. W budżecie na 2016 r. będzie na to 100 tys. zł.
W kierunku naprotechnologii skłaniają się także władze regionów. W woj. mazowieckim w 2016 r. wystartuje 3-letni program dofinansowania tej metody. Ma być wzorowany na tym, który w 2014 r. przyjął sejmik woj. podkarpackiego (na realizację programu 2014–2016 przeznaczono 200 tys. zł).
Profesor Waldemar Kuczyński sugeruje, że decyzja o refundacji naprotechnologii z lokalnych budżetów może być błędem. – Metody naturalnego poczęcia stosowane są w każdym szpitalu i są refinansowane przez NFZ. A według przepisów świadczenie nie może być finansowane z dwóch źródeł – uważa. Zwraca uwagę, że możliwość dofinansowania naprotechnologii była rozważana jeszcze przez poprzednie kierownictwo resortu zdrowia. Ministerstwo zwróciło się z tą sprawą do Agencji Oceny Technologii Medycznych. Jak przypomina profesor, jej opinia była „jednoznacznie negatywna”.
Wątpliwości się mnożą. Teoretycznie każdy pacjent powinien mieć zagwarantowaną realizację konstytucyjnego prawa dostępu do nowoczesnych metod leczenia. W sytuacji gdy tylko pojedyncze samorządy będą refundowały in vitro, dostęp do tej metody będą mieć np. mieszkańcy Częstochowy, ale Gdańska – już nie.
Tej opinii nie podziela konstytucjonalista prof. Marek Chmaj. – Jeśli rządowy program jest, to dla wszystkich. Jeśli znika, to też dla wszystkich. A samorząd ma prawo stworzyć program dla swoich mieszkańców i go finansować – argumentuje profesor.
Co o inicjatywie samorządów sądzi Ministerstwo Zdrowia? – Definicja programu polityki zdrowotnej, zawarta w ustawie z 27 sierpnia 2008 r. o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych, jasno wskazuje, że program jest opracowany, wdrażany, realizowany i finansowany przez ministra albo jednostkę samorządu terytorialnego. Zgodnie z tym zapisem minister zdrowia nie jest uprawniony do kwestionowania postanowień lokalnych władz. Jest to wyłączna decyzja samorządu – odpowiada Milena Kruszewska, rzeczniczka resortu. Resort milczy odnośnie do tego, czy w takiej sytuacji mamy do czynienia z nierównym traktowaniem pacjentów.
Wątpliwości wokół wygaszania rządowego programu in vitro wyraził w ubiegłym tygodniu rzecznik praw obywatelskich (RPO) w piśmie skierowanym do ministra zdrowia. Wskazując na równość obywateli w dostępie do in vitro, skupił się jednak na wątku finansowym. „Konsekwencja? planowanej decyzji ministerstwa będzie, mając na uwadze rynkową cenę takiego zabiegu, powrót do sytuacji, w której dostępność do metody in vitro ograniczona była jedynie do wąskiego kręgu zamożnych osób” – przestrzegał Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich. Jak wskazuje, koszt zapłodnienia pozaustrojowego – przy zastosowaniu leków refundowanych – waha się od 6 do 9 tys. zł w zależności od sytuacji klinicznej pacjenta.
Więcej gmin chce dopłacać do naprotechnologii niż do in vitro