Na koszt polskiego podatnika uprawiają turystykę medyczną, przedłużają nam kolejki, po czym wracają do siebie.

Kampania prezydencka się skończyła, ale temat żyje. Pacjenci zastanawiają się, ile dopłacają do świadczeń zdrowotnych obywateli Ukrainy i czy gdyby oni za leczenie w Polsce musieli płacić, kolejki dla polskich pacjentów rzeczywiście by się skróciły.

Na koszt NFZ

Jaka jest zatem prawda o leczeniu Ukraińców?

Mówienie, że wszyscy korzystają z opieki medycznej na koszt polskiego podatnika, nie ponosząc żadnych kosztów, to nieprawda. Większość z nich pracuje i płaci składki na ubezpieczenie zdrowotne. W ubiegłym roku wnieśli do budżetu ponad 18 miliardów podatków i składek, a do NFZ odprowadzili prawie 3,8 mld zł składki zdrowotnej.

Ale jest też druga strona medalu. Od trzech lat NFZ i Ministerstwo Zdrowia powtarzają jak mantrę, że zasady udzielania świadczeń medycznych dla obywateli Ukrainy oraz ich rozliczania są identyczne jak w przypadku polskich pacjentów, a zatem Ukraińcy nie są uprzywilejowani. Byłoby to prawdą, gdyby nie mały haczyk. Obywatelom Ukrainy, którzy uciekli przed wojną, nadano dodatkowy tytuł uprawniający ich do bezpłatnego leczenia w Polsce – jest nim PESEL UKR. W praktyce wystarczyło po 24 lutego 2022 roku przyjechać do Polski, zarejestrować się w gminie, uzyskać status uchodźcy oraz ukraiński PESEL. W przypadku wycieńczonych matek ze zziębniętymi dziećmi na rękach i reklamówką najpotrzebniejszych rzeczy, które zimą 2022 roku uciekały przed rosyjskimi rakietami, miało to głęboki sens. Ale minęły ponad trzy lata i nikt tego bezwarunkowego leczenia ukraińskich pacjentów nie odważył się zweryfikować.

Od trzech lat obowiązuje zasada, potwierdzona wytycznymi NFZ, że pacjentom z Ukrainy, którzy mają status uchodźcy, nie można odmówić pomocy, nie wolno odsyłać ich do innych świadczeniodawców oraz domagać się od nich zapłaty za leczenie. Płaci za nie Narodowy Fundusz Zdrowia ze środków z budżetu państwa.

Turystyka medyczna Ukraińców

Tymczasem tajemnicą poliszynela jest to, że wśród uchodźców z Ukrainy są też tacy, którzy przywilejów, jakie daje PESEL UKR, nadużywają. Są np. prężnie działający przedsiębiorcy, którzy mają firmy zarejestrowane w swoim kraju. W Polsce mieszkają, zarabiają, posyłają dzieci do polskich przedszkoli i szkół, ale do polskiego systemu nie odprowadzają ani złotówki. Mają też pełne prawo do bezpłatnego leczenia, bo są „wojennymi uchodźcami”. Są też tacy, którzy na co dzień mieszkają po drugiej stronie granicy, ale gdy potrzebują wizyty u dentysty czy badania USG, pojawiają się w polskich placówkach medycznych.

Paradoks polega na tym, że ich rodacy, którzy mieli „pecha” i przyjechali do Polski przed lutym 2022 roku, w świetle prawa nie są uchodźcami, lecz migrantami zarobkowymi. Nie mając przywilejów, które daje PESEL UKR, muszą płacić za leczenie, nawet jeśli ciężko pracują na umowie śmieciowej, bo nie załapali się na etat i pracodawca nie odprowadza za nich składek. Za leczenie tych pierwszych płaci polski podatnik, ci drudzy, tak samo jak nieubezpieczeni Polacy, mają problem.

Dobrze zatem, że rząd zaczął dostrzegać zjawisko nadużywania przez niektórych Ukraińców prawa do opieki zdrowotnej. Przygotowany przez MSWiA projekt, który ma na nowo uregulować prawo Ukraińców do 800+, zmienia także zasady udzielania im świadczeń zdrowotnych. Z katalogu wypadną m.in. refundowane leki, operacje zaćmy, przeszczepy czy leczenie stomatologiczne. Oszczędności na razie nie będą wielkie. Rząd szacuje, że po tych zmianach zysk dla budżetu do marca przyszłego roku nie przekroczy 30 mln zł. To niewiele, gdy się porówna ponad 2 mld zł, które z budżetu poszły na ten cel. Ważne, że dyskusja na temat leczenia Ukraińców rozpoczęła się na dobre.