Trwa między nami a wirusami wyścig zbrojeń. One atakują, my się na nie uodparniamy. Jednak im nie zależy, żeby nas wszystkich wybić, bo wówczas nie byłyby w stanie się replikować.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Niektórzy eksperci twierdzą, że liczba zachorowań i zgonów spowodowanych przez koronawirusa z Wuhan jest mocno niedoszacowana. Jeden z nich uważa, że liczba zakażonych tylko w Chinach przekroczyła już 100 tys.
Ja wolę zaufać danym, które są podawane na amerykańskiej interaktywnej mapie, pokazującej w czasie rzeczywistym liczbę kolejnych potwierdzonych zakażeń oraz śmierci. Jest czwartek, południe – na całym świecie stwierdzono 28 344 przypadki zakażenia się wirusem 2019-nCoV oraz 565 zgonów.
Sama nie wiem, co myśleć: bać się czy zawierzyć uspokajającym wyjaśnieniom, że 2019-nCoV nie jest taki groźny, bo jego śmiertelność wynosi zaledwie 2 proc. W przypadku SARS było to 10 proc., MERS – aż 30 proc. Ale przecież wirus z Wuhan w każdej chwili może zmutować i stać się dużo bardziej agresywny.
Wirusy zawsze mutują, dlatego co roku musimy wytwarzać nową szczepionkę na grypę. Dotychczas 2019-nCoV się nie zmienił, w każdym razie nie wskazują na to testy wykonywane w różnych krajach. Trzeba go obserwować. I być świadomym, że dzielimy świat z wirusami. One są wszędzie – w powietrzu, wodzie, glebie, na wszystkich powierzchniach, w żywych organizmach. Z miliardów tych patogenów poznaliśmy może jedną dziesiątą procenta, a zwracamy na nie uwagę dopiero wtedy, kiedy wchodzimy z nimi w bezpośrednią interakcję – kiedy zaczynają nam w jakiś sposób zagrażać.
Dla mnie wirusy są niczym kot Schrödingera – nie wiadomo, czy żywe, czy martwe. Co to są za stwory?
To stwory składające się z otoczki białkowej, na zewnątrz której są specjalne białka, a wewnątrz jest materiał genetyczny, jedno- bądź dwuniciowy: RNA lub DNA. Mogą się łączyć z receptorami komórek wszystkich żywych organizmów. Kiedy wirus wniknie do obcej komórki, może przyjąć rozmaite strategie. Czasem wirusy będą dążyć do jej natychmiastowej śmierci, czasem wbudują się w jej DNA, nie dając żadnych objawów, siedząc w utajeniu przez lata. Dowiadujemy się, że nas skolonizował wówczas, kiedy nasz układ odpornościowy jest osłabiony. Tak jest z wirusem powodującym opryszczkę. Albo z HIV, który przyczaja się głównie w komórkach posiadających receptor CD4, tworzących nasz układ odpornościowy – to dlatego jest tak trudny do zwalczenia. HIV atakuje układ, który odpowiedzialny jest za obronę ludzkiego organizmu przed patogenami – to przykład doskonałej strategii przetrwania. Grypę żołądkową najczęściej powodują rotawirusy. A 2019-nCoV jest faktycznie nowym dla nauki koronawirusem, niewiele da się o nim jeszcze powiedzieć. Wiadomo, że w 89 proc. sekwencja jego genomu podobna jest do wirusa SARS. Nie wiadomo, skąd się wziął – być może zmutował? Natomiast jego budowa – i działanie – są podobne do innych koronawirusów powszechnie występujących u ludzi i zwierząt. Na przykład do 30 proc. infekcji zwanych powszechnie przeziębieniem jest powodowane właśnie przez te patogeny.
No właśnie, skąd się wziął 2019-nCoV? Pojawiają się spekulacje, że przeskoczył z nietoperzy na węże, a z tych gadów na ludzi, którzy zakazili się, przyrządzając je do zjedzenia. Ale jest inna wersja, która wiąże epidemię z działalnością laboratorium wojskowego w Wuhan. To rodzi spekulacje, że patogen albo w sposób niekontrolowany wymknął się z obiektu, albo specjalnie, w ramach eksperymentu, został wypuszczony.
W laboratorium w Wuhan nie byłem, ale znam inne ośrodki, które mają certyfikat bezpieczeństwa BSL-4. Nie znam przypadku, żeby w takim laboratorium doszło do przypadkowego wyniesienia patogenów na zewnątrz. Bardziej jestem skłonny przypuszczać, że do powstania nowego koronawirusa doszło tak, jak to się zwykle dzieje – mieliśmy do czynienia z dużym skupiskiem ludzi i zwierząt oraz fatalnymi warunkami sanitarnymi. W takich warunkach łatwiej wirusowi pokonać bariery międzygatunkowe. Wystarczy jedno chore zwierzę. Tak było w przypadku ptasiej grypy.
Jest jeszcze opcja, że 2019-nCoV został wypuszczony w ramach eksperymentu.
Ale koronawirus Wuhan nie ma cech dobrej broni biologicznej. Zabija osoby powyżej 44. roku życia, i to takie, które mają inne schorzenia. Śmierć następuje na skutek powikłań, a nie z powodu bezpośredniego działania wirusa.
Niemniej takie spiskowe teorie padają na podatny grunt. Choćby z tego powodu, że ludzkość od wieków starała się wykorzystać patogeny w wojskowych celach. Asyryjczycy groty swoich włóczni przed walką zanurzali w kale, Brytowie brudzili je glebą.
Wówczas ludzie nie mieli pojęcia, że istnieją wirusy czy bakterie. Opierali się na obserwacji – rany zadane włóczniami zakażonymi bakteriami kałowymi częściej przynosiły śmierć. Wiedza na temat patogenów jest stosunkowo nowa, pochodzi z ostatnich stu lat. Wcześniej były tylko przeczucia. I strach.
A w naszej nowoczesnej epoce, kiedy naukowcy badali te różne patogeny, nigdy nie zdarzyło się, aby przez przypadek coś uciekło z laboratorium?
Znam tylko jeden taki przypadek, to było w latach 60., kiedy niemieccy naukowcy z laboratorium w Marburgu nieświadomie zakazili się wirusem gorączki krwotocznej podczas izolacji tkanek małp, koczkodanów zielonych. Zachorowało ponad 30 osób, z czego siedem zmarło. Problem z wirusami jest taki, że nie mamy świadomości ich istnienia dopóty, dopóki nas nie zaatakują. Są maleńkie, nie do dostrzeżenia, nie bardzo wiadomo, jak ich szukać. A są wszędzie. Nasze układy odpornościowe nieustannie prowadzą z nimi wojnę, zwykle zwycięską. No, chyba że coś pójdzie nie tak. Układ odpornościowy straci moc albo wirus zmutuje i stanie się bardzo agresywny. Dobra wiadomość jest taka, że żaden patogen, nawet najbardziej zjadliwy, nigdy nie zabija stu procent populacji. W innym wypadku sam by wyginął, bo nie byłby w stanie się replikować. Dlatego są populacje, które wytworzyły odporność na różne, nawet bardzo śmiertelne, cząstki. Naukowcy z Wielkiej Brytanii odkryli, że jest grupa dzieci z Afryki Południowej, które choć są zakażone wirusem HIV, nie chorują. Potem okazało się, że taka odporność dotyczy 10 proc. całej populacji.
Stwierdził pan, że 2019-nCoV nie spełnia wymogów skutecznej broni biologicznej. Jakie parametry powinna w takim razie spełniać ta doskonała?
Powinna działać szybko, na określonym terenie. Nie przenosić się poza wyznaczone miejsca. Istotna jest tutaj proporcja tego, jak szybko patogen się rozprzestrzenia i jak szybko zabija. Na przykład wirus eboli, który zabija od 60 proc. do 90 proc. osób nim zakażonych, wbrew pozorom nie jest idealną bronią biologiczną – bo zabija za szybko. Co powoduje, że uśmierca chorych szybciej, niż ci zdołają zakazić nim inne osoby.
Kiedy zaczęły się świadome próby stworzenia broni biologicznej wykorzystującej wirusy i bakterie?
Najpierw wynaleziono mikroskop, potem były odkrycia Roberta Kocha dotyczące związku mikroorganizmów z konkretnymi schorzeniami – wąglikiem i gruźlicą. A potem, obok tych naukowców, którzy usiłowali znaleźć lekarstwa, pojawiali się też ci, którzy starali się zaprząc drobnoustroje do skutecznego zabijania. Atrakcyjne wydawały się w tym celu wirusy wywołujące np. ospę właściwą. Albo bakterie wąglika. Jeśli coś jest możliwe do zastosowania, to siły zbrojne będą starały się to wykorzystać. Na szczęście w tym nieszczęściu broń biologiczna jest tak bardzo nieokiełznana, że cywilizowane państwa podpisały moratorium na jej niestosowanie. Tak naprawdę więcej z nią kłopotów niż korzyści.
Jeśli o kontroli mowa – padają zarzuty, że chińskie władze zwlekały z ujawnieniem istnienia 2019-nCoV. Lekarz, który jako pierwszy zauważył, że pojawił się nowy patogen, był zastraszany i zmuszany do milczenia.
Zapewne zlekceważono pierwsze przypadki zachorowań, starano się zamieść problem pod dywan. Ale kiedy jeden i drugi pacjent mający podobne objawy umiera, kiedy zaczynają chorować i umierać jego bliscy, musi to być sygnałem, że coś złego się dzieje i odpowiednie służby powinny zareagować. W Chinach zostało to zlekceważone. Zapewne z powodów politycznych, może także przez nieuwagę czy zaniechanie. Rozprzestrzenianiu się wirusa sprzyjał także moment, kiedy ów zaatakował – chiński nowy rok, kiedy ludzie zwyczajowo podróżują.
To epidemia czy pandemia?
Epidemia. Ognisko wirusa jest w Chinach, poza tym krajem są na razie tylko jednostkowe przypadki zachorowań i zgonów. O pandemii moglibyśmy mówić, gdyby choroba zajęła kilka kontynentów.
Jest jeszcze kwestia tak zwanego pacjenta zero, osoby, u której jako pierwszej zdiagnozowano chorobę. Według oficjalnych źródeł była nim kobieta, która – to oficjalna narracja – była w jakiś sposób związana z targowiskiem, na którym sprzedawano mięso dzikich zwierząt. Ale są także wiarygodne doniesienia, że akurat owa pacjentka omijała to miejsce dużym łukiem.
Pacjent zero to figura teoretyczna, przyjmuje się, że to człowiek, u którego po raz pierwszy stwierdzono objawy powodowane przez dany patogen – i uważa się, że to od niego przeniósł się na innych. W praktyce przyjmuje się, że pacjentem zero jest ten, który został dobrze przebadany i zdiagnozowany. Bo mogło być także tak, że wirusa przeniosły osoby, które zostały nim zakażone, ale nie miały żadnych objawów. Koronawirus 2019-nCoV charakteryzuje się m.in. tym, że jego nosiciel nie musi chorować, żeby go przekazywać innym.
Na razie pocieszamy się tym, że omawiany przez nas patogen nie mutuje. Ale pewnie zacznie, zawsze się tak dzieje. Ewolucyjny zegar molekularny tyka i tylko patrzeć, aż w 2019-nCoV nastąpią zmiany.
Ten zegar to nic innego jak ilość mutacji występujących w komórkach danego organizmu. A mówiąc inaczej – błędów przy jego replikacji. Są regiony genomu, które mutują bardzo często, są takie, które zmieniają się bardzo rzadko. W małych organizmach mutacje zachodzą częściej niż w dużych, np. u ludzi czy zwierząt. Ale te zmiany mogą iść w różnych kierunkach. Patogen może słabnąć, może stawać się agresywniejszy. Przy czym nasz układ odpornościowy uczy się, w jaki sposób walczyć z drobnoustrojami.
Chiny stać na to, aby w dziesięć dni wybudować dwa wielkie szpitale. Gdyby zjadliwy wirus zaatakował ludną afrykańską metropolię – nie wioseczki, jak to było w przypadku eboli – mogłoby nie być nam tak wesoło.
Tak i nie. Po pierwsze z tego powodu, że liczba podróżnych przemieszczających się do i z Afryki do innych krajów, kontynentów, jest dużo mniejsza, niż w przypadku Azji. Poza tym jest jeszcze coś takiego, jak WHO, Światowa Organizacja Zdrowia, która ma narzędzia i środki, aby reagować. Kiedy pojawiło się zagrożenie epidemią eboli w Afryce, na pomoc ruszyli naukowcy z USA, Kanady i UE, państwa te wyasygnowały także środki finansowe. Jest coś takiego jak międzynarodowa odpowiedzialność za zdrowie i życie. Obecnie WHO zaapelowała do świata, aby ten wysupłał pieniądze na walkę z nowym koronawirusem i jestem przekonany, że ten apel nie trafi w pustkę.
To, z czym mamy do czynienia, to zoonoza? Choroba odzwierzęca?
Nie wiemy jeszcze, czy jest jakieś zwierzę, z którego patogen przeniósł się na ludzi. A może tych zwierząt było więcej? Najpierw nietoperze, potem węże, na końcu ludzie? Na razie to domniemania? Trzeba by takie zakażone zwierzaki złapać i zbadać.
Zakładając, że wirus przeniósł się na człowieka z jakiegoś zwierzęcia, to ten hipotetyczny nietoperz w mowie naukowców byłby wektorem?
Nie, wektorem jest punkt zakaźny, a więc wirus, bakteria czy inny patogen. Wektor to coś, co powoduje zakażenie. Nietoperz byłby rezerwuarem. Tak samo jak rezerwuarami w przypadku epidemii dżumy były szczury.
Patogen, który jest powodem naszej rozmowy, przenosi się głównie drogą kropelkową. Ale znaleziono go także w kale chorych, co oznacza, że możemy go zjeść. Jak się przed nim chronić? Mycie rąk, do czego namawiają epidemiolodzy, czy bardziej noszenie maseczek?
I to, i to. Mycie rąk wydaje się najważniejsze, bo dłońmi dotykamy różnych przestrzeni, a potem swojego ciała, błon śluzowych. A myjąc ręce, co może wydawać się banalne, nie tylko zmywamy z nich wirusy, ale również uszkadzamy ich osłonki białkowe, co może je osłabić albo zabić. Z kolei maseczki także są przydatne, najlepiej, jeśli będą osłaniały nie tylko nozdrza i usta, ale także oczy. Bo jeśli osoba zakażona wirusem kichnie, to pole rażenia ma kilkanaście-kilkadziesiąt metrów wokół. Jednak nie dajmy się zwariować. Nie jest na razie tak źle, jakby to wyglądało z medialnych doniesień. Znów będę się powtarzał, ale to ważne – my i wirusy byliśmy, jesteśmy i będziemy na tym świecie. Trwa pomiędzy nami wyścig zbrojeń. One nas atakują, my się na nie uodparniamy. Jednak im nie zależy, żeby nas wszystkich wybić, bo wówczas nie byłyby w stanie się replikować, na czym najbardziej im zależy. Tak samo jak ludziom na przekazywaniu swoich genów.
Tyle że ludzie są mądrzejsi od wirusów. I wynajdują na nie szczepionki. Choć jest grupa antyszczepionkowców, która chce zawrócić postęp cywilizacyjny.
Nie potrafię tego zrozumieć. Weźmy wirus polio powodujący chorobę Heinego-Medina – przed laty śmiertelną, a jeśli nawet chory przeżył, to był niepełnosprawny, zdeformowany, sparaliżowany. Obecnie w krajach rozwiniętych nie ma zachorowań na polio, bo się na to szczepimy. Tak samo jak na odrę, ospę rzekomą czy różyczkę. Nie będę opowiadał o prawach wielkich liczb, o tym, że jeśli nie będziemy się szczepić, to zmniejszymy, jako ludzkość, szanse na przetrwanie. Ale może te dwa argumenty kogoś przekonają. Pierwszy – powszechnie stosowany paracetamol także ma wiele skutków ubocznych, a mimo tego nie tworzą się ruchy, które mają na celu zaprzestanie jego podawania. Drugi – osoba, która decyduje się nie zaszczepić dzieci, przyjmuje odpowiedzialność za życie i zdrowie innych maluchów. Decydujecie się na to?
A skąd w ogóle wzięły się wirusy?
Jest kilka teorii, w tym dwie najpopularniejsze. Pierwsza – wirusy to zredukowane komórki. Takie, które były leniwe i zaczęły ewoluować w kierunku pasożytów. Zaczęły upraszczać swoje organelle i budowę w taki sposób, aby jak najmniejszym kosztem się reprodukować. Druga – że to pozostałości pierwszych bardzo prostych organizmów. Są jeszcze teorie pośrednie, które mówią o tym, że ewolucja nie była procesem stałym. Różne organizmy mogły wychodzić kilkukrotnie z wody na ląd, tak samo wirusy mogły wielokrotnie się zmieniać, powstawać od nowa. Czy wirusy miały wpływ na to, że powstało bardziej złożone życie – tego dziś nikt nie wie.
Jeśli pozostaniemy w tym ewolucyjnym dialogu, to muszę spytać, po co nam coś takiego jak wirusy czy bakterie? Co one dają światu, czy bez nich nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy?
Opowiem o bakteriofagach. To wirusy, które zwalczają bakterie. Prowadzono nad nimi badania, ale zaprzestano ich, gdyż wynaleźliśmy antybiotyki. Dziś, kiedy wiele szczepów bakterii staje się oporne na leki, bakteriofagi ponownie znalazły się w centrum zainteresowania. Co prawda szeroko rozumiany Wschód nigdy nie zrezygnował z ich stosowania, ale w naszej cywilizacji jawią się niczym objawienie. Potrafią na przykład leczyć rany, którym nie daje rady współczesna farmakologia. Taki przykład: Indie, święta rzeka Ganges, potwornie zanieczyszczona, także z tego powodu, że wrzucane są do niej resztki po kremacji zmarłych. Jednak osoby, które mają trudno gojące się rany, pielgrzymują nad Ganges, kąpią się w jego wodach i zostają uleczone. Właśnie z tego powodu, że bakteriofagi żyjące w wodach rzeki zabijają inne patogeny. Zachód przespał lecznicze działanie bakteriofagów, Wschód nie zapomniał. I nie mam na myśli tylko Indii, także bardzo blisko nas, chociażby na Ukrainie, można kupić maseczki czy kremy z tymi mikroorganizmami, podobno działają.
Są jeszcze jakieś pożyteczne działania patogenów – skupmy się teraz na wirusach?
Oczywiście. Są one odpowiedzialne za horyzontalny transfer genów z jednego organizmu na drugi. Tak, wiem, jak to brzmi. Ale oznacza między innymi to, że część sekwencji w ludzkim DNA jest pochodzenia wirusowego. Czyli sekwencje wirusów zostały w nas.
Tyle mówiliśmy o potwornościach związanych ze współbytowaniem z wirusami. Czy jest choć jedna rzecz, jeden aspekt, za który powinniśmy być im wdzięczni?
Za tulipany chociażby. Bo wirusy nie atakują wyłącznie organizmów ludzkich czy zwierzęcych, ale także rośliny. I jednym z efektów ich działania są wielokolorowe, strzępiaste tulipany, które sprowadzamy do swoich kwiaciarni z Holandii. To, że są takie piękne, zawdzięczamy wirusom, które zaatakowały ich cebulki. Tak, świat jest bardziej niezwykły, niż zwykliśmy uważać.