- Listopadowy paradoks: mniej L4, choć chorujemy więcej
- Pracujemy z gorączką, by nie stracić premii. „Nie stać mnie na L4”
- Twarde liczby ZUS: L4 dużo, ale to wciąż tylko część prawdy
- Prezenteizm po polsku: strach, presja i praca mimo choroby
- Dwie narracje o L4: „kombinatorzy” kontra „nie stać mnie na chorowanie”
Absencja chorobowa w listopadzie spadła do 7,37 proc., choć sezon infekcyjny jest w pełnym rozkwicie. W tle widać strach o premię, etat i łatkę „kombinatora”, a także projekt zmian w L4, który może całkowicie zmienić zasady gry.
Listopadowy paradoks: mniej L4, choć chorujemy więcej
Październik to jeszcze „klasyczna jesień”: szczyt infekcji, więcej zwolnień (8,30 proc.), więcej teleporad, więcej gorączek przynoszonych do domu. W grudniu – również widać wzrost absencji (8,09 proc.), bo część pracowników po prostu „pęka” i nie daje rady dłużej pracować z temperaturą czy zapaleniem oskrzeli.
W listopadzie dzieje się jednak coś innego. Z jednej strony rośnie liczba infekcji – GIS i NFZ mówią o tysiącach zachorowań na grypę i inne infekcje dróg oddechowych w sezonie 2024/2025. Z drugiej – spada odsetek pracowników na zwolnieniu, co potwierdzają także najnowsze dane z Barometru Absencji Chorobowej Conperio.
Lekarka rodzinna z Białegostoku, Joanna Zabielska-Cieciuch, również zauważa ten paradoks w listopadowej obserwacji z własnej przychodni:
Ostatnio widzimy mniej wizyt pacjentów w przychodniach. Jest dużo spokojniej, choć mamy przecież sezon infekcji. Widzimy jednak, że o ile pacjentów nie ma w przychodniach, to w aptekach nie brakuje klientów. Kupują leki przeciwgrypowe, przeciwgorączkowe, sami się leczą i nie przychodzą do lekarza.
Czyli: chorujemy, ale omijamy przychodnie i L4. Zostaje praca „na autopilocie”, tabletka przeciwgorączkowa i nadzieja, że „jakoś to będzie”.
Pracujemy z gorączką, by nie stracić premii. „Nie stać mnie na L4”
Raport Związku Banków Polskich „Świąteczny Portfel Polaków 2024” pokazuje, że przeciętny Polak planował wydać na święta ok. 1576 zł, z czego 681 zł na prezenty. Inne badania, np. BIG InfoMonitor, mówią o średnich kosztach rzędu 1460 zł. Dla wielu rodzin przy obecnych cenach to suma, którą trzeba dosłownie „odpracować”. W tym kontekście nawet kilka dni chorobowego staje się luksusem.
Lek. Zabielska-Cieciuch widzi to w gabinecie bardzo wyraźnie:
Względy finansowe grają ogromną rolę. Część pracodawców wynagradza premiami i pracownik idzie na zwolnienie i po prostu tej premii nie dostaje. Jeśli to jest 400–500 zł, to dla wielu osób, które mają te najniższe zarobki, to są bardzo duże kwoty.
Do tego dochodzą przepisy o chorobowym. Standardowo pracownik na L4 dostaje 80 proc. wynagrodzenia, a dopiero w szczególnych przypadkach – np. ciąża, wypadek w drodze do pracy – ma prawo do 100 proc. podstawy. Pierwsze 33 dni choroby w roku opłaca pracodawca (14 dni, gdy pracownik skończył 50 lat), a później – ZUS. W efekcie kalkulacja jest brutalnie prosta: „Nie stać mnie na zachorowanie w listopadzie”.
Twarde liczby ZUS: L4 dużo, ale to wciąż tylko część prawdy
Wbrew obiegowej opinii „wszyscy siedzą na L4”, statystyki pokazują coś bardziej złożonego. ZUS podaje, że w 2023 r. wystawiono ok. 27 mln zaświadczeń lekarskich o czasowej niezdolności do pracy, a przeciętna długość zwolnienia wynosiła 10 dni.
W 2024 r. liczba zaświadczeń z tytułu choroby własnej zbliżyła się do 24 mln, dając łącznie 276,2 mln dni niezdolności do pracy, z czego ponad 240 mln dni dotyczyło osób ubezpieczonych w ZUS. Nowsze podsumowanie kosztów pokazuje, że liczba dni absencji w 2024 r. wyniosła ok. 224,5 mln – mniej niż kilka lat wcześniej, ale nadal są to dziesiątki miliardów złotych wydatków z systemu.
Eksperci od rynku pracy podkreślają, że ten poziom absencji to miks kilku zjawisk:
- starzejącego się społeczeństwa,
- większej liczby chorób przewlekłych,
- skutków pandemii (więcej zaburzeń psychicznych, problemy z kręgosłupem po latach pracy zdalnej),
- ale też – rosnącej świadomości, że przeziębiony pracownik zaraża pół biura.
Problem w tym, że równolegle rośnie zjawisko, które naukowcy nazywają prezenteizmem – czyli przychodzeniem do pracy mimo choroby. Polskie opracowania naukowe opisują prezenteizm jako „nieefektywną obecność w pracy”: niższa wydajność, większe ryzyko błędów, a przy infekcjach – wyższe ryzyko rozprzestrzeniania wirusów.
Mówiąc prościej: część L4 jest w statystykach, ale druga część „wisi w powietrzu” – to osoby, które powinny być w domu, a siedzą przy biurku z chusteczką i ibuprofenem.
Prezenteizm po polsku: strach, presja i praca mimo choroby
Prezenteizm - czyli praca mimo choroby - w Polsce ma bardzo konkretną twarz. Lek. Joanna Zabielska-Cieciuch widzi to codziennie:„Mówię pacjentowi, że musi zostać w domu, a on na to: ‘nie mogę’. Poczucie niezastępowalności i względy finansowe biorą górę”.
Do tego dochodzi typowy pakiet presji:
- kultura „twardziela”, który „nie choruje, tylko pracuje”,
- obawa, że zawiedziemy zespół tuż przed końcem roku,
- premie za frekwencję, które potrafią znikać po jednym L4,
- strach o etat - szczególnie w firmach z dużą rotacją.
Efekt? Pracownik z kaszlem i gorączką stawia się w biurze, jedzie na lekach przeciwgorączkowych, pracuje na pół gwizdka, zaraża innych - a i tak często kończy na dłuższym zwolnieniu. Eksperci HR ostrzegają, że taki długotrwały prezenteizm to prosta droga do poważniejszych chorób, depresji i spadku wydajności całych zespołów.
Dwie narracje o L4: „kombinatorzy” kontra „nie stać mnie na chorowanie”
W polskiej debacie o zwolnieniach lekarskich ścierają się dwie, bardzo nośne narracje.
Narracja nr 1: „Polacy wyłudzają L4 i naciągają system”
- Media co jakiś czas opisują przypadki „L4 na Egipt”, czyli wypoczynku na plaży podczas zwolnienia.
- ZUS prowadzi kontrole – także na wniosek pracodawców – sprawdzając, czy pacjent faktycznie jest niezdolny do pracy (więcej na ten temat piszemy w: Zmiany w kontroli L4 od 2026 r. – ZUS zablokuje "fabryki zwolnień", zadzwoni do chorego i cofnie wypłaty)
- Jeżeli lekarz orzecznik ZUS uzna, że zwolnienie jest wykorzystywane niezgodnie z celem, chory może stracić zasiłek za cały okres L4.
Zabielska-Cieciuch mówi wprost: patologie będą zawsze, bo „ludzie mają to do siebie, że lubią kombinować”. Ale to tylko fragment obrazu.
Narracja nr 2: „Polacy nie biorą L4, bo boją się stracić pieniądze i pracę”
- Premie frekwencyjne i uznaniowe – często kilkaset złotych – znikają, gdy pojawiają się dni chorobowe.
- Chorobowe to co do zasady 80 proc. wynagrodzenia, więc przy niskich pensjach każda nieobecność to ryzyko „dziury” w budżecie.
- W wielu firmach wciąż żywe jest nieformalne hasło: „kto często choruje, temu trudniej o podwyżkę”.
Lekarka dodaje jeszcze jedną obserwację:
W mojej opinii w ogóle wypisujemy mniej zwolnień niż kiedyś. Ci, którzy pracują w sektorach prywatnych, rzadziej biorą zwolnienia. Częściej bez takich oporów korzystają osoby, które w administracji państwowej pracują czy są w takich instytucjach publicznych. Czują się tam bezpiecznie.
W efekcie mamy społeczeństwo, które z jednej strony jest pod stałą kontrolą ZUS i pracodawców, z drugiej – boi się sięgnąć po L4 nawet wtedy, gdy naprawdę jest chore.
Co widzi lekarz rodzinny: urlop zamiast zwolnienia i strach przed systemem
Z perspektywy lekarza rodzinnego historia L4 wygląda jeszcze inaczej. Lekarka z Białegostoku przyznaje, że wielu pacjentów najpierw wykorzystuje urlop wypoczynkowy, by tylko nie pojawić się w statystykach zwolnień. Inni - zwłaszcza z depresją - czekają miesiącami na psychiatrę, więc lekarz rodzinny zostaje z dylematem, czy wypisać długie L4 bez realnego wsparcia systemu. Do tego dochodzą osoby z bólem kręgosłupa, które zamiast fizjoterapii dostają głównie tabletki, bo dostęp do rehabilitacji jest ograniczony.
Chcemy, by pacjent z infekcją został w domu, jeśli nie musi przychodzić. W wielu krajach to normalne, u nas wciąż trudne - mówi lekarka.
Są też przypadki „zbyt kreatywnego” korzystania ze zwolnień.
Widzę, że pacjent nie wykupił leków, a twierdzi, że nie pomagają - to sygnał ostrzegawczy - dodaje.
System P1 pozwala lekarzom sprawdzić recepty, skierowania i historię zwolnień, co ułatwia wyłapywanie nadużyć. Nie rozwiązuje jednak podstawowego problemu: część osób w ogóle nie zgłasza się po L4, bo zwyczajnie się go boi.
Ile kosztuje praca z infekcją? Krótko zyskujesz, długoterminowo tracisz
Dla wielu pracowników L4 to proste skojarzenie: „mam 80 proc. pensji zamiast 100 proc., tracę premię, nie stać mnie”. Rzadko kiedy ktoś liczy długofalowy koszt tego, że przychodzi do pracy chory.
Poniżej uproszczona ilustracja (przykład):
| Scenariusz | Co dzieje się z pracownikiem | Koszt dla pracownika (krótkoterminowo) | Koszt dla pracownika (długofalowo) | Koszt dla firmy |
| L4 na 5 dni | Zostaje w domu, leczy się, nie zaraża innych | –20 proc. pensji za 5 dni + potencjalna utrata premii | Szybszy powrót do zdrowia, mniejsze ryzyko powikłań | 5 dni braku pracownika, ale mniejsze ryzyko epidemii w zespole |
| Praca z infekcją przez 10 dni | Przychodzi codziennie z gorączką, bierze leki | 100 proc. pensji tu i teraz | Ryzyko powikłań, dłuższe L4 później, wyczerpanie | Niższa efektywność, więcej błędów, możliwa „fala” zachorowań |
| Brak L4 + urlop zamiast zwolnienia | Wykorzystuje urlop, żeby nie mieć zwolnienia w systemie | Traci część urlopu wypoczynkowego | Mniej odpoczynku w roku, większe ryzyko wypalenia | Statystycznie „dobry” pracownik, ale bardziej zmęczony i mniej kreatywny |
Ta tabelka nie pokazuje wszystkiego (nie uwzględnia np. kosztów leczenia, dojazdów, prywatnych wizyt). Pokazuje jednak jedno: pozorna oszczędność z niebrania L4 może zamienić się w dłuższe i droższe problemy – zarówno dla pracownika, jak i pracodawcy.
L4 tylko w jednej pracy? Nowe przepisy mogą wywołać konflikt pracownik–pracodawca
W wywiadzie dla naszej redakcji (przeczytaj: Co trzecie L4 to nadużycie. Lekarka: tak rozpoznajemy pacjentów, którzy udają chorobę) lek. Zabielska-Cieciuch odniosła się także do planowanych zmian, które pozwolą w pewnych sytuacjach pracować w jednej firmie, mając L4 z drugiej:
Jeśli weźmiemy nauczyciela wychowania fizycznego, który ze złamaną nogą nie będzie mógł prowadzić zajęć z dziećmi, ale jest wykładowcą na uczelni, gdzie prowadzi seminaria online – to da się to pogodzić. Natomiast pracownik budowlany, który ma L4 z budowy, a dorabia malowaniem mieszkań, to już zupełnie inna historia.
Rządowy projekt (UD114) przewiduje właśnie takie sytuacje: lekarz będzie mógł zaznaczyć w zwolnieniu, że pacjent nie może pracować w jednej pracy, ale może kontynuować inną, jeśli charakter obowiązków i stan zdrowia na to pozwalają.
Z jednej strony to ukłon w stronę elastyczności – szczególnie wobec osób, które łączą etaty fizyczne i umysłowe. Z drugiej – kolejne źródło napięć:
- pracodawcy obawiają się, że część pracowników będzie „uciekać na L4” z jednej firmy, pracując intensywnie w drugiej;
- pracownicy zastanawiają się, czy nowe przepisy nie pogłębią presji: „skoro możesz pracować gdzieś indziej, to czemu nie przyjdziesz do nas?”.
Bez dobrej edukacji – zarówno lekarzy, jak i pracowników oraz pracodawców – ta reforma może wzmocnić obie skrajne narracje naraz: o „kombinatorach” i o ludziach, których po prostu nie stać na chorowanie.
Na koniec pozostaje jedno pytanie: co tak naprawdę jest większym luksusem – kilka dni L4 w listopadzie czy zdrowie, które ma wytrzymać cały kolejny rok pracy? Dopóki w Polsce będziemy mówić głównie o „kombinatorach na L4”, a dużo rzadziej o ludziach, którzy chorują po cichu, bo boją się stracić 400–500 zł premii, listopadowy paradoks będzie wracał co sezon.