To i tak w dużym skrócie, bo w przepychance z KBW samorządy uwiera tak naprawdę to, że urzędnicy wyborczy to nie ich ludzie. Dlatego do porozumień wyborczych podchodzą jak do jeża. A ponieważ porozumienia nie są obowiązkowe, to część JST uznało, że nie musi ich podpisywać. I tyle. Może to sprawiać wrażenie negatywnego nastawienia do tegorocznych wyborów – organizowanych w końcu na nowych zasadach. Niejedna osoba cieszyłaby się pewnie z tego, gdybyśmy mieli chaos. Ale czy tak będzie, czy brak porozumień wpłynie na wybory? Raczej nie.
Szefowa KBW Magdalena Pietrzak już na ostatnim posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu tłumaczyła, że JST nie do końca właściwie interpretują przepisy. A dziś w wywiadzie dla nas podkreśla jeszcze mocniej, że porozumienia wcale nie są kluczowe.
Zasady dotyczące organizowania przez gminy wyborów się nie zmieniły i nikt ich z tego nie zwolnił. Obowiązek ten – przypomniała – wynika nie tylko z kodeksu wyborczego, ale wprost z ustawy o samorządzie gminnym. A jeśli chodzi o uwagi do podziału pracy między urzędnikami wyborczymi a pracownikami gmin odpowiada: na szczegóły przyjdzie czas, a główną rolę odegra tu PKW.
Wygląda więc na to, że te gminy, które nie podpiszą porozumień, we własnym interesie powinny same ustalić zasady współpracy z urzędnikami wyborczymi.
Wskazują też na to prawnicy. Jak mówią, skoro przygotowanie do wyborów jest zadaniem zleconym samorządów, a w kodeksie wyborczym dopuszczono możliwość niepodpisania porozumienia między KBW a JST, to będą one miały w tym zakresie więcej swobody. A to powinno być dla nich korzystne. Pytanie tylko, czy będzie równie korzystne dla urzędników wyborczych.
Oby w tej całej przepychance nie dostali rykoszetem, a gdy w wyborach coś pójdzie nie tak, nie stali się chłopcami do bicia. Zwłaszcza, że już są sygnały o gminach, które mogą utrudniać im pracę.
TO TYLKO FRAGMENT TEKSTU. CAŁOŚĆ PRZECZYTASZ W "TYGODNIKU GAZETAVPRAWNA" >>>>>