Ubiegłotygodniowa wizytacja w urzędach ośmiu miast nie była jednorazową akcją. Kontroli muszą się spodziewać kolejni włodarze lokalni.
– To nie były ustalenia partyjne, raczej oddolna akcja – przekonuje jeden z działaczy Prawa i Sprawiedliwości, gdy pytamy o kontrole w magistratach. W ubiegłym tygodniu w urzędach ośmiu miast (Warszawy, Gdańska, Łodzi, Białegostoku, Poznania, Inowrocławia, Koszalina i Radomia) tego samego dnia rano pojawili się parlamentarzyści PiS. Powołując się na swój mandat, zażądali informacji od lokalnych urzędników. Tuż po wizycie organizowali konferencje prasowe, na których krytykowali samorządowców za brak transparentności.
W spontaniczność ciężko jednak uwierzyć. Politycy weszli do urzędów tego samego dnia, w dodatku w miastach, w których rządzi opozycja. Chwilę później o ich przedsięwzięciu informowała rzeczniczka PiS i wicemarszałek Sejmu Beata Mazurek.
Politycy PiS zapewniają, że podobnych wizyt będzie więcej. – Jeśli wracamy do tematu wynagrodzeń i premii dla osób pełniących funkcje publiczne, trzeba też pokazać, jak to wygląda w samorządzie, a następnie doprowadzić do rozwiązania tego sporu. Bo problem nagród nie dotyczy tylko PiS – przekonuje wiceszef sejmowej komisji samorządowej Grzegorz Adam Woźniak (PiS). W rozmowie z DGP przyznaje, że można było przesłać pytania do samorządów wcześniej i poczekać na odpowiedzi. – Ale nie uważam, że to był jakiś niepotrzebny show. Podobne chwyty stosuje opozycja. Najwyższa pora, by problem pensji rozwiązać systemowo. Dążyć do tego powinny wszystkie strony – komentuje poseł.
Jego partyjny kolega Jan Mosiński, zasiadający w komisji weryfikacyjnej Patryka Jakiego przestrzega, by inni samorządowcy mieli się na baczności. – Jesteśmy konsekwentni w działaniu. Będziemy dalej pokazywać społeczności lokalnej, jak prezydenci miast czy burmistrzowie obdarzali siebie czy swoich pracowników nagrodami. Podobno to samo dzieje się na poziomie samorządów województw – przekonuje. Twierdzi też, że akcja miała sens, bo już dyskutuje się o nagrodach w samorządach. Jako przykład podaje weekendowe doniesienia RadioWrocław.pl, z których wynika, że wiceprezydenci stolicy Dolnego Śląska otrzymali w ubiegłym roku po ok. 38 tys. zł nagród, a dyrektorzy departamentów po 35 tys. zł. W sumie ratusz wypłacił prawie 1,3 mln zł, przy czym sam prezydent nie pobrał nagrody. Urząd tłumaczy, że pieniądze pochodziły z oszczędności wygospodarowanych w ramach funduszu wynagrodzeń w trakcie roku budżetowego.
Zapytaliśmy posła Mosińskiego, czy w ramach kontrolnych zajazdów planuje wizytę w Kaliszu, skąd startował w ostatnich wyborach parlamentarnych. Jak sam mówi, będzie tam 18 czerwca. – Nie wykluczam, że wstąpię do pana prezydenta i zapytam np. o sprawę nagród, zwłaszcza że za poprzednich władz nie wyglądało to zbyt transparentnie – stwierdza poseł. Jego wizyta może być problematyczna. Wprawdzie Kaliszem rządzi związany niegdyś z PO Grzegorz Sapiński, ale w 2014 r. został wykluczony z tej partii, a w 2017 r. współtworzył partię Porozumienie Jarosława Gowina, czyli koalicjanta PiS. Jak słyszymy, to jednak i tak go nie chroni, bo PiS wciąż ma Sapińskiemu za złe, że kilka miesięcy temu zwolnił dwóch wiceprezydentów, w tym jednego wywodzącego się z PiS.
W samorządach panuje przekonanie, że w każdej chwili w magistracie pojawić się może działacz partii rządzącej – niekoniecznie poseł czy senator, ale np. radny – by w towarzystwie kamer zażądać wydania dokumentów. Zwłaszcza teraz, gdy dyskutuje się o wynagrodzeniach w samorządach i zostało raptem pięć miesięcy do lokalnych elekcji. Dlatego niektóre samorządy już po cichu szykują dane i dokumenty do pokazania. Na wszelki wypadek.
Ubiegłotygodniowe wizyty posłów PiS w ośmiu miastach nie są wspominane najlepiej. – Posłowie przyszli ok. godz. 10. Nie zapowiadali się wcześniej. Przyszli za to w asyście kamerzysty TVP – opowiada Magdalena Skorupka-Kaczmarek, rzeczniczka prezydenta Gdańska.
Podobne opinie słyszymy w stołecznym ratuszu. – Były z nimi dwie ekipy TVP. Wchodzili do sekretariatów prezydentów i gabinetu prezydent miasta, stanowczo żądali wydania różnych dokumentów. Gdy kamery były wyłączone, atmosfera od razu się poprawiała – opowiada nam osoba z magistratu.
Lista żądań polityków PiS to kilkanaście punktów. Część z nich dotyczyła informacji, które można znaleźć w Biuletynach Informacji Publicznej (np. pytanie o aktualną listę członków rad nadzorczych i zarządów spółek miejskich). Poza tym posłowie chcieli pozyskać informacje o nagrodach dla urzędników i przedstawicieli samorządowych spółek wraz z uzasadnieniem czy wykazy umów-zleceń i umów o dzieło zawartych przez urząd miasta i podległe mu spółki. Nie zabrakło też szczegółowych pytań, np. o „kserokopie kart kursów samochodami służbowymi”, karty ewidencji pracy (listy obecności) czy wykaz telefonów służbowych z sumą rachunków za lata 2014–2018. Urzędnicy z Gdańska narzekają, że listę żądań, którą otrzymali od posłów, trudno nawet nazwać oficjalnym dokumentem. Na dowód pokazują nam kartkę papieru z logo PiS, na której odręcznie (i dość niewyraźnie) spisano listę żądań.Mimo to miasta, w których wizyty się odbyły, zapewniają, że odpowiedzą na pytania polityków partii rządzącej. – Mamy na to dwa tygodnie, ale jeśli odpowiedzi będą wcześniej, przekażemy je posłom. Upublicznimy je także wraz z pytaniami na naszej oficjalnej stronie – zapowiada Magdalena Skorupka-Kaczmarek, rzeczniczka prezydenta Gdańska.
Gdy kamery były wyłączone, atmosfera od razu się poprawiała