Michał Długosz, dr n. prawnych, wykładowca Uniwersytetu WSB Merito

Oświeceniowy filozof Immanuel Kant sformułował ideę, że każdy człowiek jest osobą, czyli istotą rozumną, której należy się szacunek nie ze względu na jej cechy, lecz na godność wynikającą z rozumu. Zdaniem tego myśliciela człowiek jest celem samym w sobie, w związku z czym prawo powinno obowiązywać wszystkich tak samo, niezależnie od takich cech jak płeć, rasa czy pochodzenie.

Inny myśliciel, Nicolas de Condorcet, podkreślał, że kobiety i mężczyźni mają identyczne zdolności rozumowe, a zatem nie można różnicować osób i ich pozycji prawnej przez pryzmat płci. W jego ocenie prawo powinno być całkowicie ślepe na tę cechę. Wielu innych filozofów liberalnych, w tym John Locke i Monteskiusz, uważało, że to osoba – a nie jej cechy – powinna być podmiotem praw, które z natury powinny mieć możliwie najbardziej ogólny i inkluzyjny charakter, prowadząc do pełnej równości ludzi i eliminując hierarchie oparte na cechach przypisywanych jednostkom lub grupom.

Idea ta nabrała szczególnej dynamiki w czasie rewolucji francuskiej, która nadała ludziom status obywatela. Wówczas rozpoczął się proces stopniowego zrównywania praw kobiet i mężczyzn. Był to proces złożony, związany z sekwencją przemian społecznych, ekonomicznych, technologicznych i prawnych, które wspólnie podważyły fundamenty porządku patriarchalnego.

W tym sensie zarówno filozofowie Oświecenia, jak i Le Bon – choć z zupełnie odmiennych pozycji – okazali się trafni w swoich przewidywaniach. Filozofowie mieli rację, wskazując, że przyznanie kobietom równych praw jest konsekwencją nowoczesnego porządku prawnego opartego na równości jednostek. Le Bon natomiast, mimo że oceniał te zmiany negatywnie, dostrzegł, że nadanie kobietom pełni praw doprowadzi do głębokiej transformacji społecznej i kulturowej.

Zmiany w prawie idą za zmianami społecznymi

Rzeczywiście, przyznanie kobietom równych praw pozbawiło je tradycyjnie przypisanej, podporządkowanej roli i zmieniło paradygmat kobiecości. Kobiety nie muszą już być słabe, zależne i podporządkowane – mogą samodzielnie kierować swoim losem, podejmować decyzje, kształtować własną drogę życiową i zawodową. W konsekwencji dotychczasowy schemat społeczny, oparty na uproszczonym poznawczym modelu ról płciowych, uległ rozpadowi. Obie płcie znalazły się w sytuacji, w której muszą na nowo poszukiwać siebie i swojej tożsamości w świecie, w którym nie ma już przemocy strukturalnej ani hierarchii opartej na płci, lecz istnieje formalna równość. Ta nowa tożsamość – zarówno kobiecości, jak i męskości – dopiero się kształtuje, a społeczeństwa euroatlantyckie wciąż znajdują się w procesie jej definiowania.

W prawie znalazło to odzwierciedlenie w zasadzie godności, z której – zdaniem współczesnych konstytucjonalistów, nie tylko w Polsce – wynikają wszystkie wolności i prawa jednostki. Warto zwrócić uwagę na art. 30 zd. 1 Konstytucji RP, zgodnie z którym: „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela”. Co istotne, przymiotnik „przyrodzona” wywodzi się z katolickiej nauki społecznej, natomiast „niezbywalna” z tradycji liberalnych filozofów Oświecenia. Zestawienie tych dwóch pojęć, pochodzących z opozycyjnych światopoglądów, pokazuje, że godność człowieka ma charakter uniwersalny i może być wspólnym fundamentem niezależnie od różnic ideowych.

Po drugie, przepisy z założenia mają charakter generalno-abstrakcyjny właśnie po to, aby obejmowały swoim zakresem możliwie jak największą liczbę adresatów. Taka konstrukcja czyni prawo inkluzyjnym i w ten sposób realizuje się postulat równości wobec niego. Zasady generalności, abstrakcyjności i równego traktowania adresatów norm stanowią fundament prawidłowej legislacji.

Neutralność prawna i językowa ma zwalczać dyskryminację, ale nie wszystkim się podoba

W ostatnich latach prawo Unii Europejskiej przeszło głęboką ewolucję: od klasycznego rozumienia równości kobiet i mężczyzn do modelu, w którym płeć coraz częściej ustępuje miejsca pojęciom neutralnym – takim jak „osoba”, „rodzic”, „partner” czy „pracownik”. Zmiana ta wynika z przyjętej przez Komisję Europejską strategii równościowej, która zakłada eliminację wszelkich form dyskryminacji poprzez neutralizację kategorii płci w prawie i praktyce instytucjonalnej.

UE przyjmuje założenie, że neutralność językowa i prawna jest warunkiem skutecznego zwalczania dyskryminacji. Jednak prowadzi to do swoistego paradoksu: aby chronić równość płci, prawo zaczyna usuwać płeć z przepisów. Dzieje się tak dlatego, że jeśli prawo nie rozróżnia płci, trudniej uzasadnić szczególne uprawnienia jednej z nich.

Taka praktyka spotyka się z aprobatą części środowisk, które podkreślają, że prawo powinno być ślepe na płeć, tak jak jest ślepe na rasę czy wyznanie. Z drugiej strony pojawia się krytyka, ponieważ różnice biologiczne mają realne znaczenie prawne – dotyczą ciąży, macierzyństwa, zdrowia reprodukcyjnego czy ochrony rodzicielstwa.

Proces „odzierania ludzi z płci” nie jest oficjalnym celem Unii Europejskiej. Jest jednak skutkiem ubocznym przyjętej strategii równościowej, która zakłada, że najlepszą ochroną przed dyskryminacją będzie eliminacja kategorii płci z prawa. W efekcie prawo unijne coraz częściej operuje kategoriami neutralnymi, co zmienia nie tylko język legislacji, lecz także sposób, w jaki instytucje postrzegają podmiotowość człowieka.

Dochodzi tu także do jeszcze jednego szczególnego paradoksu, który – co znamienne – przewidział już Le Bon. Zazwyczaj prawo pozostaje w tyle za rzeczywistością: nie nadąża za zmianami technologicznymi, kulturowymi czy społecznymi i reaguje dopiero wtedy, gdy nowe zjawiska stają się powszechne. Tymczasem w obszarze równości płci obserwujemy sytuację odwrotną: prawo państw członkowskich, a także prawo Unii Europejskiej, zaczyna wyprzedzać społeczeństwo jako nośnik określonych idei i wartości.

Zwolennicy chcą wolności, przeciwnicy wolą bezpieczeństwo

Prawo nie tylko reaguje na zmiany, lecz je inicjuje, narzucając nowe standardy równościowe, których część społeczeństwa nie rozumie lub nie akceptuje. W świadomości wielu osób nadal funkcjonuje prosta, tradycyjna wizja ról mężczyzny i kobiety oraz związanych z nimi oczekiwań. Postęp społeczny udowodnił jednak, że te schematyczne role płciowe w rzeczywistości krzywdzą ludzi, ograniczając ich rozwój i wolność.

Jednocześnie te uproszczone role – właśnie dzięki swojej prostocie – dawały wielu osobom poczucie porządku, zrozumienia świata i bezpieczeństwa. Oczekiwania związane z tymi rolami są jednak często nierealne do spełnienia, co prowadzi do napięć i konfliktów zarówno w relacjach społecznych, jak i indywidualnych. Dlatego część społeczeństwa nie chce wyjść poza te krzywdzące, ale psychologicznie „bezpieczne” schematy. W efekcie na zmiany, które przynosi prawo – abstrakcyjne, neutralne i często postrzegane jako obce – te osoby reagują niechęcią, a nawet agresją. Wynika to z faktu, że nie rozumieją, skąd ta zmiana się wywodzi ani jakie wartości i procesy społeczne stoją za nowym modelem równości.

Warto jednak zauważyć, że unifikacja eliminująca płeć nie jest sama w sobie zjawiskiem negatywnym. W wielu przypadkach nie powoduje ona żadnych szkód, a wręcz sprzyja realizacji zasady równości. Dobrym przykładem jest ostatnia modyfikacja kodeksu pracy, wdrażająca unijną dyrektywę, która nakazuje stosowanie neutralnych płciowo nazw stanowisk pracy. Zmiana ta nie jest arbitralnym gestem ideologicznym, lecz reakcją na wyniki badań, które jednoznacznie wykazały, że nazwy stanowisk nacechowane płciowo – jako „męskie” lub „kobiece” – odstraszają osoby płci przeciwnej, ograniczając ich gotowość do aplikowania na dane stanowisko.

W tym przypadku neutralizacja płci nie usuwa różnic biologicznych ani nie neguje tożsamości, lecz eliminuje barierę psychologiczną i społeczną, która szkodzi zarówno kobietom, jak i mężczyznom. Pokazuje to, że prawo może pełnić funkcję korekcyjną wobec stereotypów płciowych, a neutralność językowa – jeśli oparta na dowodach – może sprzyjać równości szans, a nie ją osłabiać.

Czy ze zmianami lepiej poczekać, aż społeczeństwo dojrzeje?

Dlatego prawo – po raz pierwszy od dekad – nie czeka, aż społeczeństwo „dojrzeje”. To prawo wyznacza kierunek, a społeczeństwo musi zdecydować, czy chce pozostać w bezpiecznej iluzji dawnych ról, czy zmierzyć się z prawdą o współczesnym człowieku. Dzisiejszy świat nie pozwala już na bezrefleksyjne powtarzanie schematów, które miały porządkować rzeczywistość, ale w praktyce ją zniekształcały.

Model, w którym można było ukryć się za narzuconą rolą płciową, przestał istnieć. Został odrzucony przez realia rynku pracy, przez badania naukowe, przez zmieniające się struktury społeczne. Współczesność wymaga od jednostki czegoś więcej: rozumienia siebie, świadomego kształtowania własnej tożsamości i umiejętności funkcjonowania w świecie, w którym dawne podziały nie wyjaśniają już niczego. Kto tego nie zrobi, nie zatrzyma zmian – zatrzyma jedynie siebie, popadając w narastającą frustrację wobec procesów, które i tak będą postępować. Stare role dawały bezpieczeństwo, ale tylko prawda daje wolność. Współczesne prawo nie odziera nas z tożsamości, lecz z iluzji, że to płeć może ją za nas stworzyć.