Urzędnicy, samorządowcy i politycy za swoje błędne decyzje nie muszą płacić ze swojego, a powinni. Tak jak obywatele.
Na aferę Amber Gold można patrzeć z różnych perspektyw. Można się skupić na niewydolności instytucji państwowych – jak to jest możliwe, że piramida finansowa działała tak długo, a żadna ze służb nie zareagowała? Można też rozmyślać o wątku tabloidowym – jakim cudem żona głównego podejrzanego, będąc w areszcie, zachodzi w ciążę ze strażnikiem więziennym? Jednak najbardziej frapująca w tej całej historii wydaje się rzecz zupełnie przyziemna – mianowicie ludzka głupota. Ponad 11 tys. osób powierzyło swoje pieniądze (często niemałe – rekordziści po kilkaset tysięcy złotych) spółce, przed którą Komisja Nadzoru Finansowego ostrzegała już trzy lata przed jej upadkiem (tj. w 2009 r.). Wśród nich byli ludzie prowadzący z sukcesem własne firmy, prawnicy, lekarze. Jak można wierzyć w to, że ktoś „gwarantuje” kilkunastoprocentowe zyski w skali roku? Przecież w tym samym czasie na lokatach w bankach (wkłady gwarantowane przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny) można było zarobić po 2–3 proc., a więc niewiele ponad roczną inflację. Wiarę w to, że ktoś może zapłacić tak duże pieniądze niezależnie od tego, co się wydarzy, trudno nazwać naiwnością – to jest po prostu głupota i elementarna nieznajomość procesów ekonomicznych. Fakt – na akcjach spółek notowanych na giełdzie można czasem zarobić po kilkadziesiąt czy nawet kilkaset procent w skali roku, ale podstawowa różnica polega na tym, że równie dobrze można stracić. Klienci Amber Gold zgodnie z umową stracić nie mogli – dlatego teraz nie mają już oszczędności, które powierzyli gdańskiej spółce.
Zupełnie inną płaszczyzną, na której można się spotkać z głupotą gospodarczą, jest działalność urzędników, działaczy samorządowych i polityków. Wydaje się, że tutaj nieroztropność ma znacznie bardziej poważne skutki i kosztuje więcej, a na dodatek koszt ten ponosimy wszyscy. Przykład pierwszy to reforma emerytalna przeprowadzona w 1999 r., która w zamierzeniu miała radykalnie uszczelnić system i spowodować, że wysokość emerytury będzie pochodną naszych osobistych składek odprowadzonych do systemu. Niestety, o ile samo zamierzenie było roztropne, to zupełny brak konsekwencji, wprowadzanie tylko części planowanych rozwiązań, zostawienie przywilejów co bardziej krzyczącym grupom społecznym i niedopilnowanie szczegółów, jak choćby olbrzymie prowizje funduszy emerytalnych, spowodowało, że dziś można tę zmianę bez ogródek nazwać głupotą. I to bardzo kosztowną. Innego rodzaju niefrasobliwość gospodarcza to ta prezentowana przez działaczy samorządowych. Tu przykładem jest łaszenie się na dotacje unijne bez przemyślenia konsekwencji. A zagrożenia są dwojakie. Z jednej strony budżet gminy może nie wytrzymać finansowania wkładu własnego – tu doskonałym przykładem służy słynny już aquapark w Słupsku. Z drugiej, nawet jeśli dziś inwestycje się spinają, to warto zadać pytanie, co będzie z nimi dalej. Na przykład w Borach Tucholskich w miejscowości Małe Swornegacie kosztem 5 mln zł (dofinansowanie unijne wynosiło ponad 4 mln zł) wybudowano most zwodzony dla żeglarzy, choć ten odcinek rzeki żeglarze mogli pokonywać, także zanim most był zwodzony – po prostu musieli położyć maszt, co średnio wytrenowanej załodze zajmuje siedem minut. Problem w tym, że nawet w środku sezonu żeglarzy jest tam niewielu. Wydaje się, że most zwodzony nic nie zmieni, bo po prostu jest to akwen nieduży, po którym ludzie pływają głównie w weekendy. Czego światli samorządowcy najwyraźniej nie wzięli pod uwagę, to fakt, że przez następnych kilkadziesiąt lat ktoś ten most będzie musiał konserwować. A to generuje koszty. Oczywiście zatrudniony jest także pan (przemiły zresztą) do obsługi mostu – a to jest kolejny wydatek. Koszt obsługi mostu przez następne 20–30 lat znacznie przekroczy koszt inwestycji. Niestety, zapłacimy za niego wszyscy – jak wiadomo, w Polsce urzędnicy i politycy praktycznie nie ponoszą odpowiedzialności majątkowej za swoje błędy. Wyjątki można policzyć na palcach jednej ręki.
Cóż więc robić, skoro głupota gospodarcza zalewa nas z wielu stron, a za tę nieroztropność płacimy wszyscy? Wydaje się, że warto się skierować w stronę wyspy rozsądku, jaką mogą się jawić... przedsiębiorcy. Przynajmniej duża część z nich. Rzadko zdarza się, że firmy zachowują się nieracjonalnie, pieniądze wydają bez sensu, a strategię zmieniają co pół roku. Oczywiście mowa tu o firmach bez udziału Skarbu Państwa. I tych, które przetrwały na rynku co najmniej dwa lata. Być może w ramach akcji „Nie głupocie gospodarczej!” powinniśmy urzędników czy samorządowców wysyłać na staże bądź praktyki w firmach, które dwa razy oglądają każdą wydaną złotówkę i muszą sobie radzić w zmiennych warunkach gospodarczych. Wtedy ich działania byłyby roztropniejsze. Dodatkowo gdyby jeszcze podstawy przedsiębiorczości w szkołach wykładali praktycy, a nie nauczyciele przez lata pracujący w szkołach i niemuszący radzić sobie na prawdziwym rynku, to w przyszłości koszty naszego braku roztropności ekonomicznej byłyby znacznie mniejsze. Niestety, takimi głupotami żadna władza w Polsce się nie zajmuje.