Przedsiębiorcy sygnalizują, w właściwie już krzyczą, że muszą się mierzyć z kilkoma megawyzwaniami, którym nie są w stanie sprostać bez dobrej polityki na poziomie kraju i Unii Europejskiej. Na ile polska klasa polityczna, tocząca ze sobą morderczy spór, rozumie skalę tych wyzwań i podejmuje oczekiwane przez biznes działania?
Faktycznie, skala wyzwań jest ogromna. Jedne wynikają z geopolityki, wojen i konfliktów oraz zaostrzenia globalnej walki między mocarstwami. Drugie – z unijnych regulacji. Trzecie z rosnących kosztów działalności, przede wszystkim pracy, ale też energii. Czy polska klasa polityczna dorosła do kompleksowego rozwiązywania narastających problemów? Najprostsza odpowiedź brzmi: nie w pełni. Obecnie rządzi opcja, której – jak wiadomo - ja jestem zwolennikiem. Ale nie można zapominać, że ta opcja układała się koalicyjnie, w związku z czym proces rządzenia jest wielokrotnie trudniejszy, niż gdybyśmy mieli do czynienia z rządami jednej czy dwóch partii. To tłumaczy niezadowalające, także z punktu widzenia biznesu, postępy tej władzy w niektórych obszarach. Jednak - oczywiście - nie może to być dla władzy usprawiedliwieniem.
Od rządzących słyszę, że przecież rankingi wzrostu PKB czy bezrobocia są dla Polski znakomite - w skali globalnej nasz kraj jawi się jako wzór dla innych państw OECD. Opozycja wskazuje inne rankingi, np. innowacyjności i konkurencyjności, w których wypadamy mizernie.
Obiektywnie patrząc, jesteśmy cały czas w ścisłej czołówce europejskiej jeśli chodzi o tempo wzrostu gospodarczego i niskie bezrobocie. Ale wszyscy mający pojęcie o ekonomii wiedzą, że po pierwsze ten wzrost nie jest wystarczająco wysoki, by szybko dogonić kraje najbardziej rozwinięte, a po drugie – opiera się głównie na konsumpcji, a ta z kolei związana jest z rosnącymi ponad miarę zarobkami.
Ponad miarę?
Faktem jest, że one nie rosły w ślad za dynamicznym wzrostem produktywności, tylko dlatego, że myśmy byli w permanentnym cyklu wyborczym, czyli z przyczyn czysto politycznych, co, jak wiemy, ma niebywale krótkie nogi. Co istotne – obie strony politycznego sporu zgadzają się, że dotychczasowy silnik rozwoju, oparty na dużej dostępności relatywnie taniej siły roboczej, już się wyczerpał, a nie do końca wiadomo, co ma być nowym silnikiem napędzającym gospodarkę. Inwestycje wciąż nie ruszyły, ich wartość w relacji do PKB jest niepokojąco niska, a rynek pracy nam się bardzo kurczy. W innowacjach jesteśmy w ogonie Europy, a koszty energii – wskutek wielu błędów i zaniechań poprzedniego rządu - są wciąż bardzo wysokie. Nakłada się na to bardzo skomplikowana sytuacja geopolityczna będąca źródłem wielkiej niepewności.
Są jakieś pozytywy?
Na pewno należy do nich zaliczyć zmianę klimatu wokół przedsiębiorczości – rządzący wreszcie otworzyli się na argumenty biznesu, czego najlepszym przykładem było powstanie grupy deregulacyjnej kierowanej przez Rafała Brzoskę. Trzeba tej inicjatywie przyklasnąć i podziękować. Liczymy, że pójdą za tym bardzo konkretne działania. Nie ułatwia nam życia bardzo trudna sytuacja geopolityczna, w tym konieczność wydawania znacznie większych pieniędzy na zbrojenia i szeroko rozumiane bezpieczeństwo. Niewątpliwie palącym problemem są koszty energii – wraz z dynamicznie rosnącymi kosztami pracy mocno osłabiły one polską konkurencyjność. Owszem, Polsce udało się w ramach prezydencji nagłośnić ten problem, dzięki czemu ze strony Komisji Europejskiej pojawiły się zapowiedzi racjonalizacji zielonej polityki. Mamy nadzieję, że one rychło przekują się w czyny. Co więcej, Europejska Partia Ludowa postanowiła zastosować w praktyce rekomendacje z raportu Draghiego wprowadzając zasadę, że jakakolwiek nowa regulacja jest możliwa tylko wtedy, jeśli wycofamy przynajmniej jedną inną regulację. Nie jest to może tak radykalne posunięcie, jak administracji Donalda Trumpa, ale na pewno bardziej realistyczne i dające nadzieję na zatrzymanie nadregulacji. Muszę tu zastrzec, że przepisy same w sobie są potrzebne…
Bo pomogły Europie w uzyskaniu poziomu i jakości życia?
Oczywiście. Ale to jest trochę tak, jak z podgrzewanym basenem. Ocieplenie wody do 20 stopni jest bardzo miłe, ale jak się podgrzeje powyżej 30, to robi się już mało przyjemnie. Tak samo jak się przesadzi z regulacjami - pojawia się mnóstwo trudności w uprawianiu biznesu. A przedsiębiorczość, gospodarka, jest jedynym pewnym sposobem budowania trwałego dobrobytu. Rozwój jest dla nas rzeczą kluczową, w przeciwnym razie zaczniemy się cofać.
Wracam do naszej klasy politycznej. Czy ona rozumie powagę sytuacji? I czy obecna konstelacja władzy – mówię o kohabitacji rządu i prezydenta – pozwala w ogóle rozwiązywać problemy?
Zewnętrzna sytuacja Polski sugeruje, że powinna istnieć ponadpartyjna zgoda dotycząca fundamentalnych spraw. Wciąż liczę na odrobinę rozsądku po stronie rządzących - zarówno w dużym, jak i małym pałacu. Równocześnie uważam, że z największymi wyzwaniami, z jakimi musimy się zmierzyć, dotyczącymi bezpieczeństwa i obronności, klimatu i środowiska, transformacji energetycznej, Polska nie jest w stanie poradzić sobie w pojedynkę. Potrzebna jest nam większa rodzina. W naszym wypadku tą naturalną rodziną jest Unia Europejska. Ona bywa, oczywiście, momentami bardzo zbiurokratyzowana. Jest tworem z natury trudnym, podobnie zresztą jak demokracja. Ale jest jedyną organizacją, która potrafi, poprzez integrację i współpracę, stawić czoła wszystkim naszym wyzwaniom i skutecznie pomagać krajom, w tym Polsce, w rozwiązywaniu problemów. Oczywiście, kluczowa dla naszego imponującego wzrostu gospodarczego od 1990 r. była polska przedsiębiorczość, ale ona w obiektywny sposób dostała skrzydeł w ramach UE.
Teraz Unia nam je podcina czy sami je sobie podcinamy?
Zanim odpowiem, uczynię pewien krok w bok i powiem, że rzeczywiście w Polsce dokonał się imponujący wzrost gospodarczy i rozwój cywilizacyjny, ale wciąż w niektórych obszarach jesteśmy sporo zapóźnieni. Jako Pracodawcy RP przygotowywaliśmy ostatnio drugi raport dotyczący rynku pracy kobiet. Z przerażeniem spostrzegłem, że w rankingu zagranicznym Polska sytuuje się w tym obszarze pomiędzy Gwatemalą a Gruzją. Nie mam nic do Gwatemali ani Gruzji, ale martwi mnie sześćdziesiąte miejsce Polski w świecie w dziedzinie sytuacji zawodowej kobiet. Czyli jest jeszcze bardzo wiele obszarów, w których musimy poczynić znaczące wysiłki i postępy. Tymczasem bardzo brakuje nam w Polsce myślenia o charakterze strategicznym. Ostatnie dwa duże programy strategiczne ze strony rządu były przygotowywane najpierw przez profesora Jerzego Hausnera, a potem przez ministra Michała Boniego - nota bene obaj są teraz związani z pracodawcami RP. Jednak od czasu ogłoszenia tych strategii minęło mnóstwo czasu…
A „plan Morawieckiego”?
A czy on był strategią? Czy był realizowany? Wiemy, że nie. Obecny rząd, podobnie jak poprzednie, nie ma centrum strategicznego. Jako państwo nie działamy myśląc długofalowo, większość decyzji podejmowanych jest pod wpływem aktualnych emocji, a przez to umykają nam najważniejsze megatrendy. Tymczasem mamy chyba ostatni moment, by się na poważnie zastanowić, czy jesteśmy w stanie odegrać znaczącą rolę w kształtowaniu tych magatrendów. Np. w budowaniu sztucznej inteligencji i jej oswajaniu. Albo w energetyce. Albo w produkcji żywności. To wszystko trzeba by poukładać, uspójnić w jasnej strategii, aby powiedzieć sobie jasno, jakie są i mają być nasze mocne strony, w jakim kierunku i w jakim tempie powinniśmy maszerować lub biec. To jest wykonalne, ponieważ czyniliśmy już w Polsce tego rodzaju wysiłki, a dziś, owszem, jesteśmy podzieleni, ale zarazem mamy o wiele większą wiedzę, imponującą sumę doświadczeń, stworzyliśmy lepszy ekosystem gospodarczy. Jesteśmy zamożniejsi, a zarazem nadal nam się chce. Wciąż aspirujemy. To wielki potencjał…
Złoty róg?
Tak. Nie wolno nam go zmarnować.
Panuje powszechna zgoda, że w ciągu ostatnich dwóch lat mocno ożywił pan Pracodawców RP.
Dziękuję za te słowa. Faktycznie, najstarsza i być może w tej chwili największa organizacja pracodawców w Polsce stała się między innymi dzięki mojej pracy dwukrotnie większa, budżet też mamy dwa razy większy niż dwa lata temu. Weszliśmy w nowe, bardzo istotne obszary, byliśmy pierwszą organizacją pracodawców, która zajęła się kwestiami obronności oraz kształtowania polskiego rynku zbrojeniowego i związanego z obronnością. Wiele rzeczy udało mi się zrobić. Jednocześnie mam świadomość, że rynek organizacji pracodawców w Polsce jest nadmiernie rozdrobniony, więc głos poszczególnych organizacji jest czasami mało słyszalny. Tego nie udało mi się zmienić. Uważam, że ruchy w kierunku integracji organizacji powinny się dokonać.
Wraca pan z Warszawy do Wrocławia - i?
Pracuję z przyjaciółmi w startupie, w którym zaczęliśmy produkcję innowacyjnych biostymulatorów z alg morskich – to nawóz zwiększający plony, a zarazem chroniący rośliny przed różnego rodzaju zagrożeniami – grzybami, zmianami pogody, mrozami itp. Chcemy także produkować opakowania z biopolimerów, czyli - mówiąc nieprecyzyjnie - całkowicie degradowanego bioplastiku. Mam nadzieję, że za 2 - 3 lata kupi pan np. ser pakowany w naszą folię nie stanowiącą żadnego zagrożenia ani dla gleby, ani dla oceanów.
A w sferze publicznej?
Myślę, że moje bardzo szerokie doświadczenie może się jeszcze przydać. Ale jeszcze nie postanowiłem, gdzie.