Godzenie dotychczasowego kursu z wymogiem utrzymania konkurencyjności gospodarki – to podstawowe zagadnienie, na którym skupiony ma być „reality check” zaordynowany przez niemiecki rząd. W poniedziałek Ministerstwo Gospodarki i Energii opublikowało długo oczekiwany raport: bilans dotychczasowych postępów Energiewende, czyli realizowanej przez Berlin ścieżki transformacji energetycznej, oraz jej dalszych perspektyw. Zaprezentowano także kluczowe wnioski polityczne z dokumentu: dziesięć kroków, które składać się mają na proponowaną korektę dotychczasowego kursu.

Ukryte koszty transformacji po niemiecku. OZE a system energetyczny

Niemiecka transformacja znalazła się na rozdrożu – oceniła Katherina Reiche (CDU), szefowa resortu, i ogłosiła początek działań na rzecz redukcji kosztów przemian dla niemieckiej gospodarki. Przedstawiona przez nią diagnoza jest piorunująca dla Energiewende i rymuje się z poglądami większości krytyków transformacji z dominującą rolą zależnych od pogody źródeł słonecznych i wiatrowych. Dynamiczny ich rozwój, przyznaje Reiche, obciążony jest istotnymi kosztami, które nie były uwzględniane przez planistów. Im więcej OZE bowiem, tym większym problemem staje się dla systemu z jednej strony zagospodarowanie generowanych przez nie nadwyżek, a z drugiej konieczność zapełnienia luki, która powstaje, kiedy warunki wiatrowe i słoneczne są niesprzyjające. Bliskie zera koszty produkcji energii, kiedy wieje i świeci, są pozorne, bo w pakiecie z nią dostajemy wyższy rachunek za wszelkiego rodzaju usługi systemowe. A przecież częścią ceny energii są też subsydia, zachęcające do ich dalszej rozbudowy.

System będący nieuchronnym efektem tak zaprojektowanej Energiewende – OZE uzupełniane gazem – nie pozwala też uniknąć, naturalnie, kosztów związanych z importem paliwa, które przenoszone są na cenę energii w związku z obowiązującą na rynku UE zasadą merit order – energetycznego „stosu”, w którym ostateczną cenę determinuje najdroższe ze składających się na miks źródeł. A za rogiem czyha kolejne wielkie wyzwanie w postaci pożegnania elektrowni węglowych do 2038 r. – po tym, jak wygaszono już inny stabilizator systemu, energetykę jądrową – które będą musiały być zastąpione przez alternatywne źródła zdolne do pracy niezależnie od pogody, głównie gazowe – choć docelowo zakłada się otwartość na inne technologie zdolne do pełnienia analogicznej funkcji. Ich budowa, nawiasem mówiąc, także wiążąca się z kosztami obciążającymi rachunki odbiorców (patrz: opłata mocowa), ma otrzymać polityczny priorytet. Droga energia, która, w ocenie resortu gospodarki, jest sumą i konsekwencją wszystkich opisanych elementów składowych obecnego modelu, to kolejne koszty związane z subsydiowaniem wrażliwych jej odbiorców oraz obniżona pozycja konkurencyjna Niemiec – i jej tradycyjnie zorientowanych na eksport przedsiębiorstw – na rynkach międzynarodowych.

Przez urynkowienie do tańszej energii?

Aby kurs na neutralność klimatyczną mógł zostać utrzymany, zdaniem chadeczki, konieczne jest zatem zadbanie o bezpieczeństwo dostaw i skoordynowanie dalszego rozwoju mocy wytwórczych z potrzebami odbiorców oraz systemu. Resztę kłopotów rozwiązać ma rosnąca elastyczność po stronie odbiorców, którzy – dzięki systemowym zachętom i upowszechnianiu nowych narzędzi technologicznych – będą uczyć się dostosowywać zużycie energii do jej dostępności, oraz wolny rynek.

Zniknąć mają zatem źle zaprojektowane subsydia, takie jak gwarantowane dopłaty do produkcji dla małych instalacji OZE (na czele z popularnymi panelami słonecznymi na dachach). Resort gospodarki i energii zapowiada też całkowite zatrzymanie wsparcia dla wytwórców odnawialnych w okresach, gdy ceny na rynku osiągają wartości ujemne, a sieć elektroenergetyczna zmaga się z ryzykiem przeciążenia – będące często formą subsydiowania eksportu. Dzięki szerszemu stosowaniu kontraktów różnicowych i innych instrumentów zapewniających zwrot uzyskiwanych na rynku energii nadwyżek, pieniądze mają zacząć płynąć w obu kierunkach – nie tylko od odbiorców do wytwórców. Optymalizację przejść mają ponadto plany rozwoju morskiej energetyki wiatrowej, które – jak sugerowała Reiche – obecnie obciążone są ryzykiem przewymiarowania. Jednocześnie polityczka obiecuje odejście od sztywno wytyczonych ścieżek i preferencji technologicznych oraz szersze pole dla konkurencji w ramach wyznaczonych przez rosnące stopniowo ceny uprawnień do emisji. Wodór zielony np. (wytwarzany z wykorzystaniem OZE) ma być zrównany z niebieskim (na bazie gazu ziemnego z zastosowaniem wychwytu towarzyszących procesowi produkcji emisji CO2).

– Tylko w oparciu o realizm transformacja energetyczna może zakończyć się sukcesem i przyczynić się do wzrostu gospodarczego. Klimatyczna neutralność i konkurencyjność gospodarcza nie powinny stać ze sobą w sprzeczności. Potrzebujemy i jednego, i drugiego, aby zapewnić Niemcom dobrobyt – przekonuje ministra gospodarki.

Daleko do energetycznego konsensusu

Jeszcze tego samego dnia, w której Reiche przedstawiła swoje recepty, z otwartą krytyką jej propozycji wystąpiły nie tylko organizacje branży OZE czy środowiska ekologiczne, ale i rządowy kolega chadeczki, minister środowiska Carsten Schneider (SPD). Według niego Niemcy są na właściwym "kursie i ścieżce", a dalszych przemian, na czele z rozwojem OZE, nie należy spowalniać "sztucznymi barierami". Energiewende, jego zdaniem, powinna w najbliższym czasie skupić się na kolejnych sektorach, transporcie i ogrzewnictwie, a w kwestii kosztów skupić należy się na sprawiedliwej ich dystrybucji. Nie wspomina przy tym niestety, że zapowiedź fundamentalnej społecznej niesprawiedliwości tkwi w samej istocie modelu, w którym odbiorcy (o różnych możliwościach) mają się dostosowywać do rytmu wyznaczanego przez słońce i wiatr, a zasady gry dla energetyki i jej odbiorców ma wyznaczać rynek (uprawnień do emisji). Może dlatego, że akurat w tych kwestiach dzieli poglądy z Reiche.

Dobrą ilustracją postawy lewej strony niemieckiej sceny politycznej jest też komentarz Markusa Beckera, komentatora tygodnika „Der Spiegel”, który ocenił, że chadecy starają się wykorzystać napisany przez ekspertów raport, wbrew jego duchowi, do uzasadnienia polityki energetycznej niezgodnej z duchem czasu. Krytycznie ocenia choćby ograniczenie dopłat do energii z paneli słonecznych, które grozi, według niego, podobnymi efektami, co redukcja dopłat do „elektryków”: spadkiem sprzedaży. Becker uznaje, że Reiche niesłusznie stawia na stabilizowanie systemu energetycznego gazem. Nie jest to jednak wstęp do postulatu wznowienia pracy bezemisyjnych elektrowni jądrowych. W zamian publicysta przekonuje, że pasującym do współczesności rozwiązaniem problemu zależności OZE od pogody są bateryjne magazyny energii (których użyteczność, ze względu na ograniczenia pojemności, mierzy się w godzinach i nie są w stanie spełniać tej samej funkcji, co dyspozycyjne źródła wytwórcze), a za godne rozważenia uznaje też ideę bloków opalanych biomasą drzewną, która co prawda dymi, ale z czasem (zapewne) się odrodzi.

Kosztowa optymalizacja zamiast rewolucji

Co to wszystko zapowiada w praktyce? Raczej lifting Energiewende niż głęboką jej rewizję. Reiche – być może świadoma ograniczeń związanych ze stanowiskiem socjaldemokratycznego koalicjanta – podtrzymuje dotychczasowe plany rozwoju źródeł odnawialnych, w tym cel osiągnięcia przez nie 80 proc. udziału w krajowym miksie wytwórczym w stosunku do ok. 60 proc. osiągniętych dotąd w bieżącym roku. Przy czym realizacja tego trudnego zobowiązania ma być zrealizowana, paradoksalnie, mniejszymi mocami OZE. To efekt korekty prognoz dotyczących tempa elektryfikacji gospodarki i związanego z tym zapotrzebowania na energię. Obecny trend wskazuje, według Reiche, na to, że niemieckie zużycie w 2030 r. będzie znacząco poniżej określonego w obowiązującej niemieckiej ustawie OZE pułapu 750 terawatogodzin i znajdzie się w dolnych granicach przedziału 600-700 TWh. To i tak pułap wyższy niż wynika obecnie z oczekiwań rynku – np. agencja S&P prognozuje niemiecki popyt na energię elektryczną w 2030 r. na 550 TWh, a McKinsey – na 530, jedynie w wariancie maksymalnego przyspieszenia dopuszczając osiągnięcie pułapu 615 TWh.

Paradoksalnie, jeśli traktować ją poważnie, a nie jako formę kreatywnej księgowości, korekta ta, jak zauważa tygodnik „Focus”, oznacza pogodzenie się z dezindustrializacją kraju: utratą co najmniej części istniejących aktywów w energochłonnym przemyśle i ograniczonym udziałem Niemiec w rozwoju nowych technologii, na czele ze sztuczną inteligencją. Mimo to znaczna przemysłu (może wiedząc, że na więcej liczyć nie można?), ciepło przyjęła propozycje Katheriny Reiche.

Nad wszystkim unosi się jednak nieśmiertelny duch niemieckiego konserwatyzmu. Rozumnej racjonalizacji poziomu rządowych dotacji dla OZE oraz dostosowaniu istniejących mechanizmów wsparcia do potrzeb systemu energetycznego nie ma więc uzupełniać nowy program osłonowy, ambitne propozycje w zakresie polityki przemysłowej czy zwrot w kwestii atomu, który dawałby szanse na energię bezemisyjną na dziesiątki lat bez perspektywy odrzucenia na rzecz bliżej jeszcze nieokreślonej alternatywy (która dotyczy jednostek gazowych). Ostrożność ta, zaznaczmy, i tak jest niewystarczająca, by znaleźć uznanie adwersarzy i zapewne w ostatecznym rozrachunku plan Reiche wymagać będzie kolejnych daleko idących kompromisów.

Energiewende a sprawa polska

Warto jednocześnie zauważyć, że – przy wszystkich różnicach między sytuacją Polski i Niemiec – znakomita większość kierunków zapowiedzianych w Berlinie jest zbieżna ze zmianami, które z inicjatywy operatora systemu, Polskich Sieci Elektroenergetycznych, realizowane są od pewnego czasu w naszym kraju. Reforma rynku bilansującego, która położyła pod fundamenty pod bardziej racjonalną integrację OZE z potrzebami systemu, aukcje dogrywkowe na rynku mocy, które mają przełożyć się na szybką realizację nowych mocy gazowych i negocjacje z Brukselą w sprawie trwałego mechanizmu płacenia niezależnym od pogody jednostkom za gotowość do pracy, planowany pakiet antyblackoutowy z zapowiedziami wzmocnienia nadzoru operatorskiego nad instalacjami OZE, sugestie ograniczenia programu offshore formułowane przez Grzegorza Onichimowskiego, wreszcie: zapowiedzi upowszechniania elastycznych taryf i innych narzędzi zachęcających do adaptacji po stronie odbiorców – pochodzą z tego samego katalogu racjonalizatorskich korekt formułowanych w odpowiedzi na uwagi i wątpliwości zawodowych energetyków.

Naszym niewątpliwym atutem, w tym przypadku, jest względne zapóźnienie, a więc fakt, że korekty kursu dokonujemy już we wcześniejszej fazie swojej transformacji. Zaś w kwestii bezemisyjnej energetyki jądrowej przymierzamy się do jej wdrażania zamiast radzić sobie ze skutkami przedwczesnego, ideologicznie motywowanego jej wygaszenia. Mamy szansę uniknąć sytuacji, w której przysłowiowy ogon, czyli aksjomat o dominującej roli energii z wiatru i słońca, macha psem, i cały wysiłek analityczny i polityczny zorientowany jest tylko na to, by zarządzić komplikacjami, jakie ten model generuje. Mamy też, jeśli wziąć w nawias emocjonalną retorykę, dużo mniejszą polaryzację w kwestii podstawowych interesów energetycznych Polski, a w chwilach największego optymizmu można dostrzec w tym obszarze nawet zarys szerokiego konsensusu.

W tym kontekście wejście do niemieckiego mainstreamu poglądów Katheriny Reiche i Friedricha Merza może mieć fundamentalne znaczenie dla pola manewru Polski i umiejętnych rzeczników naszego krajowego konsensusu na arenie UE. O ile bowiem na niemieckim gruncie wewnętrznym istnieją wciąż siły dość potężne, by przyhamować lub rozwodnić istotę zmian, na forum wspólnoty układ sił jest znacznie bardziej złożony. Fakt, że przynajmniej część rządu największego kraju i największej europejskiej grupy politycznej (Europejskiej Partii Ludowej) staje się cichym lub całkiem otwartym sojusznikiem postulatów ostrożniejszego lub zgoła rewizjonistycznego podejścia do (dogmatycznie rozumianej) transformacji jest jednym z tych czynników, które mogą złożyć się na dobrze pojęty ferment, w ramach którego dalszy kurs Unii w ważnych dla Polski sprawach stanie się, pierwszy raz od lat, sprawą otwartą.

Profil ograniczonej korekty kursu, która w bólach rodzi się w Niemczech i która w najbliższym czasie będzie przedmiotem politycznego przeciągania liny m.in. wewnątrz niemieckiej koalicji rządowej, pokazuje też jednak granice wyobraźni polityki europejskiej (w ich wytyczaniu Berlin wciąż odgrywa rolę kluczową), sygnalizując, że pole do zmian w już wytyczonych kierunkach często będzie skromne, a walka o ich poszczególne elementy zacięta i trudna. W kontekście skrajnej niechęci niemieckiej klasy politycznej do weryfikacji własnych założeń, uosabianej przez Angelę Merkel i Olafa Scholza, zmiany, za którymi optuje Merz i jego otoczenie, mogą wydawać się niemalże rewolucją. W okolicznościach, na które składają się wojna w Ukrainie, zaostrzenie systemowej rywalizacji z Chinami i wielka reorientacja polityki amerykańskiego hegemona, to wciąż niewiele.