– Warto sobie uświadomić, że jako Polska będziemy dysponować jednymi z największych, najpotężniejszych turbin wiatrowych i najnowocześniejszymi farmami wiatrowymi na morzu w Europie i na świecie – powiedział w piątek Donald Tusk. Szef rządu wizytował budowę jednej z flagowych inwestycji na Bałtyku, elektrowni Baltic Power, której eksploatacja ma się rozpocząć już w przyszłym roku. Wcześniej wystąpił na konferencji prasowej, podczas ktorej podkreślił, że projekt Orlenu i kanadyjskiej spółki Northland Power zwiększy bezpieczeństwo energetyczne Polski i, choć bardzo kosztowny, będzie bardzo opłacalny "dla wielu polskich firm". Baltic Power to jedna z inwestycji realizowanych w ramach tzw. pierwszej fazy rozwoju morskich farm wiatrowych na polskiej części Bałtyku, których łączna moc ma sięgnąć 5,9 gigawatów. Ale w planach są też kolejne projekty, które mogą ten stan posiadania niemal potroić. Pierwsza aukcja w ramach drugiej fazy offshore jest planowana na grudzień.
Morskie wiatraki w kryzysie?
To właśnie wokół tej drugiej planowanej Polskę fali inwestycji wiatrowych na morzu pojawiają się znaki zapytania, wynikające z sytuacji w sektorze. W poniedziałek ponad jedną czwartą wartości straciły z dnia na dzień notowania giełdowe Ørsted, duńskiego potentata morskiej energetyki wiatrowej i partnera inwestycji na Bałtyku realizowanych przez Polską Grupę Energetyczną. To skutek ogłoszenia awaryjnej emisji akcji o wartości 60 mld duńskich koron (ekwiwalent ponad 9 mld dol.), mającej podreperować kondycję finansową koncernu i zapewnić dodatkowe środki na realizację prowadzonych projektów. Duński rząd, który jest większościowym udziałowcem Ørsted, zobowiązał się do wykupu proporcjonalnej do obecnego stanu posiadania części wyemitowanych akcji. Inwestorów zaskoczyła skala emisji, która sięgnęła niemal połowy kapitalizacji spółki. Wcześniej spółka podjęła nieskuteczną próbę pozyskania kapitału poprzez sprzedaż udziałów w amerykańskim projekcie Sunrise Wind.
W zeszłym tygodniu fiaskiem zakończyła się niemiecka aukcja na dwie lokalizacje dla farm na Morzu Północnym, o łącznym potencjale 2,5 GW. Na ich wykonanie nie złożono ani jednej oferty. Słabnące zainteresowanie widać było już w poprzednich aukcjach. W czerwcu koncesję na budowę farmy o mocy ok. 1 GW zdobyła grupa Total Energies, rywalizując o nią tylko z jednym kontrofertentem. Rok wcześniej na tym samym etapie w licytacji o projekty brało udział odpowiednio siedmiu i dziewięciu chętnych.
Jak wynika z wyliczeń McKinsey'a, między rokiem 2020 a 2023 w Niemczech średni koszt produkcji energii w przypadku farm wiatrowych na morzu wzrósł najbardziej spośród trzech kluczowych technologii odnawialnych (offshore, onshore i fotowoltaika). I, choć szacunki wskazują, że ceny rynkowe spadły już do poziomów niższych niż te sprzed kryzysu energetycznego, a część ośrodków mówi o "przemijaniu z wiatrem" wyzwań dla sektora, dawny optymizm nie wrócił, co sprawia, że za pożądane uważa się rządowe gwarancje zwrotu z inwestycji.
Kontrakty sponsorowane przez odbiorców
Organizacje branżowe mówią o rosnącym ryzyku inwestycyjnym i potrzebie jego łagodzenia za pośrednictwem dwustronnych kontraktów różnicowych – mechanizmie stabilizacji cen, w ramach którego operator może liczyć na publiczne dopłaty w przypadku, gdy sprzedaje energię poniżej uzgodnionej stawki, a zwraca uzyskane względem niej nadwyżki. Tego wymogu nie spełnia niemiecki model aukcji, oparty na bezpośrednich kontraktach długoterminowych typu PPA, oraz licytacjach praw do realizacji danego projektu. Według WindEurope naraża on inwestorów na „ryzyka znajdujące się poza ich kontrolą”, a jako właściwy instrument rozwoju morskich farm wiatrowych sprawdziły się kontrakty różnicowe. – Wynik aukcji musi być sygnałem alarmowym dla niemieckiego rządu – ocenia Viktoriya Kerelska. Niemieckie stowarzyszenie branży offshore (BWO) podkreśla z kolei, że zahamowanie inwestycji w tę technologię jest zagrożeniem z punktu widzenia zobowiązań klimatycznych Berlina.
Nie jest to izolowany przypadek. W zeszłym roku chętni na realizację projektów offshore'owych nie znaleźli się w Danii, a do aukcji litewskiej przystąpił tylko jeden inwestor. Komplikacje i rosnące koszty sprawiają też, że od kilku lat rzeczywiste postępy inwestycji coraz wyraźniej odbiegają od oczekiwań branży czy od planów UE, które zakładają, że do 2030 r. moce morskich wiatraków powinny sięgnąć 88 GW. Aby zrealizować ten cel, w ciągu najbliższych pięciu lat unijna energetyka offshore rozbudować musiałaby się ponad czterokrotnie.
O ile spełnienie postulatów branży mogłoby pomóc przybliżyć się do spełnienia aspiracji, to może jednak grozić innym zobowiązaniom politycznym, dotyczącym m.in. cen energii dla odbiorców. To przypadek Wielkiej Brytanii, gdzie w tym miesiącu rozstrzygnięte zostać mają aukcje na nawet ponad 25 GW mocy wiatrowych na morzu. Dwa lata temu również na Wyspach doświadczono fiaska aukcji offshore'owej po tym, jak rząd odmówił podniesienia maksymalnych pułapów cenowych, do których dopłacano by w ramach kontraktów różnicowych. Tym razem podniesiono stawki, a licytowane kontrakty wydłużono z 15 do 20 lat. Rezultat? Zgloszeń raczej nie zabraknie, natomiast, jak prognozują analitycy ośrodka badawczego Bernstein, przyjęte ceny kontraktowe okażą się najprawdopodobniej wyższe niż średni koszt megawatogodziny na rynku hurtowym w zeszłym roku. Koszty korzystnych kontraktów mogą na kolejne 20 lat obciążyć, poprzez opłaty offshore’owe, rachunki brytyjskich odbiorców energii.
Warszawa przed offshore'owym dylematem
Również w Polsce nie wszyscy przychylają się do stanowiska, że gwarantowanie energetyce odnawialnej stabilnych cen przez kontrakty różnicowe jest najlepszym rozwiązaniem. Wątpliwości w tej sprawie artykułuje od wielu miesięcy Grzegorz Onichimowski, prezes PSE. Już w grudniu mówił na łamach DGP m.in., że efektywność morskich farm coraz mniej odbiega od wiatraków na lądzie, a pod względem cen konkurencyjną alternatywą mogą być niezależne od pogody źródła jądrowe.
–Decyzje dotyczące dalszego rozwoju morskich farm muszą wynikać z rzetelnej diagnozy potrzeb systemu elektroenergetycznego, efektywności i kosztów poszczególnych technologii, czasu realizacji poszczególnych inwestycji – mówi dziś DGP szef spółki operatorskiej. – Skala wyzwań związanych z transformacją jest tak ogromna, że niezbędna jest optymalizacja, rozważenie, które projekty są potrzebne, a z których można zrezygnować. Należy przyjrzeć się pod tym kątem zwłaszcza lokalizacjom najbardziej oddalonym od polskiego wybrzeża – dodaje.
– Na przyszłość polskiego offshore’u należy spojrzeć z punktu widzenia całego systemu. Za kluczowe uważam w tym kontekście stanowisko PSE – komentuje Wanda Buk, b. wiceprezeska PGE, obecnie wspólnik kancelarii GWW. Jak podkreśla, to operator najlepiej wie, na ile poszczególne moce są nam potrzebne w systemie. – Symptomatyczne jest, że w takim a nie innym tonie wypowiada się prezes Onichimowski. Rosnące wsparcie na energię z morskich farm wiatrowych wymaga przeanalizowania. Środki powinny być wydawane rozważnie i efektywnie, w obecnych warunkach, w pierwszej kolejności kierować powinniśmy je na moce niezależne od pogody – ocenia Buk. Za niepokojące uważa rosnące oczekiwania branży w zakresie subsydiów. – Tego typu mechanizmy powinny, wraz z rozwojem technologii i danego rynku, być wygaszane, a tu widzimy tendencję odwrotną – zwraca uwagę. ©℗