Mieszkańcy buntują się przeciw budowie farm wiatrowych. Coraz częściej za protestami stoją politycy.
„Chcesz prawdy o farmach wiatrowych?” – takim pytaniem wita internautów Anna Zalewska, posłanka PiS, która jest szefową zespołu parlamentarnego ds. energii wiatrowej bezpiecznej dla ludzi i środowiska.
– Farmy wiatrowe rujnują rolników i niszczą przyrodę w okolicy. Inwestorzy łamią wszelkie zasady – mówi DGP Anna Zalewska. – Łamią prawo? – dopytujemy. – Balansują na jego granicy. Sprowadzają do Polski zużyte turbiny, które Niemcy i Duńczycy wymieniają na nowe modele. One hałasują i zatruwają ludziom życie. To jednak trudne do udowodnienia, bo już przy wietrze 5 m/s pomiar hałasu jest praktycznie niemożliwy – tłumaczy.
Na stronie internetowej posłanki Zalewskiej można przeczytać, że obok hałasu wiatraki emitują jeszcze wibracje i niesłyszalne dla ucha infradźwięki. Ale głównie chodzi o to, że ich budowę planuje się zbyt blisko domów i zabudowań. Zespół parlamentarny chce to zmienić. Dzisiejszą granicę 500 m proponuje podwyższyć do 3 km, choć jeszcze w 2010 r. postulował odległość dwukrotnie niższą. – W praktyce taki przepis zablokowałby 100 proc. planowanych inwestycji – twierdzi Arkadiusz Sekściński, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, organizacji zrzeszającej branżę wiatrową. – Bo nawet jeśli znajdzie się miejsce spełniające wymogi, to budowę uniemożliwią inne uwarunkowania związane np. z obszarami Natura 2000. Takich przepisów nie ma w żadnym kraju na świecie – tłumaczy ekspert.

Zielony sektor do kontroli

Energetyka wiatrowa to dziś najszybciej rozwijająca się gałąź zielonej energii. Polska dotuje ten sektor, bo zobowiązaliśmy się, że w 2020 r. 15 proc. zużywanej energii będzie pochodziło z odnawialnych źródeł. Z 4,5 tys. MW zainstalowanych dziś czystych mocy 2,5 tys. MW przypada na farmy wiatrowe. W tym roku inwestorzy wybudują kolejnych 400 MW, a w przygotowaniu są budowy o łącznej mocy ponad 1 tys. MW.
Na stronie www.stopwiatrakom.ue można znaleźć informację, że obecnie w całej Polsce przeciwko stawianiu wiatraków protestuje 451 miejscowości. Bunt umiejętnie podsycają politycy. Wielkiej kontroli zielonego sektora domaga się Janusz Wojciechowski, kiedyś szef PSL, dziś w PiS. – W blokowaniu budowy nowych farm jestem ekspertem. Pomagam ludziom, którzy bronią się przed inwestorami. Odwiedziłam już 300 miejscowości w całej Polsce – chwali się Anna Zalewska. Z 41 członków parlamentarnego zespołu, któremu przewodzi, 40 nosi legitymację tego ugrupowania. Są tam m.in. Jan Szyszko, były dwukrotny minister środowiska, Antoni Macierewicz, Zbigniew Kuźmiuk (odszedł z PSL sześć lat temu). Z wiatrakami walczy nawet Tomasz Kaczmarek, były agent CBA. Polityczny rodzynek spoza PiS jest jeden – Jacek Bogucki z Solidarnej Polski.

Nie ma czarnego mleka

Leszek Kuliński, wójt pomorskiej gminy Kobylnica, argumenty przeciwników wiatraków określa krótko: – Wyssane z palca i obliczone na zbicie politycznego kapitału. To wszystko strachy na lachy. W mojej gminie farmy wiatrowe pracują już ponad pięć lat i żadna krowa nie zaczęła dawać czarnego mleka – śmieje się, ale zaraz poważnieje. – Gminy, które wdają się w polityczną walkę przed przyszłorocznymi wyborami samorządowymi, tak naprawdę okradają swoich mieszkańców i odmawiają im prawa do rozwoju – podkreśla.
W październiku ubiegłego roku budowę kolejnej, już trzeciej, farmy wiatrowej w Kobylnicy zapowiedział czeski CEZ, współpracujący z polską spółką. Inwestorzy kosztem ok. 6 mln zł wyremontują kilka ulic we wchodzącym w skład gminy Kończewie. Dziś 4,5 mln zł wpływów od inwestorów z sektora OZE stanowi 10 proc. rocznego budżetu gminy. – Z jednej turbiny mamy ok. 50 tys. zł podatków – mówi Kuliński.
Anna Zalewska uważa, że korzyści nie równoważą strat. – Wiatraki szkodzą. Wiem, co mówię, mam dyplom studium z ochrony środowiska – argumentuje. Branża wiatrakowa w odpowiedzi przywołuje raport Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) z 2004 r., w którym uznano, że energia wiatrowa jest najmniej uciążliwą dla człowieka formą pozyskiwania energii.