W zeszłym tygodniu KE poinformowała o przyznaniu Polsce zgody na udzielenie pomocy publicznej na budowę elektrowni jądrowej Lubiatowo-Kopalino. Obejmuje ona dokapitalizowanie spółki celowej Polskie Elektrownie Jądrowe (PEJ) przez Skarb Państwa, gwarancje kredytowe oraz kontrakt różnicowy, który ma zabezpieczyć przez pierwsze 40 lat eksploatacji elektrowni stabilność cen sprzedawanej przez nią energii. Zaznaczono, że po zmianach dokonanych w mechanizmie kontraktu różnicowego w toku postępowania notyfikacyjnego, będzie on zachęcał operatora do korzystania ze zdolności do „reagowania na sygnały rynkowe”. Elektrownia ma być w rezultacie „wynagradzana za gotowość do wytwarzania energii elektrycznej, a nie za produkcję energii”, co ma z kolei m.in. ograniczyć ryzyko „wypierania” z rynku odnawialnych źródeł energii.

Kontrakt różnicowy dla elektrowni jądrowej. Płatność za gotowość czy za produkcję?

Takiej interpretacji przeciwstawił się odpowiedzialny za negocjacje z Komisją pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Wojciech Wrochna, podkreślając, że wynikający z decyzji otrzymanej przez Polskę model „w żadnym stopniu nie jest płatnością za gotowość” w rozumieniu znanym z innych przepisów o pomocy publicznej. Wskazał również, że określenie to może wynikać z przyjęcia za podstawę kontraktowej ceny wykonania (szacowanej obecnie na niecałe 500 zł za megawatogodzinę) maksimum technicznego produkcji elektrowni (92,7 proc. wykorzystania mocy), która nie musi być tożsama z rzeczywistą produkcją. Zdaniem pełnomocnika ten faktyczny współczynnik wyniesie jednak ponad 88 proc.

Wrochna zasugerował, że „nieprecyzyjne”, jego zdaniem, sformułowanie Komisji może być efektem bezrefleksyjnego powtórzenia sformułowania z innego komunikatu. Ale podobnej frazy nie znaleźliśmy w żadnym z trzech komunikatów dotyczących poprzednich zgód dla atomu (dla czeskiej elektrowni Dukovany II, węgierskiego projektu Paks II i brytyjskiego Hinkley Point C). Zaskoczenie brzmieniem komunikatu KE wyraził też prezes PEJ Marek Woszczyk.

W związku z tym o doprecyzowanie stanowiska zwróciliśmy się do Komisji Europejskiej. W odpowiedzi rzecznik prasowy KE odpowiedzialny za kwestie konkurencji wyjaśnił, że kontrakt różnicowy w kształcie zaproponowanym przez polskie władze i zaakceptowanym przez Komisję jest „niezależny od produkcji”. Oznacza to – podkreślił – że płatności dla beneficjenta nie są zależne od wolumenu wygenerowanej przez niego faktycznie energii elektrycznej.

Polski atom na wolnym rynku

Efektem takiej konstrukcji, jak podkreśla Komisja, ma być „zachęta do dostosowania swojej produkcji i zachowania na rynku w taki sposób, aby zmaksymalizować swoje przychody”, a tym samym do takiego zarządzania pracą elektrowni, które byłoby analogiczne do działania podmiotu niemogącego liczyć na pomoc publiczną. Rzecznik prasowy KE skierował nas także do opublikowanych niedawno zaleceń dla państw członkowskich w sprawie zasad projektowania kontraktów różnicowych. Ich wydźwięk szerzej opisaliśmy już w poprzednim tekście. Wynika z nich m.in. że jedną z możliwości zmaksymalizowania przychodów, która cieszy się wsparciem KE, będzie możliwość handlu skupowanymi z rynku spot nadwyżkami energii z OZE. W ten sposób pierwszeństwo produkcji źródeł odnawialnych – uznawanych przez Komisję za najtańsze – mogłoby zostać pogodzone ze względnie niskim pułapem wsparcia cenowego dla atomu (obniżony poziom wykorzystania mocy elektrowni, w przypadku, gdyby było to jedyne źródło jej przychodów, oznaczałoby, że uzyskanie zwrotu z inwestycji wymagałoby odpowiednio wyższej ceny za megawatogodzinę).

Bruksela nie odniosła się do podanego przez Wojciecha Wrochnę przeciętnego wskaźnika wykorzystania mocy polskiej elektrowni. Według pełnomocnika, został on przeanalizowany i potwierdzony przez KE. Nie uzyskaliśmy też potwierdzenia, czy w swojej decyzji Komisji rzeczywiście – jak poinformowała strona polska – nie wniosła zastrzeżeń co do modelu wskazania amerykańskiego konsorcjum jako wykonawcy elektrowni. Pierwotnie, otwierając postępowanie notyfikacyjne, Bruksela zamierzała pozostawić kwestię odstąpienia od trybu konkurencyjnego wyboru partnera poza zakresem swojej decyzji. Do zmiany podejścia zmusił ją jednak wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE, w sprawie węgierskiej elektrowni Paks II. TSUE wskazał w nim, że oceny tego aspektu projektu nie da się oddzielić od warunków przyznanego mu wsparcia.

Całość decyzji KE zostanie ostatecznie ogłoszona w unijnym Dzienniku Urzędowym. Nie wiadomo jednak, kiedy to się stanie. Teoretycznie stronie polskiej powinno zależeć na jak najszybszej publikacji. Dopiero wówczas możliwe będzie ewentualne zaskarżenie zgody, a jej szybkie uprawomocnienie przyczyniłoby się do wyeliminowania ryzyka prawnego ciążącego nad inwestycją. W praktyce doświadczenie wskazuje, że proces może potrwać wiele miesięcy – tak było m.in. w przypadku decyzji czeskiej, która trafiła do obiegu publicznego ponad 10 miesięcy po jej wydaniu. Unijni dyplomaci sugerują jednak, że decydującym czynnikiem jest tu porozumienie się z wnioskodawcą w kwestiach związanych z ochroną informacji poufnych i tajemnic handlowych.©℗