Mija pół roku od powołania przez ówczesny resort przemysłu zespołu ds. udziału krajowych podmiotów w projekcie jądrowym. Mniej więcej w tym samym czasie deklarację w sprawie polonizacji inwestycji złożył Donald Tusk. – Jako państwo polskie mamy wydać 60 mld zł i przyjęliśmy zasadę, że w związku z tym 60 mld zł z tego, co wydamy na budowę, musi trafić do polskich firm – ogłosił premier.
Kluczowe miesiące w grze o atomowe zamówienia
Równie ambitna ma być procedowana przez rząd aktualizacja programu jądrowego. Mowa w niej o osiągnięciu celu 40 proc. wartości inwestycji już na etapie pierwszego bloku elektrowni na Pomorzu, po czym wraz z budową kolejnych dwóch wskaźnik miałby dalej rosnąć. Przyjmując, że łączna wartość przedsięwzięcia sięgnie 192 mld zł (taka kwota widnieje we wniosku notyfikacyjnym przedłożonym w Komisji Europejskiej), w polskiej gospodarce mogłoby zostać więcej niż deklarował premier: co najmniej ok. 80 mld zł. O udziale „na indykatywnym poziomie 40 proc.” mówi inwestor, czyli państwowa spółka Polskie Elektrownie Jądrowe. W jego wersji – zgodnej z obowiązującą wciąż wersją rządowej strategii z 2020 r. – jest to jednak wskaźnik docelowy dla całego Programu, a nie tylko dla pierwszego bloku elektrowni.
Praktyczne możliwości realizacji tych zapowiedzi będą zależne od warunków kontraktu wykonawczego, regulacji i stworzonych dla spółek mechanizmów wsparcia. Pojawiają się głosy, że postępy w tych obszarach są wątpliwe lub zbyt powolne, a czas nagli. Według oficjalnych deklaracji od podpisania umowy na budowę elektrowni dzielą nas miesiące, a po nim na istotniejsze zmiany reguł gry dla podwykonawców może być już za późno.
O uciekającym czasie mówi nam Piotr Szelenbaum, partner w polskim oddziale kancelarii Fieldfisher. Jak zaznacza, po zapowiadanej na najbliższe miesiące finalizacji rozmów o umowie wykonawczej będzie już niewiele możliwości narzucenia nowych wymagań. – Niepokoi nas, że prowadzone działania są na bardzo wstępnym i ogólnym etapie – przyznaje Szelenbaum. Według prawnika Amerykanie nie są co do zasady przeciwni zwiększaniu udziału lokalnych firm w przedsięwzięciu, jednak nie można liczyć, że o ten aspekt za stronę polską zadbają.
– Dlatego powinniśmy już obserwować działania skoordynowane na poziomie regulacji, zapisów kontraktowych i mechanizmów wsparcia dla firm – podkreśla mecenas. Prawo UE nie pozwala na preferowanie krajowych podwykonawców ani narzucanie wiążących celów „local content”. Można jednak wspierać je pośrednio, premiując np. wpływ na konkurencyjność rynku, rozwój regionów, transformację energetyczną, ograniczanie bezrobocia. Według Federacji Przedsiębiorców Polskich szczególnie potrzebne są zmiany w prawie zamówień publicznych, które zabezpieczą firmy przed ryzykiem wzrostu kosztów materiałów.
Dziesiątki stron postulatów, mieszane uczucia przedsiębiorców
– W projekcie w Choczewie niepokoi asekuranctwo i bierność administracji. Polskie instytucje same sprowadzają się do roli partnera drugiej kategorii wobec Amerykanów. Ministerstwo Energii i spółka Polskie Elektrownie Jądrowe muszą sobie uświadomić, że to Polska jest gospodarzem tego projektu, a nie Amerykanie – komentuje Damian Kaźmierczak, wiceprezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa. Związek zrzesza m.in. Mostostal Warszawa i Mostostal Polimex, właścicieli trzech z sześciu wyłonionych przez Westinghouse’a polskich spółek biorących udział w certyfikacji jakościowej na potrzeby atomu.
Szef FPP Marek Kowalski narzeka z kolei na bałagan w obszarze mechanizmów wsparcia firm. – Jeśli odpowiednie mechanizmy nie pojawią się w ciągu dwóch, trzech miesięcy, wiele krajowych przedsiębiorstw straci szansę na zaangażowanie się w projekt – przekonuje.
W tym miesiącu Agencja Rozwoju Przemysłu ogłosiła uruchomienie programu „Atom bez barier”, który obejmuje pożyczki na certyfikację i rozwój. Przemysław Gorzkowski z Nuclear PL uważa, że to „dobre narzędzie, choć nie gamechanger”. – Oprocentowanie kredytów nie jest największą blokadą w ubieganiu się o zlecenia przy elektrowni jądrowej. Istotniejsze jest to, że nikt nie wie, czy i ile będzie mógł zrobić w tym projekcie – ocenia.
Od sierpnia między PEJ a konsorcjum Westinghouse i Bechtel trwają negocjacje umowy na zaprojektowanie i budowę elektrowni Lubiatowo-Kopalino (EPC). Jej zapisy będą miały zasadnicze znaczenie dla warunków konkurencji o zamówienia i możliwości egzekwowania ustaleń dotyczących „local content”. PEJ mają świadomość tych oczekiwań. Według resortu energii dzięki pięciu grupom roboczym działającym w ramach zespołu (jedną z nich jest grupa ds. kontraktowych) do spółki trafiły konkretne postulaty. – Tylko nasza izba zebrała ok. 50 stron. Piłka jest po stronie PEJ, które będą zabiegać, by przynajmniej te najbardziej osiągalne znalazły wyraz w zapisach w umowie – mówi Bogdan Pilch, szef Izby Gospodarczej Energetyki i Ochrony Środowiska.
Zaznacza przy tym, że w jego ocenie polski inwestor zmienił na plus podejście do zagadnienia i nie opiera się już naciskom na dbanie o interes polskich poddostawców. – Doceniamy fakt, że w spółce stworzono zespół ludzi, którzy stale opiekują się tym tematem, dla których nie jest to jakieś niechciane „piąte koło u wozu” – dodaje. Pilch pozytywnie ocenia też obecnie współpracę z administracją rządową i amerykańskim konsorcjum. O intensyfikacji dialogu z przedsiębiorcami i woli zabezpieczenia ich interesów mówi nam również Marek Kowalski z FPP. O wrażeniu podzielanym przez wielu interesariuszy, że część organizatorów inwestycji, na czele z PEJ, niechętnie podchodzi do oczekiwań, że zadba o "local content", szerzej pisaliśmy w DGP w maju.
Local content? Pomorskie słowo roku 2025
Teoretycznie wszystkie strony, włącznie z amerykańskim konsorcjum spółek Westinghouse i Bechtel, chcą maksymalizować udział lokalnego przemysłu w przedsięwzięciu. Westinghouse zapewnia, że jest zainteresowany budową „silnego i niezawodnego łańcucha dostawców, którzy będą mogli być wykorzystywani również w innych projektach”. Pierwsze polskie firmy są na dobrej drodze do wpisu na prowadzoną przez koncern listę zatwierdzonych dostawców. Według właściciela wybranej dla pierwszej elektrowni technologii AP1000 udział krajowego komponentu w jego części inwestycji może sięgnąć 60 proc. Koncern informuje nas też, że częścią umowy EPC ma być wypracowana wspólnie definicja komponentu krajowego i metodyka jego liczenia. Rozważane podejścia obejmują mierzenie go jako odsetka wydatków w Polsce, procentu roboczogodzin, udziału rodzimych dostawców w łańcuchu dostaw czy wartości dodanej dla polskiej gospodarki. Ostatecznie przyjęta definicja będzie, według Westinghouse'a, wypadkową kilku rozważanych.
O planach włączenia do umowy zasad pomiaru „local content“ mówi także PEJ. Pytana o cele negocjacyjne, spółka nie podaje szczegółów, ale zapewnia, że jest to jeden z najważniejszych punktów na agendzie rozmów z amerykańskimi partnerami. „Kluczem do sukcesu jest zabezpieczenie możliwości udziału polskich firm w postępowaniach zakupowych, zgodnie z prawodawstwem polskim i europejskim oraz zasadami uzgodnionymi z Komisją Europejską” – zapewniają. Przywołują orzecznictwo TSUE dotyczące podmiotów „pochodzących z państw nieobjętych Porozumieniem ws. Zamówień Rządowych”. O „nowych możliwościach prawnych” związanych z orzecznictwem pisze też resort energii. Uwagi te można interpretować jako zapowiedź ograniczania dostępu podmiotom z krajów takich jak Turcja i, być może, hamowania amerykańskich zapędów (o których nadal słychać w otoczeniu inwestycji), by narzucać polskim kontrahentom umowy oparte na prawie USA.
Gorzkowski studzi entuzjazm. – Z firm realnie przygotowujących się do rywalizacji mamy wielką szóstkę, której obszar zainteresowania sprowadza się de facto do konstrukcji stalowych, przy czym oficjalnie nawet nie wiadomo, skąd będzie pochodzić surowiec – mówi DGP. W praktyce nawet to elitarne grono nie ma pewności, czy będzie miało o co walczyć. O tym decydować będą szczegółowe warunki przetargów. – „Local content” to na Pomorzu fraza roku. Ale przeciąganie liny trwa na najbardziej podstawowym poziomie. Nie widać silnego gospodarza, który przekazałby zainteresowanym wprost, w których ogniwach łańcucha dostaw jest największy potencjał, gdzie szansa na pozyskanie zamówień będzie realna, a gdzie nie warto się gimnastykować. Krążą za to plotki, że nawet cement będzie sprowadzany z USA – opowiada ekspert.
Trudniejszy z partnerów zza Oceanu
Zdaniem Kaźmierczaka problematyczna może się okazać zwłaszcza część inwestycji zarządzana przez generalnego wykonawcę, czyli spółkę Bechtel, na temat którego w przestrzeni publicznej panuje, jak twierdzi, „wymowne milczenie”. – Bez stanowczej postawy polskich władz Amerykanie mogą próbować zaangażować firmy z Turcji lub Korei Płd., z którymi realizują inwestycje na świecie. W takim scenariuszu nasze firmy zostaną odsunięte na bok, a branża budowlana straci szansę na rozwój – przestrzega wiceprezes PZPB. Bechtel zapewnia, że kieruje się filozofią „kupujemy tam, gdzie budujemy”. To jednak nie pierwszy raz, gdy z branży docierają do nas sygnały, że główny wykonawca jest dla niej trudniejszym z dwóch partnerów z USA. Wśród firm budowlanych krążą informacje o zapytaniach ofertowych, które spółka miała skierować m.in. do firm tureckich.
Krzysztof Kiełmiński z Bechtela zwraca uwagę na podpisane kontrakty z polskimi firmami, których wartość przekracza 140 mln zł. Konkretnych celów w zakresie komponentu krajowego Bechtel nie podaje. Zastrzega jednak, że jego maksymalizacja musi się łączyć z zachowaniem „najwyższych standardów i dyscypliny realizacji”, a polskie firmy „nie zaspokoją w pełni potrzeb związanych z budową elektrowni jądrowej”. Kiełmiński dodaje, że część elementów i technologii jest wytwarzana jedynie przez kilka-kilkanaście firm na świecie. Bechtel podkreśla, że prowadzi szkolenia i sympozja dla firm, a także pozostaje w ścisłym dialogu z organizacjami branżowymi, w tym PZPB.©℗