Rządowi RP i jego unijnym partnerom należą się szczere gratulacje. Dość niespodziewanie, wbrew wątpliwościom, które sam artykułowałem na tych łamach jeszcze pod koniec października, dyplomatom udało się uzgodnić opóźnienie o rok objęcia systemem handlu uprawnieniami do emisji sektorów budynków i transportu drogowego. Wejście w życie nowych opłat oznaczałoby wzrost kosztów paliw, który rozłożyłby się nierównomiernie. Podwyżki szczególnie mocno dotknęłyby grupy wrażliwe: gospodarstwa domowe o niskich i średnich dochodach, osoby wykluczone transportowo, mieszkańców budynków o niskim standardzie efektywności energetycznej i ogrzewanych paliwami kopalnymi w krajach o najwyższym zapotrzebowaniu na ciepło.

Zapowiedź rewizji ETS2 znalazła się w konkluzji październikowego szczytu „27”. O ile szeroka koalicja państw (z udziałem Warszawy) opowiadała się za ściślejszą kontrolą cen uprawnień w tym systemie ani w zgłaszanych do Komisji Europejskiej wspólnych postulatach tej grupy, ani w stanowisku liderów państw członkowskich z października, nie było mowy o zmianie terminu jego implementacji. Nie było też jasne, w jaki sposób sztuka ta miałaby się udać, biorąc pod uwagę niechęć – zarówno po stronie KE, jak i państw członkowskich – do wcześniejszego niż planowano otwierania prac nad kolejną nowelizacją dyrektywy ETS.

Praworządność (nie) po europejsku, czyli jak zahamowano ETS2

Ten stan rzeczy zmienił się w środę, kiedy to za odsunięciem w czasie ETS2 opowiedzieli się unijni ministrowie środowiska. Nie jest to z ich strony tylko polityczna deklaracja, ale element formalnego stanowiska Rady, ciała reprezentującego w procesie legislacyjnym państwa członkowskie, w pracach nad nowelizacją prawa klimatycznego. Głównym celem reformy miało być określenie celu redukcji emisji na 2040 rok (również w tej kwestii polityka Unii ma być ostrożniejsza niż wynikało to z pierwotnych propozycji Komisji i stanowiska duńskiej prezydencji). Polsce i innym zwolennikom postulatu opóźnienia opłat udało się jednak rozszerzyć zakres nowelizacji. Jeżeli Radzie uda się porozumieć w tej kwestii z europarlamentem – a nasi rozmówcy zorientowani w aktualnych nastrojach w PE uważają ten scenariusz za prawdopodobny – opóźnienie opłat ETS2 stanie się faktem.

Teoretycznie możliwość odsunięcia o rok kontrowersyjnego mechanizmu była uwzględniona we wprowadzającej go dyrektywie z 2023 r. W praktyce przewidziane warunki rewizji terminu były dość zaporowe i sprowadzały się do wystąpienia na unijnym rynku energii gigantycznego kryzysu inflacyjnego. Te kryteria, zapisane jednoznacznie w dyrektywie ETS, są dziś dalekie od spełnienia (jeden, przekroczenie średniej ceny gazu w holenderskim hubie TTF lutego i marca 2022 r., wymagałby więcej niż potrojenia aktualnych notowań; drugi, dwukrotne przekroczenie średnich pięcioletnich notowań ropy Brent odpowiadałoby cenom baryłki na poziomie ponad 160 dol. przy niespełna 65 dol. w ub. miesiącu). Roczne opóźnienie systemu bez choćby mglistych sygnałów powrotu energetycznej inflacji nie jest więc prostym wdrożeniem z góry zaplanowanego mechanizmu, lecz wyrazem nowo powstałej woli politycznej lub, jak kto woli, rosnących obaw rządów związanych z następstwami ETS2 i erozją akceptacji społecznej dla polityki UE. A stolice najbardziej sceptyczne wobec objęcia opłatami za emisje nowych sektorów mogą mówić o sukcesie tym większym, że wymagał on, ujmując rzecz oględnie, dość liberalnego podejścia do zasad poprawnej legislacji (nieco wygładzić to odstępstwo od wykutych w spiżu reguł praworządności może wprowadzenie, za zgodą KE, odpowiednich zmian w dyrektywie ETS na etapie trójstronnego dialogu w ramach prac nad prawem klimatycznym, co jednak nie jest na razie przesądzone).

Europa na drodze do nowego klimatycznego konsensusu

Wynik negocjacji „27” jest sukcesem Polski, mimo że, paradoksalnie, jej przedstawiciel zagłosował przeciw uzgodnionemu ze swoim walnym udziałem stanowisku. To dobry przykład, że „dawanie świadectwa” opozycyjnemu nastawieniu Warszawy wobec polityki klimatycznej UE na kolejne lata oraz zasada pragmatyzmu nie muszą się wykluczać. Wypada oddać rządowi Donalda Tuska, że potwierdził w tych negocjacjach swoją relatywnie mocną pozycję i umiejętności dyplomatycznego manewrowania na forum UE. Jednocześnie komunikowanie tego osiągnięcia przez ministrę klimatu Paulinę Hennig-Kloskę pod hasłem „sprzątania po PiS” to wyraz typowej dla naszej debaty retorycznej i marketingowo-politycznej przesady. Trudno pominąć bowiem fakt, że sukces, w którym swoją rolę odegrali urzędnicy jej resortu, nie byłby możliwy bez głębokich zmian zewnętrznych uwarunkowań i nastrojów społecznych na całym kontynencie. Uczciwiej byłoby przyznać, że poprzednicy nie mieli okazji sprawdzić się w równie korzystnej koniunkturze.

W stworzeniu podglebia do najgłębszej dotąd korekty kursu przyjętego w ramach Fit for 55 (pakietu implementującego zielone przyspieszenie zaordynowane przez Komisję Europejską poprzedniej kadencji, na czele z celem redukcji emisji o 55 proc. do końca bieżącej dekady), swój niebagatelny udział mają chociażby zmiany polityczne w USA i Niemczech oraz ukształtowany w zeszłorocznych wyborach nowy układ sił w Parlamencie Europejskim. Odnotować należałoby także zbliżającą się perspektywę wyborów w kolejnych kluczowych krajach UE: Francji, Włoszech czy Hiszpanii, które mają swoje obawy dotyczące kosztów społecznych nowych opłat za emisje.

Oprócz dyplomacji potrzebna krajowa profilaktyka

Roczne opóźnienie ETS2 nie musi oznaczać końca potyczki o losy tego systemu. Wręcz przeciwnie: należy zapewne szykować się na kolejny rok intensywnej politycznej gry, dyskusji i przeciągania liny w tej sprawie, tym bardziej że na drugą połowę przyszłego roku i tak zaplanowano przegląd dyrektywy ETS. Polska w dalszym ciągu zamierza dążyć do odsunięcia pełnej implementacji mechanizmu o kolejne dwa lata – do roku 2030. Nie brakuje też głosów, że czas nie sprzyja zwolennikom polityki klimatycznej, a Bruksela będzie musiała w swoich kalkulacjach uwzględnić ryzyko, że w niemałej części kluczowych państw nie będzie w najbliższych latach większości parlamentarnych zdolnych do transpozycji przepisów o ETS2 do prawa krajowego. Ponad dwa lata po upływie terminu wyznaczonego terminu na wprowadzenie zapisów o ETS2 do prawa krajowego zobowiązania tego nie zrealizowało w pełni 11 krajów członkowskich, w tym Polska, Francja i Hiszpania.

Niezależnie od tego, jak ukształtuje się polityka klimatyczna UE w drugiej połowie naszej dekady, błędem, i to potencjalnie bardzo kosztownym, byłoby, gdyby Polska pozwoliła sobie na beztroskę w kwestii zrównoważonej transformacji sektorów ETS2. Fakt, że na dziś mówimy – tylko i aż – o rocznym opóźnieniu wejścia w życie kontrowersyjnego systemu, powinien być czynnikiem mobilizującymdo zwielokrotnienia wysiłków, zarównona polu modernizacji i dekarbonizacji zasobów mieszkaniowych kraju (o pomstę do nieba woła w tym kontekście stan flagowego instrumentu, programu Czyste Powietrze, zdewastowanego wspólnymi wysiłkami przez rządy „schyłkowego PiS-u” i ludzi nowego rozdania), jak i rozwoju komunikacji publicznej na terenach zmagających się z wykluczeniem transportowym, a nie do porzucenia tych celów. W tym punkcie, niezależnie od losów nieszczęsnych opłat za emisje, zbiega się wiele strategicznych dla Polski celów, od poprawy jakości powietrza, przez standardy mieszkaniowe i optymalizację zużycia energii, po ograniczanie ubóstwa.

Prace na tym froncie powinny od dawna wrzeć, tym bardziej, że do niedawna do zakładania sukcesu negocjacyjnego nie było podstaw, a już wkrótce zgodnie z zapowiedziami KE możemy spodziewać się uruchomienia wsparcia z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Te pieniądze na niewiele się zdadzą, jeśli rząd nie będzie miał gotowych planów ich wykorzystania (wciąż czekamy na finalną wersję opracowywanego pod kierunkiem resortu funduszy i polityki regionalnej Planu Społeczno-Klimatycznego), a przede wszystkim: narzędzi efektywnego rozdysponowywania.