Jesteśmy o krok bliżej do ukształtowania się nowego konsensusu w polityce klimatycznej. Unijni liderzy na czwartkowym szczycie próbowali połączyć ogień z wodą. Z jednej strony uspokoić te rządy, które obawiają się zanegowania Zielonego Ładu, zapewniając, że zobowiązania podjęte przez Unię pozostają aktualne, a dekarbonizacja i elektryfikacja kolejnych branż gospodarki będą kontynuowane. Z drugiej strony wyliczając oczekiwania dotyczące korekt kursu, które – co wydaje się znamienne dla dynamiki nastrojów w UE – zajęły znacznie więcej miejsca.
Klimatyczny koncert życzeń
Dlatego w konkluzjach szczytu zapisano potrzebę zapewnienia sprawiedliwego przebiegu transformacji oraz społecznej równowagi, niskich cen energii, bezpieczeństwa dostaw i konkurencyjności gospodarki, uwzględnienia specyfiki poszczególnych krajów oraz zasady technologicznej neutralności. Gestem wobec niechętnych Zielonemu Ładowi są też zapisy dotyczące celu klimatycznego na 2040 r. W dokumencie nie pojawia się wartość 90 proc. jako poziom redukcji emisji względem 1990 r., który zgodnie z propozycją Komisji Europejskiej powinna osiągnąć w przyszłej dekadzie unijna gospodarka.
Nie zabrakło natomiast miejsca na postulat uwzględnienia „realistycznego udziału” popieranych przez grupę rządów (z udziałem Polski) instrumentów elastyczności, takich jak pochłaniacze CO2 i offsety klimatyczne, czyli redukcje emisji opłacane w krajach trzecich (Warszawa chce, by zamiast 3 proc. dopuścić realizację za ich pomocą ok. 10 proc. wysiłku dekarbonizacyjnego). Zgodnie z oczekiwaniami Warszawy Rada opowiedziała się ponadto za wprowadzeniem tzw. klauzuli rewizyjnej umożliwiającej odstąpienie od celu na 2040 r. w zależności od ustaleń nauki, trajektorii rozwoju technologicznego i potrzeb związanych z konkurencyjnością.
ETS2, czyli suma wszystkich strachów
Cel udało się osiągnąć także na froncie systemu ETS2, który ma objąć opłatami za emisje transport i budynki, co będzie się wiązać ze wzrostem kosztów gospodarstw domowych i ryzykiem wzrostu ubóstwa energetycznego. Koszty paliw i ciepła z definicji są obciążeniem regresywnym. Silniej odczuwają je niezamożni, którzy wydają na opłaty odpowiednio większą część dochodów. Co więcej, gospodarstwa domowe w trudnej sytuacji materialnej częściej zajmują budynki bardziej emisyjne, o niskim standardzie energetycznym i korzystają ze starszych samochodów. Wśród propozycji korekt, które pod wpływem koalicji na czele z Czechami zapowiedział ostatnio komisarz klimatu Wopke Hoekstra, szczególnie istotna jest jedna: prefinansowanie inwestycji transformacyjnych przed wejściem w życie opłat, co pozwoliłoby szybciej zredukować koszty rodzinom, które skorzystają z tego instrumentu. Korzystne dla nich będzie też zapowiadane wzmocnienie narzędzi stabilizujących ceny uprawnień do emisji poniżej pułapu 45 euro za tonę CO2.
Warszawie do tej pory nie udało się za to stworzyć koalicji zdolnej do odsunięcia w czasie terminu wejścia w życie opłat. Polska chce, by były one naliczane od 2030 r. To cel kluczowy, ponieważ, jak mówił nam w czerwcu Robert Jeszke z Instytutu Ochrony Środowiska – PIB, jeden z architektów polskich propozycji, polskie gospodarstwa domowe ucierpią przez ETS2 relatywnie bardziej niż te w innych państwach UE, nawet przy pełnym wykorzystaniu dostępnych środków. A większa skala wyzwania związanego z dekarbonizacją budynków i transportu to także potrzeba większej ilości czasu na realizację inwestycji.
UE niegotowa na przełom? Wieści o polskim triumfie są przedwczesne
Mimo to w czwartek Donald Tusk ogłosił sukces związany z wprowadzeniem do konkluzji słowa „rewizja”. Premier mówił o „bardzo poważnym zwrocie” w polityce UE, w którym Polska ma „duży udział”. Dodał, że uzgodnienia dają „jeszcze nie gwarancję, ale możliwość” odstąpienia od terminu startu systemu w 2027 r. Niestety ta ocena wydaje się przedwczesna, a optymizm związany z postępami w korygowaniu Zielonego Ładu (który jest rzeczywisty i godny odnotowania) nie powinien jednak przesłaniać tego, że akurat w tej sprawie, która potencjalnie jest najbardziej bolesna społecznie i politycznie, do przełomu nie doszło, a gorsza – czas nie jest naszym sprzymierzeńcem. Opóźnienie startu ETS2 wymagałoby podjęcia przez KE działań w najbliższych kilku miesiącach, a niewiele wskazuje, by miało to nastąpić. Nie mówiąc o woli politycznej, jakiej wymagałoby szybkie przeprowadzenie prac nad zmianą kontrowersyjnej dyrektywy, do której swoje uwagi i postulaty ma niemal każda stolica.
Nowe opłaty za emisje to obszar, w którym zmiana kursu coraz bardziej wymyka się z kategorii problemów do rozwiązania w standardowym procesie polityczno-legislacyjnym do domeny działań nadzwyczajnych. To oznacza, że – jak sugerował w piątkowym artykule w DGP Maciej Burny z firmy doradczej Enerxperience – za rok możemy się obudzić w sytuacji wyboru między kryzysem politycznym w kraju a jednostronną odmową wdrożenia przepisów dyrektywy i załamaniem w relacjach z Brukselą. ©℗