Jeremi Mordasewicz z Konfederacji Lewiatan podkreślił w rozmowie z IAR, że wypłata takiego jednorazowego dodatku jest sprzeczna z ustawową zasadniczą. Dodaje, że wysokość świadczeń powinna być podnoszona wyłącznie w celu zachowania ich wartości nabywczej. Jeremi Mordasewicz zwrócił też uwagę na bardzo wysokie koszty rozdziału tych środków. Wyjaśnił, że w ZUS-ie jest system informatyczny, który rozdziela pieniądze napływające od tych, którzy płacą składki do kilku milionów emerytów i rencistów. Dając jednorazowe dodatki, które wychodzą poza system, trzeba albo zmienić oprogramowanie, albo posadzić setki ludzi, którzy będą ręcznie dokonywać takiego rozdziału. Jeremi Mordasewicz dodał, że na administracyjne przekazanie tych dodatków trzeba będzie wydać miliony. Zaznaczył również, że w budżecie państwa na przyszły rok przewidziana jest dziura wynosząca 55 miliardów złotych. Oznacza to, że rząd wyda znacznie więcej niż będzie miał przychodów. Jednorazowe dodatki do świadczeń oznaczać będą powiększenie tego długu i odsetek od niego płaconych.
Wypłatę jednorazowych dodatków krytykuje też Wiesława Taranowska z OPZZ. Jak zaznaczyła w rozmowie z IAR takie dodatki to psucie systemu. Rząd zamiast wspierać najuboższych emerytów jednorazowym dodatkiem powinien podwyższyć ich świadczenia o 200 złotych - uważa Taranowska. Według niej te dodatki to jedynie hasło wyborcze
Nie wiadomo bowiem, czy przyszły rząd je zaaprobuje - zwraca uwagę Taranowska i dodaje, że tych dodatków po prostu nie będzie.
Minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz ma jednak nadzieję, że nowy parlament zaakceptuje projekt ustawy przyjęty przez rząd Ewy Kopacz. Dodał, że wypłata jednorazowego dodatku pieniężnego jest konieczna, bo waloryzacja świadczeń w przyszłym roku będzie niewielka z uwagi na deflację.
Zgodnie z obliczeniami rządu dodatki powinno otrzymać 6 i pół miliona emerytów. Na ten cel trzeba będzie przeznaczyć 1 miliard 400 milionów złotych.