Starszych widzi się tu częściej niż u nas – i wyglądają inaczej niż w Polsce. Daje im się moralne prawo do fajnych ciuchów, do aktywności, do rozrywki.
Na Uniwersytecie w Göteborgu od kilkudziesięciu lat prowadzony jest niezwykły projekt badawczy. Naukowcy – psychiatrzy, psychologowie, neurologowie, neurochemicy, socjolodzy, specjaliści od polityki społecznej, ekonomii i zdrowia publicznego – badają seniorów. Robią to od dawna: pierwszy raz przebadali siedemdziesięciolatków czterdzieści cztery lata temu. Ale dopiero teraz natknęli się na zupełnie nowy problem. Otóż ze współczesnym siedemdziesięciolatkiem bardzo trudno się umówić! Nie można, tak jak kiedyś, zaanonsować się dzień przed i już. Seniorzy mają kalendarze tak zapełnione, że trudno znaleźć wolny termin. Na emeryturze robią to, na co kiedyś nie mieli czasu – czytanie, zwiedzanie, wspinaczka, safari.
W porównaniu ze swoimi rówieśnikami sprzed ponad czterdziestu lat są zdrowsi (tak zdrowi jak ówcześni pięćdziesięciolatkowie), szczęśliwsi w swoich małżeństwach, mniej porządniccy i bardziej towarzyscy. To ostatnie nie dlatego, że rodzi się teraz więcej ekstrawertyków, ale dlatego, że łatwiej jest utrzymywać kontakty – są Facebook, Twitter, Instagram, Skype. Nawet jeśli mieszka się w wioseczce za kołem podbiegunowym, nie trzeba już czekać do Bożego Narodzenia, żeby zobaczyć wnuki ze Sztokholmu – wystarczy włączyć komputer. Szwecja to jeden z najbardziej zinformatyzowanych krajów na świecie, około dziewięćdziesięciu procent mieszkańców korzysta z internetu, seniorzy nieco rzadziej, ale wstydu nie ma: wśród osób w wieku między sześćdziesiątym szóstym a siedemdziesiątym rokiem to osiemdziesiąt procent (na marginesie – zaczyna się tu szybko, prawie połowa dwulatków serfuje po sieci!). Jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało, na internet nigdy nie jest za późno! Dagny zainteresowała się komputerami, gdy miała dziewięćdziesiąt trzy lata. Blogować zaczęła po setce – czyli trzy lata temu. Zajrzałam do jej bloga i zdębiałam. Dagny Carlsson codziennie idzie na spacer, a czasem krótki, a czasem jedzie na dłuższą wycieczkę, a jej przyjaciel robi jej zdjęcia. Każdego dnia nowy wpis i fotografia – trochę z codzienności, trochę ciekawostek naukowych, trochę przemyśleń. Blog odwiedziło ponad sześćset tysięcy osób. Jeśli ktoś chciałby buszować po sieci, ale nie wie jak, może pójść na kurs, na przykład w samopomocowej organizacji Seniornet. Starsze osoby z doświadczeniem pomagają tym, którzy dopiero zaczynają. Albo mają już doświadczenie, ale nowy laptop czy nowy system operacyjny stawiają opór. Do stowarzyszenia należy prawie dziewięć tysięcy ludzi w całej Szwecji, w ciągu ostatniego roku zapisało się ponad tysiąc.
Dzięki dostępności internetu zmniejszyła się przepaść pokoleniowa– zasypały ją nowinki łowione w sieci zarówno przez dziadków, jak i wnuczków, lajki dla tych samych filmików i artykułów i równie durnosłodkie selfie z wakacji. Wspólnych tematów też jest więcej. Ale nie wszyscy starzeją się tak samo, nawet w Szwecji. Z wiekiem różnice rosną, a nie maleją. Praca fizyczna niszczy, to wiemy, ale nie wiedziałam na przykład, że ryzyko demencji większe jest wśród pracowników fizycznych niż umysłowych. Że w dużym mieście starsi są szczuplejsi, sprawniejsi intelektualnie, bardziej samodzielni i śpią lepiej niż ich rówieśnicy z prowincji. Nawet śmierć nie jest sprawiedliwa – wykształceni żyją dłużej. A jak jeszcze mieszkają wśród zieleni i mają dużo kasy, to nawet dużo dłużej. Nie ma tygodnia, żebym nie natknęła się na artykuł o jakimś długowiecznym naukowcu, pisarzu, artyście, który żyje aktywnie i interesująco.
Taki na przykład Harry Mutvei, profesor paleobiologii, pracuje już od sześćdziesięciu pięciu lat i przestać nie zamierza. Codziennie spacerkiem idzie do Muzeum Historii Naturalnej, gdzie z mikroskopem elektronowym i komputerem bada skamieliny. Nie jest bynajmniej żadnym pracoholikiem, pracuje na pół etatu, ma człowiek prawo w wieku dziewięćdziesięciu lat. Nie tak dawno czytałam też o tym, co porabia Kjell Espmark, lat osiemdziesiąt pięć, pisarz, członek Akademii Szwedzkiej. Otóż podróżuje, cieszy się życiem, pisze trzy książki rocznie i mówi o sobie „twórczy mężczyzna w najlepszym wieku”. Twierdzi, że dużo zawdzięcza miłości, która w dojrzałym wieku jest szczególnie dobra. Swoją żonę (która ma siedemdziesiąt siedem lat, informuję, gdyby ktoś przypadkiem pomyślał, że może trzydzieści) poznał jako siedemdziesięcioletni wdowiec, są razem już prawie piętnaście lat. Co ciekawe, Szwedzi – inaczej niż pozostałe nacje – akceptują, kiedy ich starzy samotni rodzice znajdują sobie partnera. Ponad osiemdziesiąt procent dorosłych dzieci cieszy się z tego powodu. Radość trochę maleje, gdy nowy partner rodzica zamieszkuje z nim, a wyparowuje prawie zupełnie, kiedy para się pobiera, bo oznacza to, że w przyszłości dzieci będą musiały podzielić się spadkiem z ojczymem czy macochą. A wracając do Akademii Szwedzkiej, w której Kjell Espmark siedzi na krześle numer szesnaście. Akademia przyznaje literackie Nagrody Nobla i szacowna jest nie tylko ze względu na swoją rolę i swój własny wiek (założona w 1786 roku), ale i ze względu na wiek członków. Dwunastu spośród osiemnastu ma powyżej sześćdziesięciu pięciu lat, a najstarsza członkini, pisarka i tłumaczka Gunnel Vallquist ma dziewięćdziesiąt sześć lat. Zasiadanie w Akademii jest dożywotnie, każda osoba ma swoje krzesło z numerem. Krzeseł jest osiemnaście, a reprezentanci to „Ich Osiemnastu”. Gdy krzesło się zwolni – a powód może być tylko jeden – pozostałych przy życiu siedemnastu reprezentantów w tajnym głosowaniu nominuje brakującego osiemnastego. Nowicjusz nie może więc wybrać numeru krzesła jak zawodnik koszulki: bierze, co dają. Nie może też zrezygnować z funkcji – bo że jej nie przyjmie, nie wchodzi w grę. To zaszczyt i chwała, i władza; Nobla dają, tworzą listę słów szwedzkich, słownik i normę ortograficzną. To dożywotnie związanie może jednak ciążyć – ale jest wyjście. Pisarka Kerstin Ekman (osiemdziesiąt jeden lat), która obraziła się na Akademię za nie dość aktywne działania na rzecz Salmana Rushdiego obłożonego fatwą w 1989 roku, po prostu przestała przychodzić na spotkania Osiemnastu. Ale jej krzesła nikomu przyznać nie można – stoi puste.
Coraz więcej ludzi w Szwecji dożywa późnej starości. Tak późnej, że niektórzy potrzebują pomocy. Moja dziewięćdziesięcioczteroletnia znajoma Anna, która regularnie odwiedza Polskę, po każdym pobycie powtarza: „Jakie to szczęście, że tam nie mieszkam”.
„Ja w Polsce nawet nie mogę jeździć komunikacją, bo nie dam rady wejść nigdzie z moim balkonikiem, a z laseczką nie czuję się pewnie, mam problemy z równowagą. Naprawdę dużo zawdzięczam Szwecji. Życzyłabym ludziom starszym w Polsce, żeby mieli taką opiekę, jak ja tutaj mam. Gdyby było trzeba, to panie przychodzą nawet dziesięć razy w ciągu dnia. Mnie tego nie potrzeba, mnie wystarczy raz w tygodniu, ale możliwości takie są. Za to się płaci, ale sumy są niewielkie”.
Te panie to pracownice opieki domowej. Mogą poprać, posprzątać, ugotować, zrobić zakupy – i pogadać. Ale też profesjonalnie zająć się ludźmi, którzy są przykuci do łóżka – pomóc przy posiłkach, toalecie, zmianie pościeli itp. Taki serwis zapewnia gmina.
„Za alarm płacę sto koron miesięcznie. Noszę go cały czas, jak nacisnę, to mi odpowiadają tutaj, o tu, do tego mówię. Korzystałam z tego już raz, miałam wtedy problemy z oddechem. W ciągu pół godziny były tutaj te panie z opieki, sąsiadka, no i karetka przyjechała, zawieźli mnie na ostry dyżur. Poza tym mam łazienkę z pralką, prysznic z krzesełkiem i poręczą, nie mam progów, a ostatnio dostałam taki pilot do drzwi wejściowych do klatki, bo one się strasznie ciężko otwierają, a ja mam słabe ręce. Widziałam rachunek, to kosztowało dwadzieścia tysięcy koron! Nigdy w życiu nie byłoby mnie na to stać. Tak, na opiekę nie mogę narzekać”.
Pasją Anny jest teatr, ale choć jest w świetnej formie jak na swój wiek, wyprawa do centrum miasta jest ponad jej siły, nie dałaby rady dojść do stacji metra. Dlatego korzysta z usług transportowych, które przysługują nie tylko seniorom, ale też wszystkim, którzy mają problemy z poruszaniem się. W ramach serwisu ma się możliwość korzystania z przejazdów taksówkami za stałą, zryczałtowaną sumę, do maksymalnie stu dziewięćdziesięciu ośmiu podróży rocznie. Ale jeśli to tylko możliwe: ruszajmy się! – zachęcają seniorów szwedzcy spece od zdrowia. W innych krajach (nie, nie wymienię w jakich) na zachętach pewnie by się skończyło, w Szwecji nie tylko zachęca się, lecz także daje możliwości. Skoro ruch jest potrzebny w każdym wieku, także po dziewięćdziesiątce – dajmy superseniorom szansę! Szlak przetarła podsztokholmska Nacka – w sześciu fitness clubach osoby po dziewięćdziesiątce mogą raz w tygodniu przyjść na specjalnie dla nich przygotowany darmowy trening. Niby mało: czterdzieści minut raz w tygodniu. Tymczasem lekarze i rehabilitanci, którzy pilotują projekt, zbadali, że po roku regularnych ćwiczeń wszyscy uczestnicy mają i silniejsze mięśnie, i lepszą równowagę. W sensie czysto praktycznym korzyści dla seniorów są najwyższej wagi: pani opowiada, że przestała się potykać; pan – że może sam zawiązać buty. Jednym słowem, małe środki – duży efekt. Także efekt psychologiczny, bo jakże miło się spotkać, pogadać, pośmiać, próbując zrobić przysiad, a potem wspólnie kawkę wypić i ciasteczko zjeść. Wszyscy starsi sportsmeni tak polubili ruch (a niektórzy z nich nigdy wcześniej nic nie ćwiczyli!), że codziennie w domu robią sobie mały seansik, zgodnie ze wskazówkami trenera. To pierwszy taki projekt w kraju. Na zdjęciach z treningu kobieta w koszulce z napisem „Kto śmie twierdzić, że jestem za stara?”. No nikt, absolutnie nikt; nawet stuletniemu panu, który też się załapał na treningi, nikt wieku nie wypomina. Pomysł znalazł naśladowców, na przykład Rättvik w regionie Dalarna w lokalnym klubie sportowym organizowane są darmowe zajęcia dla osób 85+. Zajęcia to jednak propozycja dla tych, którzy przynajmniej dadzą radę dotrzeć do klubu.
Nie ma cudów – nie wszyscy długowieczni Szwedzi mają się dobrze. Niektórzy potrzebują pomocy każdego dnia, a nawet kilka razy dziennie. Opieka domowa przysługuje każdemu, kto może i chce mieszkać sam, ale nie jest dość sprawy i silny, by zadbać o siebie i swoje mieszkanie. Czasem nie wystarcza nawet dziesięć wizyt w ciągu dnia, potrzebna jest opieka całodobowa. Wtedy senior składa podanie o przydział mieszkania (zwykle jednopokojowego) w domu opieki, czasem trzeba poczekać nawet dobrych parę miesięcy. W takich domach mieszka prawie dziewięćdziesiąt tysięcy ludzi (emerytów są w Szwecji ponad dwa miliony), część z nich cierpi na demencję. W szwedzkim myśleniu nie mieści się, że osoby, które potrzebują fachowej opieki, miałyby być zdane na rodzinę. Zdarza się oczywiście, że ktoś z rodziny musi pomagać – kiedy opieka domowa nie wystarcza albo kiedy trzeba dzwonić po lekarzach czy bankach, albo kiedy przedłuża się oczekiwanie na miejsce w domu spokojnej starości. Czasem nawet syn lub częściej córka czy synowa ograniczają godziny swojej pracy o na przykład dwadzieścia procent, tak żeby zajmować się rodzicem. Rzadko jednak jest to efekt wyboru, częściej konieczności. W debacie przedstawiane jest to jako problem systemowy – jak to się dzieje, że państwo dobrobytu nie jest w stanie zapewnić pomocy potrzebującym i znów zmusza kobiety do pełnienia funkcji opiekuńczych kosztem życia zawodowego i dochodu? Nie ma jednak praktycznie sytuacji, w której to bliscy są jedyną pomocą dla chorego seniora. Kiedy mówię tutaj, że w Polsce zdanie: „oddali matkę/ojca do domu spokojnej starości”, albo jeszcze straszniej: „do domu starców”, to wyraz potępienia, Szwedzi bardzo się dziwią. Tak jak ja się dziwiłam, kiedy znajomi opowiadali, że ich mama czeka już pół roku na przydział miejsca i chyba znów trzeba będzie do gminy zadzwonić. Wedle polskiej matrycy pomyślałam, że jacyś bezduszni są, ale po chwili rozmowy dotarło do mnie, że kochają mamę i się o nią troszczą, i to ona im narzeka, że chce się przeprowadzić. Troska o osoby starsze – ale inna niż polska, moralizatorska, odsądzająca od czci i wiary zapracowane dorosłe dzieci, które nie mają czasu dla swoich rodziców – jest w Szwecji bardzo widoczna. Choć Szwedzi statystycznie rzadziej spotykają się ze swoimi dziećmi niż na przykład Włosi, Grecy czy Hiszpanie, z których większość ma codzienny kontakt z potomkami. Wbrew temu, co skłonni bylibyśmy sądzić, seniorzy nie czują się tu bardziej samotni – wręcz przeciwnie, są najmniej samotni spośród wszystkich Europejczyków! Od dziesięcioleci już badania potwierdzają tę prawidłowość – im dalej na południe Europy, tym samotniejsi czują się seniorzy. Polska leży gdzieś pomiędzy niesamotną Skandynawią a samotną Italią. Okazuje się, że jest to uczucie bardzo subiektywne, niemające nic wspólnego z ilością kontaktów z dziećmi.
Państwowa opieka nad seniorami jest jednym z filarów szwedzkiego państwa dobrobytu. Największą rolę odgrywa chyba opieka domowa, w której zatrudnionych jest ponad sto dwadzieścia tysięcy ludzi. Wśród nich moja koleżanka Amanda, wiolonczelistka. Do zawodu trafiła jako dwudziestolatka i nie myślała, że zostanie kolejne dwadzieścia lat. Została nie tylko dlatego, że z muzyki trudno się było utrzymać. Także dlatego, że pokochała swoją pracę.
„To ludzie sprawiają, że ta praca jest tym, czym jest. I to dzięki nim jest ona, w moim odczuciu, zaszczytna. Kiedy spotyka się kogoś regularnie przez dłuższy czas, siłą rzeczy tworzy się bliskość, o ile tylko ma się cokolwiek wspólnego z tą osobą. Zdarza się, że nawiązujemy głębokie przyjaźnie z naszymi klientami. Pracuję w tej samej fundacji od wielu lat i dużo osób, nie tylko te, które odwiedzam, mnie zna, bo organizuję koncerty dla naszych seniorów. Chcę, żeby wiedzieli, że nie »tylko« sprzątam i zmywam naczynia. Sporo ludzi myśli, że wyłącznie tym zajmuje się opieka domowa. Bardzo mi zależy, żeby ten obraz się zmienił. W naszej organizacji podzielono to tak, że sprzątamy raczej rzadko, zajmują się tym ekipy sprzątające, są świetni w tym, co robią. Ich praca też powinna być wyżej ceniona. Ale praca z ludźmi powinna mieć najwyższy status, tak uważam. Kiedy pracuję z ludźmi, mam wpływ na to, jak się czują. To jest coś konkretnego, coś, co robi różnicę. Może nie widać tego z kosmosu, ale dla pojedynczego człowieka ma to ogromne znaczenie, kiedy odwiedza go mądra i serdeczna osoba, która go rozumie i rzeczywiście chce pomóc. Zauważyłam, że kiedy to przesłanie – że jestem tu, żeby pomóc, bo chcę pomagać – dociera do moich seniorów, czuję, jakby oddychali z ulgą. To daje im pociechę, śmiem twierdzić, że nasze zaangażowanie i wola mają moc wręcz uzdrawiającą. I mnie daje to ogromną satysfakcję – czynić czyjeś życie lepszym, wygodniejszym, weselszym. To zresztą zostało zbadane: ludziom służy pomaganie innym, dzięki temu czują się dobrze. Bo właściwie czy można dać drugiemu coś piękniejszego niż siebie samego jako przyjaciela? Całus, całus, całus, jesteś fantastyczna – woła do mnie Ewa, kiedy od niej wychodzę. Całus, całus, całus – odpowiadam i czuję, jak robi mi się ciepło na sercu”.
Przez te dwadzieścia lat Amanda miała kilka kryzysów. Szczególnie ostatnio, kiedy w niektórych firmach w branży opiekuńczej wprowadzono specjalny system mierzenia czasu pobytu u seniorów. Piętnaście minut na posiłek, mierzone na elektronicznym aparaciku, i ani chwili dłużej, nawet jeśli okaże się, że trzeba zmienić pościel albo chciałoby się porozmawiać. System spotkał się z krytyką, szczególnie ze strony zatrudnionych i związków zawodowych. Amanda uważa, że nawet bez liczenia każdej minuty w jej pracy bywa trudno.
„Stworzenie wzajemnego zrozumienia wymaga czasem sporo wysiłku. Nie można po prostu ot tak sobie wkroczyć do domu do kogoś, dla kogo jesteśmy zupełnie obcy. O nie, potrzebne są spore umiejętności interpersonalne i impression management! I dopiero kiedy uda się zdobyć zaufanie, można coś osiągnąć, uruchomić tę energię, jaka wyzwala się w ciepłej relacji międzyludzkiej. Uważam, że ten rodzaj kompetencji cały czas czeka na uznanie. To jeden z najtrudniejszych zawodów, jakie sobie można wyobrazić, i wymaga od pracowników wiele w sferze i emocjonalnej, i intelektualnej. Oprócz wysiłku fizycznego, rzecz jasna. I cierpliwości. I entuzjazmu”. (...)
Między innymi dlatego, że osoby bardzo wiekowe i schorowane łatwiej popadają w przygnębienie i depresję, miasto Sztokholm postanowiło wydać osiemset tysięcy koron na szkolenie personelu z... sensu życia. Projekt poprowadzą badacze i wykładowcy jednej z tutejszych uczelni. Pracownicy opieki dowiedzą się, jak szukać sensu życia w swojej pracy i jak pomóc odnajdować sens osobom bardzo, bardzo starym. Po szkoleniu będą umieli pomóc swoim podopiecznym w sformułowaniu, co jest dla nich najważniejsze, kiedy życie zbliża się do swojego końca: czy brak bólu, czy może poczucie, że się nażyło. Zapytani przez podejrzliwego dziennikarza urzędnicy gminni na pytanie o cel projektu odpowiedzieli: uczynienie życia osób starszych tak dobrym, jak to tylko możliwe, aż do ostatniego tchnienia.
Ale dość o smutkach! Skandynawscy seniorzy są zasadniczo szczęśliwi i zadowoleni, a teraz potwierdził to jeszcze pierwszy globalny ranking Age Watch. Zestawienie bada wszelkie aspekty życia osób starszych, od wysokości emerytury poczynając, przez zdrowie, samopoczucie, aktywność towarzyską i społeczną, ulgi na bilety, po możliwości zatrudnienia i kształcenia. Szwecja jest na drugim miejscu (na pierwszym Norwegia, Polska na trzydziestej drugiej pozycji). Szwedzcy emeryci należą do najzdrowszych w Unii Europejskiej! Dane Eurostatu wskazują, że obecny sześćdziesięciopięciolatek ma szansę dożyć osiemdziesiątki bez żadnych strasznych dolegliwości. Długość życia w Szwecji też jest w europejskiej czołówce – kobiety żyją średnio osiemdziesiąt cztery, mężczyźni osiemdziesiąt lat. Dokładnie tysiąc dziewięćset pięćdziesiąt trzy osoby w Szwecji ukończyły sto lat! Podobnie mocarnych seniorów możemy znaleźć jedynie w dwóch krajach pozaunijnych – Islandii i Norwegii. (Zajrzałam do polskich statystyk, ale szybko je zamknęłam; zdążyłam niestety zobaczyć, że dwadzieścia osiem procent osób po sześćdziesiątym piątym roku życia ma lekkie lub umiarkowane otępienie, jedna czwarta cukrzycę, a trzydzieści procent nieleczoną depresję...). Szwedzcy emeryci mają wiele powodów do zadowolenia – cieszą się dobrym zdrowiem i stosunkowo przyzwoitą emeryturą (średnio dostają sześćdziesiąt–siedemdziesiąt pięć procent ostatniej pensji, ale niestety liczba ubogich emerytów rośnie), mają zniżki w komunikacji miejskiej, muzeach, bankach, biurach podróży i gdzie się da. Doszły mnie słuchy, że w Polsce niektórzy wierzą mędrcom opowiadającym bajki o eutanazji, rzekomo pustoszącej skandynawskie oddziały geriatryczne. Tacy mędrcy trafiają się w Polsce nawet tam, gdzie nie powinni, czyli na uczelniach. Koleżanka na pierwszych zajęciach z resocjalizacji usłyszała od księdza doktora nauk, że w Skandynawii seniorzy boją się iść do szpitala, „bo im tam zaraz eutanazję zrobią”. Jeśli go znacie, przekażcie, proszę (bo coś mi mówi, że nie sięgnął po tę książkę), że eutanazja – rozumiana jako pomoc w samobójstwie nieuleczalnie chorego człowieka – jest tu zakazana, inaczej niż na przykład w Holandii czy Belgii. Starsi Szwedzi nie boją się szpitala, ufają lekarzom i znakomita większość uważa szwedzką opiekę medyczną za dobrą lub bardzo dobrą.
O interesy seniorów dba zawsze jakiś minister (różnie się nazywa, bo każdy rząd ma swoje pomysły na podział resortów), a kwestie opieki nad starszymi są w debacie stale obecne. Jakiś czas temu rozczuliła mnie jedynka w telewizyjnym głównym wydaniu wiadomości – o tym, że odpowiednie instytucje postanowiły zmierzyć się z problemem upadków wśród osób starszych. Żeby się do czegoś wziąć, trzeba wiedzieć, co to jest. A jest tak: rocznie około stu tysięcy starszych ludzi przewraca się i odnosi obrażenia lub nawet umiera (kilkaset przypadków). Tylko bezpośrednie koszty tych wypadków wynoszą prawie pięć miliardów koron, z czego – co za szczęście dla emeryckiego portfela – jedynie około dwóch procent ponoszą poszkodowani, całą resztę samorząd gminny i wojewódzki. Sprawę bada się dalej, ale są już pomysły, jak można złu zaradzić, proponując na przykład ćwiczenia równowagi czy ochraniacze na miednicę, tak by upadek nie kończył się złamaniem biodra. Takie szwedzkie jest dla mnie umieszczenie tego tematu jako pierwszego w serwisie, to świetny przykład niesensacyjnego, społecznie rozumnego dziennikarstwa. Co roku zresztą pod koniec jesieni w mediach mówi się o upadkach i o tym, jak ich uniknąć na zimowych, oblodzonych i pokrytych śniegiem ulicach. Dobrym sposobem – nie tylko dla seniorów – na zachowanie równowagi są antypoślizgowe nakładki na buty. W Göteborgu od ubiegłego roku wszyscy mieszkańcy po sześćdziesiątym piątym roku życia dostają je za darmo. Do rozdania było osiemdziesiąt tysięcy, chętnych znalazło się pięćdziesiąt trzy tysiące. Teraz Sztokholm rozważa ten pomysł, dosyć drogi, ale jednak tańszy niż leczenie połamanych rąk, nóg i bioder, o większych katastrofach nie mówiąc; i nie licząc, bo obliczyć się nie da, bólu.
Starszych widzi się w Szwecji częściej niż u nas – i wyglądają inaczej niż w Polsce. Podczas pobytów w Gdańsku często chodziliśmy z moim chłopakiem na osiedlowy ryneczek. Na ryneczku tłumy emerytów, po strojach sądząc – niezamożnych. Mój szwedzki chłopak zauważył, że bardzo wielu spośród tych stosunkowo młodych jak na emerytów ludzi, w wieku sześćdziesięciu–siedemdziesięciu lat, porusza się z wyraźną trudnością, część kuleje, inni mają laseczki. W Szwecji tak widoczne problemy z chodzeniem mają ludzie naprawdę bardzo starzy. I nawet oni mają fajne ciuchy, czasem dżinsy, czasem eleganckie rzeczy, nie ma tych smętnych buroszarych jesionek i polarków w kolorze beznadziei. Tu starsi albo są sportowo lub rustykalnie kolorowi, albo elegancko stonowani, mają modne fryzury, często wyglądają bardzo atrakcyjnie. Stać ich na to, to jasne, ale też, można by rzec, daje im się do tego moralne prawo – do fajnych ciuchów, do aktywności, do rozrywki. W teatrze, w galerii, w kawiarni widzi się, w porównaniu z Polską, dużo ludzi 65+. Można ich też w spotkać w klubach, nie tylko na parkiecie, ale i za konsolą. Didżej Madelein Mansson ma siedemdziesiąt jeden lat. Zaczęła późno, po sześćdziesiątce, w tajniki miksowania wprowadził ją syn przyjaciółki. Gra w różnych klubach, także w takich, gdzie bawią się ludzie o pół wieku od niej młodsi. Seniorów widzi się też w mediach! Byłam dziś w spożywczym, a czekając w kolejce do kasy, kontemplowałam sobie gazety typu „Życie na Gorąco” i dokonałam odkrycia, które może wstrząsnąć polskimi czytelnikami pism plotkarskich: niektóre szwedzkie gwiazdy mają zmarszczki! Ba, nie tylko mają zmarszczki, ale jeszcze pchają się z nimi na okładki, a co najdziwniejsze – ktoś im na to pozwala! Nie wiem, jak to możliwe, że udaje im się ujść Photoshopowi. Gwiazdy 60+, ale i takie niestare gwiazdy, poniżej czterdziestki, marszczą się w uśmiechach! Ta nieznana w Polsce tendencja dotyczy także innych mediów. Na początku mojego pobytu w Szwecji kolega, który mieszkał tu od dawna i oglądał zarówno polską, jak i szwedzką telewizję, stwierdził, że polskie prezenterki wyglądają jak modelki i takie są gładkie i wystrojone, że aż nienaturalne. I że w ogóle nie ma starszych, czasem tylko panowie w dojrzalszym wieku się pojawią. Niezbyt to wtedy rozumiałam, ale teraz, gdy oglądam polskie wiadomości z naciągniętymi pięknościami w roli prezenterek, mam takie samo wrażenie. W Szwecji programy informacyjne i poranne prowadzą ludzie w różnym wieku. W telewizji publicznej najczęściej w wieku średnim lub późnośrednim, i widzi się, o zgrozo, drugie brody, zmarszczki, worki pod oczami, oponki w pasie – także u kobiet, co po prostu przeciwne jest naturze, a przynajmniej naturze polskiej telewizji. Napisałam „widzi się”, ale prawda jest taka, że widzi się po przyjeździe z Polski, bo po jakimś czasie tych „mankamentów” nie zauważa się wcale. Słucha się tego, co prowadzący mają do powiedzenia, a to, co się widzi, to inteligentne i sympatyczne twarze. Przynajmniej mnie się tak zrobiło, że właśnie to widzę, i bardzo jestem z tego zadowolona.

Pod koniec jesieni w mediach mówi się o upadkach i o tym, jak ich uniknąć na oblodzonych ulicach. Dobrym sposobem są antypoślizgowe nakładki na buty. W Göteborgu wszyscy mieszkańcy po sześćdziesiątym piątym roku życia dostają je za darmo