Rząd chce, by waloryzacja rent i emerytur wyniosła w przyszłym roku ustawowe minimum. Ma przy tym poparcie organizacji pracodawców. Inny pomysł mają jednak związki zawodowe. Negocjacje w tej sprawie mają być kontynuowane w czwartek na posiedzeniu Rady Dialogu Społecznego (RDS).
Waloryzacja emerytur i rent przeprowadzana jest co roku w marcu. Jej zadaniem jest zachowanie realnej wartości wypłacanych świadczeń w stosunku do wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnych. Waloryzacja polega na pomnożeniu kwoty świadczenia i podstawy jego wymiaru (w wysokości przysługującej ostatniego dnia lutego roku kalendarzowego, w którym przeprowadza się waloryzację) przez wskaźnik waloryzacji. I to on jest w kontekście podwyżki świadczenia kluczowy.
Wskaźnik waloryzacji to średnioroczny wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych w poprzednim roku kalendarzowym zwiększony o co najmniej 20 proc. realnego wzrostu przeciętnego wynagrodzenia w poprzednim roku kalendarzowym. I właśnie kwestia wysokości tego zwiększenia jest tematem corocznych negocjacji w ramach Rady Dialogu Społecznego. Nie inaczej jest w tym roku.
– Wskaźnik waloryzacji rent i emerytur w 2021 r., który rząd zaproponował Radzie Dialogu Społecznego, ma kształtować się na poziomie ustawowego minimum wynoszącego wskaźnik inflacji i 20 proc. realnego wzrostu przeciętnego wynagrodzenia w 2020 r. Jako organizacja pracodawców poparliśmy tę propozycję – mówi dr Antoni Kolek z Pracodawców RP.
Wskazuje, że wydatki na emerytury w przyszłym roku i tak będą wysokie, bo szacuje się, że będzie to ok. 260 mld zł. Do tego planowane są też 13. i 14. emerytura. Wszystko to sprawia – jego zdaniem – że najbardziej rozsądne jest poparcie minimalnego wzrostu świadczeń. – Gdyby zamiast czternastki była propozycja wyższej waloryzacji, pewnie byśmy ją poparli – zaznacza dr Kolek.
Zwraca uwagę, że trudno powiedzieć, ile dokładnie będzie wynosić podwyżka świadczeń, bo wszystkie wskaźniki (tj. inflacja oraz realny wzrost przeciętnego wynagrodzenia) będą znane najwcześniej w lutym przyszłego roku.
– Nie wiemy, jak będzie się zmieniać gospodarka w kolejnych miesiącach, więc ustalanie wskaźnika na minimalnym poziomie jest bardziej racjonalne – podkreśla.
– Proponujemy co najmniej 50 proc. realnego wzrostu przeciętnego wynagrodzenia w 2020 r. – deklaruje Sebastian Koćwin, wiceprzewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych (OPZZ).
Krytycznie odnosi się do argumentów, że niedostatki w budżecie domowym świadczeniobiorców załatają trzynastka i czternastka.
– To nie są rozwiązania systemowe. Obawiamy się, że w pewnym momencie rząd wycofa się z tych propozycji. Pamiętajmy, że waloryzacja w dłuższym czasie jest korzystniejsza dla emeryta, bo podwyżka zasila podstawę świadczenia, dzięki czemu z roku na rok pomnażana wskaźnikiem waloryzacji jest coraz wyższa kwota. Natomiast ani 13., ani 14. emerytura nie są dodawane do podstawy świadczenia – tłumaczy związkowiec.
Sebastian Koćwin przypomina, że 14. emerytura nie będzie świadczeniem powszechnym. Inaczej niż 13. ma być uzależniona od kryterium dochodowego. Projekt zaznacza, że w przypadku osób, których świadczenie przekracza 2,9 tys. zł, czternastka będzie wypłacana w kwocie pomniejszonej o różnicę między wysokością renty lub emerytury a kwotą kryterium.
OPZZ zwrócił też uwagę na brak w propozycji rządu waloryzacji kwotowej, która zapewniała w ubiegłym roku najniższą gwarantowaną podwyżkę o 70 zł brutto.
– Postulujemy przywrócenie w tym roku także waloryzacji mieszanej (procentowo-kwotowej). Chcemy jednocześnie, aby ta kwota wzrosła do 80 zł. Korespondowałaby ona z minimum socjalnym w jednoosobowych gospodarstwach emeryckich – wskazuje Sebastian Koćwin.