Wyższa Szkoła Kultury Medialnej i Społecznej to uczelnia fenomen. Absolwenci uczelni ojca Tadeusza Rydzyka nie mają problemów ze znalezieniem pracy.
Wyższa Szkoła Kultury Medialnej i Społecznej to uczelnia fenomen. Absolwenci uczelni ojca Tadeusza Rydzyka nie mają problemów ze znalezieniem pracy.
Jeszcze Polska nie zginęła! U nas są profesorowie, którzy nie kłamią, nie jacyś tam PZPR-owcy, którzy robili propagandę – przemawia rozpromieniony ojciec Tadeusz Rydzyk. Słucha go ok. 400 nowych studentów toruńskiej Wyższej Szkoły Kultury Medialnej i Społecznej, którzy od razu ożywają. Ci bardziej śmiali biją brawo, niektórzy wstają z krzeseł. – Zaraz powiedzą, że jestem antysemitą. Ale nie jestem. Kocham wszystkich ludzi w Polsce – zastrzega redemptorysta po tym, jak kończy przypowieść o narodowościach: Jeden Żyd jest tak inteligentny, że sprzeda 15 katolików. Jeden Grek ma tyle sprytu, że sprzeda 15 Żydów, zaś jeden Ormianin jest tak chytry, że sprzeda 15 Greków. Byśmy przeżyli, musimy być lepsi od 15 Ormian.
By go posłuchać w pierwszym dniu nauki, przyjechali z całej Polski. Niektórzy z zagranicy. Kobiety i mężczyźni. Młodzi i starzy. Samotni i rodziny z dziećmi. Zdrowi i niepełnosprawni. Duchowni i osoby świeckie. Wierzący, skupieni i w każdej chwili gotowi do działania. Łączy ich jeszcze jedno: pod koniec nauki żaden z nich nie będzie miał problemu ze znalezieniem pracy.
Syn globalnej wioski
Siedzibę Wyższej Szkoły Kultury Medialnej i Społecznej przy ul. św. Józefa – to kilka przystanków od centrum Torunia – otacza kute ogrodzenie i szpaler tui. Na pierwszy rzut oka wyglądem przypomina klasztor: jest kościół (beczkowy strop, złociste sklepienie apsydy prezbiterium) oraz ogród spacerowy (z widokiem na Wisłę, w stylu eklektycznym). W centrum ośrodka redemptorystów plac. Tu stoi kiosk parafialny, w którym można kupić modlitewniki, dewocjonalia, zioła kapucyńskie czy religijne książki. Obok z tuzin znaków i strzałek – do kina parafialnego, do Radia Maryja, do ruchomej szopki, do klubu wideo. I jest jeszcze monumentalna rzeźba: „Chrystus Król na globie”. To dar dla Radia Maryja od Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa przy parafii św. Kamila w Chicago, mijany przez studentów i kandydatów w drodze do rektoratu.
Kolejka chętnych na uczelnię, która „ma kształcić ludzi silnych i odważnych – nie chwasty”, tak mówią jej władze – długa. I z roku na rok rośnie. „Na gościnne wykłady przyjeżdżają profesorowie z zagranicy, w tym np. prof. Eric McLuhan, syn autora terminu »globalna wioska«”, „Tu już na pierwszym roku można realizować własne programy, montować, zbierać materiały, a także doskonalić emisję głosu”, „Przecież ojciec Tadeusz zbudował studio za 8 mln zł. Z osobnymi reżyserkami dla dźwięku i obrazu. Najlepszy sprzęt na świecie!”, „Restauracja, klub fitness, bilard. Tu jest prawie jak w Mariotcie, cudownie!” – argumenty przyszłych studentów padają jeden za drugim. W ofercie uczelni dziennikarstwo i komunikacja społeczna, politologia, kulturoznawstwo i informatyka. – W 2001 r., kiedy uczelnia powstawała, kształciliśmy jedynie na dwóch specjalnościach na poziomie licencjackim. Były to kultura medialna i polityka społeczna. Bo tylko takie możliwości dawało wówczas prawo o szkolnictwie wyższym. Dziś prowadzimy także studia podyplomowe, to m.in. takie kierunki, jak: grafika komputerowa i techniki multimedialne, marketing internetowy, kompensacja przyrodnicza, fundusze unijne i rzecznik prasowy – mówi Dorota Żuchowska, dziekan WSKMiS. Dodatkowo kursy doszkalające z np. autoprezentacji i wizażu, fotograficzny, komputerowy, podstaw inwestowania i dla pilotów wycieczek turystycznych oraz pielgrzymek. Nauka jest płatna od 1,3 tys. zł do 2 tys. zł za semestr, podczas gdy np. w Wyższej Szkole Europejskiej im. Józefa Tischnera w Krakowie jest to ok. 3 tys. zł. Ceny kursów zaczynają się od 350 zł (zniżki dla studentów).
Jeśli wierzyć zapewnieniom dziekanatu WSKMiS, liczba absolwentów studiów pierwszego i drugiego stopnia utrzymuje się na podobnym poziomie: ok. 100–120 osób na roku, z czego trzy czwarte stanowią studenci pierwszego stopnia. Mało. Jednak coraz częściej mówi się o szkole ojca Rydzyka jak o kuźni nowych kadr Polski. Głównie z tego powodu, że absolwenci, którzy dotychczas zasilali redakcje „Naszego Dziennika”, „Źródła”, „Niedzieli” oraz Telewizji Trwam czy Radia Maryja, teraz – kiedy do władzy doszedł PiS – zaczęli trafiać zarówno do mediów, także tych ogólnopolskich, jak i do samorządów i wielkiej polityki. – Kilku jest rzecznikami instytucji rządowych i firm. Pracują w instytucjach kultury, korporacjach i firmach komputerowych. Poza tym spotkać ich można nawet w Parlamencie Europejskim – uzupełnia Żuchowska.
Redemptorysta nie mógł sobie wymarzyć lepszego czasu na promocję swojej uczelni – do tego przedstawicieli branży oświatowej są zgodni. A sam pomysł jej utworzenia uważają za genialny – skoro brakuje na rynku wykwalifikowanych pracowników, to trzeba ich wyprodukować. Wystarczy nauczyć studentów wszystkiego w praktyce: pracy przy konsolecie i przy mikrofonie, dać im kamery warte 16 tys. zł i puścić w miasto, by zobaczyli, jak przygotowywać materiały – a sukces będzie murowany. W efekcie uczniowie Wyższej Szkoły Kultury Medialnej i Społecznej mają przynajmniej 15 tygodni różnego rodzaju staży zawodowych podczas jednego stopnia studiów, co oznacza, że magistrant ma ich na swoim koncie co najmniej 30. Na innych uczelniach bywa tak, że nie ma ich w ogóle.
– Widać wyraźnie, że te działania przynoszą efekty, bo WSKSiM uplasowała się pod względem zagrożenia bezrobociem dla absolwentów na 5. miejscu spośród 232 publicznych i niepublicznych uczelni prowadzących studia uzupełniające magisterskie – mówi socjolog dr Mikołaj Jasiński, który na zlecenie resortu nauki i szkolnictwa wyższego zebrał i opracował dane o 130 tys. absolwentów studiów magisterskich z 2014 r. – Średni czas między obroną dyplomu a podjęciem pierwszej pracy to niecałe 3 miesiące – dodaje. „Niemal wszyscy absolwenci WSKMiS znajdują pracę. Uczelnia ma jeden z najniższych odsetków bezrobotnych osób, które ją ukończyły. Z 89 absolwentów, którzy ukończyli szkołę w 2014 r., tylko jeden był zarejestrowany jako bezrobotny. Pracę znalazło 98,8 procent z nich” – można też przeczytać na stronie Wojewódzkiego Urzędu Pracy.
Wszystko zależy od tego, z jakimi ludźmi będziesz się zadawał. Jeśli masz osoby, które cię lubią i pomogą ci, to można daleko zajść, niektórzy w ten sposób znajdują pracę w radiu i telewizji. Z drugiej strony, jadąc po bandzie, da się nawet przyjść pijanym do akademika, ale trzeba się kryć, bo oczywiście nie jest to mile widziane i mogą być wyciągane konsekwencje. Dwie dewizy: rób, co do ciebie należy, nie przejmuj się innymi i nie odkrywaj wszystkich kart o sobie – powinny ci towarzyszyć cały czas
J., student informatyki, uczelniane forum
Wygnańcy TeDe
Zgadzam się z tym, że osobom z zewnątrz podstawa programowa może jeżyć włos na głowie. Zajęcia z etyki, Biblii w kulturze czy katolickiej nauki społecznej są obowiązkowe. To może być zaskakujące. Ale każdy, kto tam szedł, wiedział, że choć szkoła nie ma w nazwie „katolicka”, to taki jest jej profil – tłumaczy mi Piotr Zajączkowski, absolwent dziennikarstwa i politologii WSKMiS. Teraz, już podyplomowo, studiuje w Toruniu dyplomację.
Jest jednym z tych, którzy najszybciej po studiach znaleźli pracę – obronił się 26 czerwca, zaś pracę w siedzibie PiS przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie znalazł już 8 lipca. Kiedy dopytuję go, dlaczego zdecydował się właśnie na tę uczelnię, odpowiada: to jedyna szansa, by mieć praktyki i w Sejmie, i w Parlamencie Europejskim. – Poza tym na sąsiednim Uniwersytecie Mikołaja Kopernika miałbym 20 godzin praktyk zawodowych, a na WSKMiS tylko w jednym roku akademickim miałem ich aż 200 – dodaje po chwili.
W sieci żartuje się, że absolwenci Śmigłego-Rydza (jedno z kilku określeń na o. Tadeusza Rydzyka, obok Smardzyka i TeDe; jego studentów nazywa się z kolei rydzykantami) nie pracowali jeszcze tylko w zarządach stadnin. To duże nadużycie, choć na stronie internetowej uczelni można znaleźć ich relacje z praktyk w biurach prasowych Centrum Informacyjnego Rządu, resortu skarbu i sprawiedliwości czy Agencji Rozwoju Przemysłu. Obsługiwali wizyty prezydenta w USA czy np. zjazd Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polonijnych Ameryki Łacińskiej, który odbywał się na Teneryfie. Z rządowych raportów wynika, że 14,3 proc. z nich zdecydowało się ostatecznie na założenie własnej działalności gospodarczej; najczęściej były to firmy zajmujące się operatorką firmową (wesela i obsługa innych zleceń). Ale nie tylko.
– Pracy w ogóle nie szukałem, a bezrobotny byłem jeden dzień. W zasadzie to kilka godzin. I to tylko dlatego, że w ten sposób mogłem dostać dotację na założenie własnej działalności – przypomina sobie Piotr Sikorski, który teraz pracuje w CopyHaven i zajmuje się kompleksową obsługą reklamową; od druku ulotek po organizację sesji fotograficznych. Wcześniej na WSKSiM skończył dziennikarstwo i politologię; w tym czasie zdążył być też rzecznikiem sztabu wyborczego prof. Andrzeja Zybertowicza i zaczął studia ekonomiczne na UMK (przerwał, bo „prowadzenie firmy zajmowało mu coraz więcej czasu”). – Uczelnia Rydzyka? To prawda, że ma inny profil. Ale daje szerokie zaplecze, które pozwala robić to, w czym jest się dobrym. Rozwija umiejętności związane z tworzeniem tekstów, pisaniem scenariuszy filmowych i tworzeniem fotoreportaży.
Wśród absolwentów uczelni Rydzyka znaleźć można też wziętych informatyków i grafików. – Pracodawca poszedł mi na rękę, bo choć nie miałem jeszcze tytułu inżyniera, podpisał ze mną umowę o pracę i zgodził się na to, bym mógł chodzić na zajęcia bez konieczności wypisywania urlopu – opowiada grafik Kamil Dawid. Miał już wtedy za sobą dwa miesiące praktyk w Radiu Maryja – w dziale technicznym i informatycznym („Mogłem się rozwinąć przy projektach specjalnych. Już wtedy projektowałem”). Przypomina też sobie, że zaledwie po kilku tygodniach szef firmy EIB, który go zatrudniał, spytał, czy nie chciałby się wyprowadzić z akademika. – Kiedy przytaknąłem, zaproponował mi dodatkową pomoc. A normalną pensję dostawałem jeszcze na pół roku przed obroną! – opowiada. Pracodawca był hojny, bo nie chciał go stracić; Dawid jest bardzo utalentowany.
Dziś Kamil mówi, że szkołę Rydzyka poleca wszystkim. – Grupy są nieliczne, często wręcz kilkunastoosobowe, po drugie ma się bardzo dobry kontakt z wykładowcami – także tymi z Politechniki Łódzkiej i z Warszawy. A po trzecie, o ile na innych uczelniach 80 proc. nauki to słuchanie monologów, o tyle tu można było zawsze podyskutować. To prawie jak indywidualny tok nauczania – kwituje.
W większości absolwenci mają za sobą kilka rozmów o pracę, przy czym 20 proc. znajdowało ją w czasie krótszym niż dwa miesiące, a kolejne 20 proc. potrzebowało na to nie więcej niż trzech miesięcy. Jak wynika też z danych resortu nauki i szkolnictwa wyższego, absolwenci szkoły Rydzyka byli w tym względzie równie zaradni co studenci największych warszawskich uczelni, choć jeszcze kilka lat temu Jarosław Gowin, obecny szef resortu nauki, wówczas rektor Wyższej Szkoły Europejskiej im. Józefa Tischnera w Krakowie, bardzo im współczuł. – Będzie im się trudno odnaleźć we współczesnym świecie. Jeżeli poważnie potraktują to, czego są uczeni, będą czuli się wygnańcami – przekonywał. – Niezależnie od tego, czy będą wiernymi uczniami ojca Rydzyka, czy nie, będą mieli trudności ze zdobyciem pracy. Przypuszczam, że bardzo wąska grupa pracodawców będzie chciała zatrudniać u siebie absolwentów tej szkoły. I to nawet nie ze względu na ideologiczną niechęć. Po prostu, nie będą chcieli przyjmować do pracy ludzi, których tylko wdrażano do posłuszeństwa, a zamiast najnowszych teorii socjologicznych uczono o wszechświatowym spisku żydostwa.
Odradzam wszystkim tę uczelnię. Przychodzą tam w większości nienawistne dzieci PiS-owskich bogaczy, które są nieudacznikami życiowymi. Takie osoby psują atmosferę w grupach i skłócają studentów. Mają gdzieś zdobycie jakiejkolwiek wiedzy, bo i tak mamusia z tatusiem zapewni im koryto w przyszłości. Chcą tylko kupić sobie mgr, a pobyt na uczelni traktują jak kilkuletni turnus. Po drugie, jest to środowisko fałszywe i kłótliwe. Solidarność studencka jest tam mitem. Jeden do drugiego się uśmiecha i później obmawia albo donosi do władz uczelni. Zgniła i duszna atmosfera. Żałuję, że poszłam tam na studia
ZuZa666, uczelniane forum
Jastrzębie i wrogowie
Żarliwy religijnie w sposób wykluczający jakiekolwiek wątpliwości. Wiara w sposób nierozerwalny zlewa się z narodem, rozumianym w sposób zamknięty – stąd zupełne zamknięcie na dialog. I bezwzględne posłuszeństwo, jednoznaczne podporządkowanie niekwestionowanemu liderowi, który jest kimś w rodzaju przywódcy sekty – odpowiadał kilka lat temu Jarosław Gowin pytany z kolei o to, jakiego człowieka chce wychować ojciec Rydzyk.
Z opowieści tych, którzy zgodzili się ze mną porozmawiać, wyłania się ich inny obraz: to osoby młode, energiczne, aktywne i wszechstronnie wykształcone – bo na pierwszym roku obowiązkowa jest np. nauka tańca towarzyskiego. Nie chcą, by przypinano im jakąkolwiek łatkę, choć mają świadomość tego, jak są odbierane: „obeznani z nowymi technologiami, lecz tradycyjni w sposobie myślenia”.
„DJP z Legionowa. Student dziennikarstwa, aktywny w publicystyce internetowej oraz działalności społecznej na łonie szkoły, nie popiera żadnej partii politycznej. Prezes Ruchu Obrony Życia WSKSiM, zbierającego się co piątek o godz. 23.00 w szkolnej Kaplicy Zawierzenia na modlitwie o dzieci nienarodzone. Oprócz tego publikuje na założonych przez siebie portalach, m.in. kontrrewolucja.net i panstwochrzescijanskie.pl, na których stara się zrozumieć działaczy Komitetu Obrony Koryta. Zapytuje m.in., czy prezentują jakiś mechanizm wypierania faktów i godności, oraz ocenia, że ich hejty o wypadku prezydenta kwalifikują się pod karę śmierci przez 13 kul w potylicę za debilizm” – można było o nich swego czasu przeczytać w ogólnopolskiej prasie. „Newsweek”, z którego pochodzi ten cytat, podawał też przykład K.: „Jest najmłodszym radnym PiS w swojej rodzinnej miejscowości. Podkreśla, że jego zdaniem polityka powinna zejść z toru wyznaczonego przez rewolucję francuską. Zaczynał od młodzieżowej rady miasta, a w tej kadencji jest już wiceprzewodniczącym komisji kultury, edukacji i sportu. Teraz dzięki pomocy uczelni jest na stażu w Parlamencie Europejskim w Brukseli – ale nawet tam, jak podkreśla, nie zapomniał o kraju. Na portalu społecznościowym dzieli się przemyśleniami, jak pięknym krajem jest Polska, jak wspaniałymi ludźmi są Polacy. »Podczas spacerów po Brukseli pomyślałem, że my w swojej historii nie mieliśmy króla, który doprowadził do ludobójstwa. Mieliśmy za to statut kaliski i szacunek do mniejszości i różnorodności. Zachodni politycy uczą nas tolerancji i demokracji. Nie Polaków uczyć jak traktować mniejszości i jak rządzić republiką. Powinniśmy eksportować nasze doświadczenia na zachód, może dzięki temu przetrwa«”.
Najwięcej i najchętniej pisano jednak o Klaudiuszu Pobudzinie, zwanym potocznie jastrzębiem. Najbardziej znany absolwent uczelni ojca Tadeusza, kiedy tylko zadebiutował w TVP materiałem o konflikcie wokół Trybunału Konstytucyjnego (karierę zaczynał w TV Trwam w 2003 r.), z miejsca zyskał uznanie posłanki PiS Krystyny Pawłowicz. „Tylko informowali” – chwaliła Pobudzina (i Krzysztofa Ziemca) w styczniu tego roku. Od tamtego czasu Pobudzin stał się najbardziej znanym reporterem politycznym „Wiadomości” (od niedawna szefuje „Teleexpressowi”) i autorem wielu materiałów dla telewizji publicznej. Niczego nie zmienił nawet fakt, że KRRiT zarzuciła mu ostatnio nierzetelność w prezentowaniu wydarzeń związanych z przystąpieniem Polski do NATO, w tym pominięcie roli m.in. prof. Bronisława Geremka i prezydentów Lecha Wałęsy oraz Aleksandra Kwaśniewskiego. „Autor, ignorując fakty historyczne, w sposób wybiórczy i jednostronny zaprezentował wydarzenia związane z dążeniem Polski do członkostwa w NATO, ukazując wyłącznie w negatywnym kontekście udział polityków związanych ze środowiskiem Unii Wolności i środowiskami lewicowymi”, a świadczy to „nie tylko o nieznajomości faktów historycznych, ale stanowi też potwierdzenie niskiego poziomu dziennikarstwa i poważnych braków warsztatowych”, napisała Rada w uzasadnieniu.
I choć jako studentów WSKMiS Krystyna Pawłowicz chętnie widziałaby też np. Tomasza Lisa i jego żonę, Piotra Kraśkę czy też Beatę Tadlę („Taryfy ulgowej nie będzie. Pompki i przebieżki medialne z plecakami. Pod górkę. Osobne cele rozmyślań. Szkolenie do skutku”), to i tak uczelnia przeszkoliła już kilku „zdrajców”. Zdaniem Rydzyka to ci, którzy zdobyli techniczne i praktyczne umiejętności, ale postanowili wykorzystać je we „wrogich koncernach”, czyli m.in. w TVN i „Gazecie Wyborczej” (szczególnie głośno było o trzech takich przypadkach w 2009 r.). Tak czy owak kokosów jednak nie zarabiali – ani ci wierni nauce szkoły, ani jej wrogowie. Opłacano ich podobnie, bo średnie miesięcznie wynagrodzenie w rok po uzyskaniu dyplomu nie przekraczało 2 tys. zł, czyli połowy miesięcznego wynagrodzenia w Polsce w badanym okresie. Jedynie 20 proc. dostawało więcej niż 2,8 tys. zł, wynika też z raportów resortu.
Tego dnia poczułam się jak prawdziwa dziennikarka. Wysłano mnie z kolegą do Warszawy. Cały dzień spędziliśmy w Sejmie RP. Celem było zapytanie polityków, dlaczego pomawiają naszą uczelnię. Okazało się to trudnym przedsięwzięciem. Nie każdy poseł miał ochotę rozmawiać ze studentami. A czego się dowiedzieliśmy? Że mamy bujną fantazję, bo przecież nikt nas nie pomawia, nikt o nas źle nie pisze, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przeprowadzając wywiad z posłem Jerzym Wenderlichem, nie mogłam uwierzyć w jego słowa. (...) cytując „prestiżową gazetę”, mówił, że studenci Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej śpiewają o. Rydzykowi „100 lat”, żeby zdobyć oceny bądź plusy u wykładowców.
Anna Okraszewska, Niedziela.pl
Hormony na klęczniku
To było kompletne zaskoczenie. Z niedowierzaniem wpatrywaliśmy się w wyniki rankingu – dało się słyszeć kilka tygodni temu, kiedy swoje zestawienia opublikowały „Perspektywy”: Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej z Torunia zajęła jedno z pierwszych miejsc w zestawieniu prywatnych uczelni regionu kujawsko-pomorskiego. Pokonała tym samym największą z prywatnych szkół w mieście, Wyższą Szkołę Bankową, na której uczy się 7,4 tys. studentów. – Konkurencja w regionie rzeczywiście jest wymagająca. W samym Toruniu jest pięć niepublicznych szkół wyższych oraz uniwersytet. Co do rankingów, to rzeczywiście zauważyliśmy zmiany. Jednak warto wiedzieć, że co roku kryteria oceny ulegają pewnym modyfikacjom, a co za tym idzie – inne dane odgrywają znaczącą rolę – mówi Paweł Bukowski, rzecznik WSB w Toruniu.
WSKMiS zdystansowała przy tym Kujawską Szkołę Wyższą we Włocławku (dawną WSHE; 1,3 tys. studentów), i okazała się niewiele słabsza od Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy (3,5 tys. studentów). – Niepojęte. Uczelnia, która przy przyjęciu kieruje się opinią proboszcza i wymaga podania danych członków rodziny wraz z wykształceniem i miejscem zamieszkania, okazała się najlepsza – świętym oburzeniem reagowali jedni, podczas gdy jeszcze inni komentowali: – Hańba! Jak duży problem musi mieć teraz Toruń, skoro lokomotywą rozwoju miasta jest szkoła medialna, której gwiazdami są m.in. prof. Jerzy Robert Nowak, ideolog Radia Maryja, który lżył Władysława Bartoszewskiego i Jacka Kuronia, obecny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, szef MON Antoni Macierewicz czy też minister środowiska Jan Szyszko.
Dziekanat WSKMiS na te słowa nie reagował, choć na uczelni spotkać też można profesorów KUL, w tym m.in. Piotra Jaroszyńskiego, Henryka Kieresia czy np. Roberta Ptaszka.
Jeszcze inni robili zarzut z tego, że młodzież, która się tam uczy, pochodzi głównie z mniejszych miejscowości. Dorota Żuchowska: – Wśród studentów są nie tylko młodzi z całej Polski, lecz także z Ukrainy, Białorusi, Litwy, Niemiec, Francji i Czech. Dodatkowo przyciągamy studentów z Hiszpanii i Turcji, którzy odbywają tu część studiów i praktyki zawodowe w ramach programu wymiany międzynarodowej Erasmus Plus.
Wielu boli też, że uczelnia ojca Rydzyka bije ich na głowę przede wszystkim własną bazą noclegową – pokoje w akademiku mają standard hotelowy (z łazienkami i dostępem do Wi-Fi) – co też znajduje odbicie w ocenach. W kategorii warunki kształcenia WSKMiS zdobyła 94,9 proc. (87,6 proc. w zeszłym roku), podczas gdy np. na skali siła naukowa było to jedynie 13,7 proc. (18,3 proc.), a prestiż – 8,4 proc. (6,8 proc.).
Co w takim razie począć z fenomenem toruńskiej uczelni? Kiedy pytam o to przedstawicieli środowiska nauki, pojawiają się skrajne opinie. Jedni przekonują, że wzorem dla niej ma być elitarna brytyjska szkoła w Eton, zwana potocznie fabryką premierów. – Głównie dlatego, że wielu jej absolwentów zachodzi bardzo wysoko, na sam szczyt. Wśród nich był m.in. brytyjski premier David Cameron – wskazują, podczas gdy inni ironicznie dodają: – Łączy je jeszcze jedno: surowa dyscyplina. Do dziś w muzeum w Eton można oglądać drewniany klęcznik do wymierzania kar cielesnych za brak postępów w nauce – winowajcy byli bici tak długo, aż na ich postrzępionych spodniach nie pokazała się krew.
Przywołują w tym kontekście historie o tym, że w szkole Rydzyka rodzice są informowani o słabych stopniach i nieobecnościach swoich dzieci. Poza tym na jej terenie nie wolno się całować, trzymać i przytulać, zgodnie z zasadą: „Kochać to nie znaczy róbta, co chceta. Dla propagujących to hasło nie ma innej zasady, nie ma miłości, tylko są góry mięsa z hormonami”.
Nic więc dziwnego, że – jak dodają – wielu nowo przybyłych studentów nie potrafi lub nie chcę się tam odnaleźć. A i odsiew na studiach dziennych jest duży – tylko w latach 2011–2014 wyniósł ok. 20 proc. I to tylko na pierwszym roku. Jeśli poszukać głębiej w raportach Polskiej Komisji Akredytacyjnej, to okaże się też, że niektóre kierunki zaczynało jedynie 15 studentów, a kończyło tylko 7.
Osoba z branży chce zachować anonimowość: – I nie wiadomo, co z tym zrobić. Na razie wszyscy chodzą wokół szkoły Rydzyka jak wokół agresywnego kota, którego dostało się w spadku po zdziwaczałej ciotce. – Kiedyś trzeba będzie się nim w końcu zająć, ale jeszcze nie wiadomo, jak to zrobić – kwituje.
WSKMiS uplasowała się pod względem zagrożenia bezrobociem dla absolwentów na 5. miejscu spośród 232 publicznych i niepublicznych uczelni prowadzących studia uzupełniające magisterskie. Średni czas między obroną dyplomu a podjęciem pierwszej pracy to niecałe trzy miesiące – mówi socjolog dr Mikołaj Jasiński, który na zlecenie resortu nauki i szkolnictwa wyższego zebrał i opracował dane o 130 tys. absolwentów studiów magisterskich z 2014 r.