Zdaniem rektorów wymogi się nie zmieniły. Jednak poziom osób, które chcą zdobyć wyższe wykształcenie, drastycznie spadł.
Coraz mniej chętnych do studiowania / Dziennik Gazeta Prawna
– Wpływają do mnie skargi od studentów, którzy informują o tym, że uczelnie celowo nie zaliczają im zajęć – mówi Justyna Rokita, rzecznik praw studenta (RPS). – Ich liczba wzrosła po ostatniej sesji egzaminacyjnej. Zdarza się, że szkoły wyższe tak postępują, bo to dla nich dodatkowy zysk. Problem pojawia się nie tylko na uczelniach prywatnych, ale także publicznych – alarmuje.
Zmiana zasad
Przykładowo do RPS zgłosili się studenci jednej z państwowej uczelni kształcący się na kierunku mechanika i budowa maszyn, ponieważ na ostatnim roku studiów prowadzący zmienił zasady zaliczenia zajęć. – Studenci uzyskali pozytywną ocenę końcową z przedmiotu, ale została ona usunięta – wyjaśnia RPS.
Uzyskali jedynie drogą e-mailową informację, iż sytuacja ta jest spowodowana brakiem obecności na wymaganej liczbie wykładów. Te jednak zarówno w myśl sylabusu do danego przedmiotu, jak i regulaminu studiów nie są obligatoryjne. Niestety, studenci nie mieli czasu na ewentualny egzamin z przedmiotu (pomimo iż uzyskali oceny pozytywne z ćwiczeń projektowych stanowiących według sylabusu podstawę zaliczenia), ponieważ dowiedzieli się o zmianie oceny ostatniego dnia sesji egzaminacyjnej. W efekcie zostali zobowiązani do powtarzania semestru, aby zaliczyć studia.
Po interwencji rzecznika praw studenta udało się jedynie wywalczyć egzaminy komisyjne, które i tak spowodowały semestralne opóźnienie w ukończeniu kształcenia i konieczność opłaty.
– Studenci jednakże będą sądowo dochodzili zwrotu tych kosztów – informuje Justyna Rokita.
Zdarza się też, że niektórzy nauczyciele nie przewidują możliwości podchodzenia do poprawki. W efekcie student, który nie zda, musi powtarzać zajęcia, aby móc ponowie przystąpić do egzaminu. – Co prawda regulamin studiów na uczelni przewidywał możliwość podejścia do poprawki, ale tylko w przypadku przedmiotów obowiązkowych, a nie fakultatywnych – wyjaśnia Justyna Rokita.
Dodaje, że ustawa – Prawo o szkolnictwie wyższym (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 572 ze zm.) nie wskazuje wprost, że uczelnia musi zagwarantować każdemu studentowi prawa poprawiania przedmiotu. Jedynie wynika z niej, że egzaminy poprawkowe są za darmo (zdarza się, że uczelnie nadal nie stosują się do tego wymogu). Szkoła wyższa ma prawo jednak (nawet w przypadku osób, które dostały się na bezpłatne studia) domagać się pokrycia kosztów powtarzania zajęć z powodu niezadowalających wyników w nauce. Zdarza się również, że akademicy wprowadzają w błąd studentów, umożliwiając im przystąpienie do tzw. egzaminu zerowego, a okazuje się on jednym i ostatecznym.
Sygnały o podobnych nadużyciach docierają też do posłów.
– Otrzymuję niepokojące informacje, że uczelnie celowo nie zaliczają zajęć studentom – mówi Joanna Borowska, poseł PiS. Te wiadomości spływają nie tylko od samych zainteresowanych – studentów czy ich rodziców, ale też pracowników uczelni.
– Jeżeli zajęć nie zalicza z zasady np. 20–30 osób albo zalicza tylko kilka na całą kilkudziesięcioosobową grupę, to można podejrzewać, że celem takiego działania rzeczywiście nie jest wysoka jakość kształcenia, ale bardziej chęć zysku – stwierdza Joanna Borowska. I wyjaśnia, że każde zajęcia na uczelni są punktowane. Przykładowo jeden przedmiot to 5 punktów ECTS. Nawet jeżeli za jeden punkt powtarzanych zajęć trzeba zapłacić 100 zł, to nie trudno policzyć, że niezaliczenie przedmiotu kilkudziesięciu osobom po prostu się opłaca.
Gorszy sort
Rektorzy uczelni się bronią. Zaprzeczają, jakoby obowiązywała niepisana zasada oblewania studentów. – Problemem nie są wyśrubowane kryteria, ale słabsi studenci – uważa prof. Bogdan Gregor, prorektor ds. ekonomicznych Uniwersytetu Łódzkiego. – Być może na niektórych uczelniach zdarzają się tego typu jednostkowe przypadki, ale ja o nich nie słyszałem nawet w rozmowach kuluarowych. Niestety w mojej ocenie każdy kolejny rocznik jest gorzej przygotowany do studiów. Gdy np. po kilku latach powróciłem do kształcenia studentów na pierwszym roku, byłem zszokowany ich niskim przygotowaniem, zwłaszcza z matematyki – uważa.
Ponadto wskazuje, że obecnie na niektóre kierunki są przyjmowane prawie wszystkie osoby, które się zgłoszą. – Jeżeli nie ma praktycznie wstępnej weryfikacji kandydatów, to dobrze, że w takcie nauki jest ta selekcja, czasem trzeba komuś powiedzieć, że na studia po prostu się nie nadaje. Potrzebny jest odsiew – stwierdza prof. Gregor. W jego ocenie panuje błędne przekonanie, że każdy może studiować, ale niestety w praktyce nie wszyscy mają ku temu predyspozycje. – W razie braku odpowiedniej selekcji pretensje mają pracodawcy do uczelni o to, komu przyznają tytuły zawodowe – mówi.
Te argumenty odpiera RPS. – W przypadku spraw, które do mnie wpływają, ewidentnie widać, że problemem nie jest słabe przygotowanie studentów, ale celowe działanie uczelni – uważa Justyna Rokita. – Jak inaczej wyjaśnić sytuację, w które studenci nie otrzymali zaliczenia, mimo że spełnili wszystkie kryteria, które były od nich wymagane. Jedynie zmiana zasad, o której zostali poinformowani już pod koniec zajęć, sprawiła, że ich nie zaliczyli – wyjaśnia.
Niewielki zysk
Profesor Bogdan Gregor zauważa jednak, że celowe oblewanie studentów nawet jeśli miałoby miejsce, niewiele by poprawiło budżety uczelni. Zwłaszcza publicznych.
– Przecież budżet uniwersytetu to setki milionów złotych. A przychód z oblewania studentów ile może wynosić? 20–25 tys. zł? W skali budżetu uczelni to niewielka kwota, która niewiele zmienia – wylicza akademik.
Z przypadkami celowego przetrzymywania studentów na studiach nie spotkał się też Mateusz Mrozek, przewodniczący Parlamentu Studentów RP. – Nie dotarły do mnie informacje o tym, że uczelnie celowo nie zaliczą zajęć albo w trakcie studiów wprowadzają dodatkowe wymogi, aby dłużej studenci np. opłacali czesne albo musieli płacić za powtarzanie przedmiotów – mówi. – Spotykam się raczej z odwrotną tendencją, kiedy uczelnie zaniżają wymogi, aby nie stracić studentów – stwierdza.
Posłanka PiS prosiła o kontrolę na uczelniach w tym zakresie. Na razie Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego jej nie planuje.
– Jak dotychczas nie otrzymaliśmy takich jednoznacznych doniesień, które wpłynęłyby do nas jako skarga. Musimy mieć sygnał, żeby interweniować. Wówczas na pewno się temu przyjrzymy – zapewniała jednak prof. Teresa Czerwińska, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego, w trakcie posiedzenia sejmowej podkomisji, która odbyła się w ubiegłym tygodniu.