Ministerstwo Edukacji Narodowej zapowiedziało duże zmiany w kształceniu zawodowym. Ale gdy na konferencji prasowej padło pytanie, nad czym konkretnie mają one polegać, to okazało się, że pracują państwo nad zmianą nazwy szkół zawodowych.
To nie tak. Chodzi o dużo więcej. W ostatnich latach kształcenie zawodowe było deprecjonowane. Pamiętam lata 90. i boom na licea ogólnokształcące. Pamiętam rozbudzenie aspiracji młodych ludzi do podejmowania studiów wyższych na jakimkolwiek kierunku. Towarzyszyło temu wykreowanie pogardliwego spojrzenia na zawody związane z wykonywaniem pracy fizycznej. Dziś potrzebny jest przekaz, który stworzy w nas poczucie wspólnoty społecznej, w której każdy ma do wykonania swoją rolę. Każdy zawód może dać godne warunki życia. Każdy człowiek, również ten wykonujący najprostsze prace, jest bardzo ważny w strukturze zatrudnienia i zaspokajaniu potrzeb społecznych.
Dzisiaj 55,5 proc. absolwentów gimnazjum wybiera szkoły zawodowe, reszta decyduje się na liceum. Jakie byłyby idealne proporcje?
To bardzo trudne pytanie. Odpowiedź powinna dać gospodarka, bo celem edukacji jest dobre przygotowanie do wykonywania zawodu. Jeśli dobrze przygotowujemy maturzystę w liceum ogólnokształcącym, to nabędzie on w czasie studiów kwalifikacje zawodowe. Rynek pracy sygnalizuje jednak wyraźnie, że za mało jest absolwentów zasadniczych szkół zawodowych. Dlatego tak ważne jest zachęcanie młodzieży do wybierania kierunków zawodowych już po gimnazjum. Najtrudniej jest znaleźć pracę osobom, które skończyły jedynie liceum ogólnokształcące. Stąd bierze się potrzeba doradztwa zawodowego.
Czyli trzeba zmienić model doradztwa zawodowego.
Tak. Dziś doradztwo zawodowe opiera się przede wszystkim na poznaniu oferty szkół. Efekt jest taki, że grupy kolegów i koleżanek idą do danej szkoły razem, bo tak jest „fajnie”. Chcielibyśmy, aby młody człowiek traktował tę decyzję poważnie. Wcześniej poznawał swoje predyspozycje i swoje miejsce na rynku pracy, a także zawód. Żeby umiał odpowiedzieć sobie na pytania: jakie mam perspektywy rozwoju, na jakie wynagrodzenie mogę liczyć? Ważne jest, żeby młodzi ludzie nie myśleli, do jakiej szkoły chcą iść, tylko jaki zawód chcieliby wykonywać w przyszłości. Naszym celem jest także to, żeby doradztwo zawodowe, które obecnie działa w Powiatowych Urzędach Pracy, wsparło system oświaty, głównie poprzez szersze wykorzystanie kompetencji doradców zawodowych zatrudnionych w sektorze rynku pracy. Zależy nam na tym, żeby tematyka pracy była obecna w nowych podstawach programowych.
Będzie to przeprowadzone za pomocą lokowania zawodu? Czyli w podręczniku dziecko będzie miało lekcję o np. mechaniku samochodowym?
Doradztwo zawodowe będzie realizowane raczej za pośrednictwem programów edukacyjnych, warsztatów, czy zajęć dodatkowych.
Czy planujecie państwo zmianę struktury szkolnictwa zawodowego? Może należy się skłaniać w stronę modelu niemieckiego, gdzie po gimnazjum jest wiele możliwości wyboru różnych ścieżek edukacyjnych?
Dualny system kształcenia zawodowego w Niemczech jest ściśle powiązany z rynkiem pracy. Dodatkowo pracodawcy chętnie współpracują z oświatą. Oznacza to, że każdy, kto kształcił się w zawodzie, ma już de facto kontakt ze swoim pracodawcą. Niestety to rozwiązanie ma też słabe strony, bo jest ściśle związane z kondycją gospodarki. Jeśli np. zakład ogranicza produkcję, lub znika dana branża, to system szkolny staje się rozchwiany. W Polsce system dualny z powodzeniem realizowany jest w kształceniu młodocianych pracowników w izbach rzemieślniczych. U nas problemem jest nabywanie umiejętności praktycznych przez uczniów technikum. W tym przypadku powinniśmy dążyć do modelu, w którym część zajęć praktycznych byłaby w szkole lub Centrach Kształcenia Praktycznego. W przedsiębiorstwie uczeń poznawałby warunki, organizację pracy i nowe technologie, a przede wszystkim kontekst społeczny wiążący się z zatrudnieniem.
Co można zrobić, żeby kształcenie w szkołach zawodowych było bardziej skuteczne, żeby pracodawcy nie skarżyli się na to, że ich absolwenci często są nieprzygotowani do podjęcia pracy?
Zastanawiam się, czy to szkoły są winne temu, że produkują bezrobotnych.
A jeśli nie szkoły, to kto?
Właśnie, kto? Pierwszy element, który musi być spełniony, żeby dobrze organizować kształcenie zawodowe, to bardzo wyraźny sygnał z rynku pracy i z poszczególnych sektorów gospodarki mówiący jakich pracowników potrzebujemy. Ten sygnał jest niestety nadal niewyraźny. Obecny stan prawny jest taki, że powiatowe i wojewódzkie rady zatrudnienia opiniują sieć szkół i zawody, w których kształci dana placówka. Ale trzeba sobie zdać sprawę z tego, że gdy brakuje danego pracownika na rynku, szkoła może go wykształcić najwcześniej za trzy lata w zasadniczej szkole zawodowej, albo za cztery w technikum. To nie jest dobry wskaźnik. Sygnał powinien płynąć z gospodarki, od przedsiębiorstw. Ważne, aby dokładnie określić, w jakich kierunkach chcą się rozwijać, jakie sektory uważają za ważne. A także na jakie branże jest zapotrzebowanie w danych regionach Polski. Myślę, że tego zadania jeszcze do tej pory nikt nie wykonał.
Czyli potrzebny jest monitoring rynku pracy, który by wykazał jakie profesje będą potrzebne za kilka lat?
Nie mamy takich instrumentów w ministerstwie edukacji. Upatruję w tym dużą rolę partnerów z danych sektorów gospodarczych.
Czy są państwo w stanie w we współpracy z innymi resortami opracować takie narzędzie, dzięki któremu można będzie przewidzieć, jaki fachowiec będzie potrzebny za kilka lat?
To jest konieczne. Myślę, że świadome jest tego także ministerstwo rozwoju. W tej chwili planowanie zawodów odbywa się tylko w obszarze jednego powiatu, ten obowiązek spada na dyrektora szkoły i samorząd powiatowy. Uważam, że to zbyt wąska perspektywa. Chciałabym, żeby na terenie każdego regionu powstała strategia rozwoju szkolnictwa, za którą odpowiadałby albo wojewoda, albo marszałek województwa wraz z udziałem kuratora. Podział na rejony jest dlatego istotny, że w każdej części Polski będzie inne zapotrzebowanie na pracowników. To przedstawiciele danego regionu najlepiej będą wiedzieć, jakie są zawody przyszłości w ich części kraju. To właśnie na szczeblu regionów realizowane są strategie rozwoju województw, a tym samym strategia rozwoju kraju. Kwestie te zapewne będą przedmiotem debaty o zmianach w systemie oświaty.
I w zależności od diagnozy, kuratoria mogłyby reagować?
Kształcenie w zawodach nadwyżkowych mogłoby być blokowane przez kuratora.. Nie można jednak zlikwidować kształcenia w zawodzie i zostawić absolwentów gimnazjum bez oferty.
A co z oporem ze strony szkół? Przecież nauczycieli trzeba by przekwalifikować, dyrektorzy będą musieli zdobyć ekspertów, którzy nauczą zawodu tych uczniów. Dyrektorzy mówią wprost: „Kształcę kucharzy, bo na to mnie stać, bo mam takich nauczycieli”.
I "bo mam odpowiednią pracownię”. To dwa bardzo ważne elementy, które determinują to, w jakich zawodach obecnie kształci się młodzież. Dlatego trzeba próbować to zmienić. Być może należy stworzyć jakiś fundusz rozwoju bazy praktycznej w szkołach i przekwalifikować nauczycieli do nowych zawodów. To wszystko wymaga jednak dogłębnych analiz finansowych i zgody resortów gospodarczych. Mamy kadrę pedagogiczną przygotowaną do pracy z uczniem, ale bez wiedzy teoretycznej zawodowej i umiejętności praktycznych. Z tego zasobu można skorzystać. Dlatego zaproponujemy studia dla nauczycieli zawodu, w tym studia podyplomowe.
Czyli osobny kierunek: nauczyciel zawodu?
Kwestia ta nie jest jeszcze przedyskutowana z ministrem nauki i szkolnictwa wyższego. Ale zadaniem dla szkół wyższych, kształcących nauczycieli zawodu powinna być współpraca z konkretnymi przedsiębiorstwami, w których studenci odbywaliby zajęcia praktyczne.
A kto zapłaciłby za kształcenie nauczycieli zawodu?
To państwo powinno wziąć na siebie ten koszt. Ale pod warunkiem, że kierunki byłyby określone, w ramach tzw. kierunków zamawianych.
W jaki sposób rząd chce zachęcić pracodawców, żeby częściej angażowali się w kształcenie zawodowe?
Kwestia zachęcania pracodawców jest tematem debaty, którą otwieramy. To bardzo poważne zagadnienie. Nasza gospodarka jest oparta na małych i średnich przedsiębiorstwach. To nie są wielkie korporacje zatrudniające tysiące pracowników. Nie jest im łatwo wejść w dialog z oświatą i zadbać o rozwój swojej kadry. Bardzo bym chciała usłyszeć, jakie oczekiwania mają ci pracodawcy wobec systemu oświaty.
To już dziś wiadomo – naturalnie będą chcieli pieniędzy, oczekują np. ulg podatkowych.
Można o tym rozmawiać, tutaj wymagana jest decyzja międzyresortowa. Minister edukacji ma swój własny budżet, natomiast wszystkie środki, które mogą zostać dodatkowo przekazane na oświatę, są do uzgodnienia z ministrem finansów.
Wracając do pracodawców, to oprócz przyjmowania ucznia na część praktyczną, są firmy, które bardzo chętnie wspierają centra kształcenia praktycznego. Takich wyspecjalizowanych placówek oświaty jest w Polsce ponad dwieście i bardzo mi zależy na tym, żeby się rozbudowywały. Ważne, żeby były dobrze wyposażone i przejmowały od szkół zadanie przeprowadzania egzaminów zawodowych. Wraz z reformą kształcenia zawodowego powstało wiele tych centrów. Uważam jednak, że zaniechano ich dalszego wspierania w budowie bazy do kształcenia zawodowego w systemie szkolnym. Z bazy tej powinni korzystać głównie uczniowie technikum, bo na nie decyduje się w tej chwili ponad 30 proc. absolwentów gimnazjum. W tej szkole uczniowie chcą się uczyć. Daje im ona konkretny zawód, ale przygotowuje także do matury. Dla rozwoju tej formy kształcenia na poziomie średnim, potrzebna jest dobra baza warsztatów do zajęć praktycznych, pracowni przedmiotowych i praktyk u pracodawców.
Czyli to znowu pieniądze?
Tak, ale trzeba wreszcie zdać sobie sprawę, że kształcenie zawodowe jest kosztochłonne. Od tego faktu uciekamy dwadzieścia kilka lat!
A kto ma zapłacić? Rząd, czy pracodawcy?
Na to się trzeba umówić.
Co najbardziej uwiera dyrektorów w obecnym systemie kształcenia zawodowego?
Dyrektorzy szkół zgłaszają szereg postulatów, ale najbardziej uciążliwe są egzaminy zawodowe na poszczególne kwalifikacje, które przeprowadzane są w ciągu roku szkolnego. Sposób, w jaki są przeprowadzane dezorganizuje pracę szkoły. Na dyrektorów spadł obowiązek utworzenia komisji egzaminacyjnych. W praktyce wygląda to tak, że egzaminator, który jest zazwyczaj jednocześnie nauczycielem, żeby przeprowadzić egzamin, zostawia swoją klasę, która traci przez to zajęcia. Myślę, że egzaminy powinny odbywać się w centrach egzaminacyjnych niezależnych od szkoły. Sesja egzaminacyjna mogłaby trwać wtedy przez cały rok. Gdyby powstały takie centra przy współudziale pracodawców, kwalifikacje zawodowe mogliby nabywać dorośli certyfikując swoje umiejętności zdobyte w trakcie wykonywania pracy. Ale to już duży, odrębny temat, do którego system oświaty się przygotowuje.