Coraz mniej chętnych na studia
/
Dziennik Gazeta Prawna
440,9 tys. osób przyjęły uczelnie na
studia w roku akademickim 2015/2016. Tak wynika ze wstępnych danych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Ostateczna liczba może być nieco wyższa.
– Ale już teraz wiadomo, że spadek w ujęciu rok do roku nie jest drastyczny – ocenia prof. Jerzy Malec, rektor Krakowskiej Akademii Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Nowych studentów jest o ponad 21,7 tys., czyli niespełna 5 proc. mniej niż rok temu. – Dużo bardziej niepokojące są dane, jeżeli porówna się to, ilu kandydatów przyjmowały
uczelnie jeszcze trzy lata temu – dodaje profesor. W roku akademickim 2012/2013 było ich ponad 549,4 tys.
Skutki niżu demograficznego są najbardziej dotkliwe dla
uczelni niepublicznych, które oferują jedynie płatne studia. Tych szkół jest najwięcej, bo ponad 300. Publicznych 132.
– Wybór dla maturzysty pomiędzy studiami stacjonarnymi a niestacjonarnymi jest oczywisty. Wolą kształcić się za darmo, więc trudniej nam rywalizować o kandydatów – przyznaje prof. Jerzy Malec. Dlatego ok. 30
uczelni niepublicznych jest w trakcie likwidacji. Wyłania się jeszcze jedna tendencja.
– Widać wyraźny odwrót od mniejszych uczelni. Kandydaci wybierają przede wszystkim większe ośrodki akademickie – Kraków, Warszawę. Te mniejsze nie mają szans na przetrwanie. Na przegranej pozycji są również mniejsze uczelnie w dużych miastach, one nie wytrzymują konkurencji – uważa profesor.
Prywatne
szkoły wyższe starają się bronić przed niżem, ściągając studentów z zagranicy. Ale również w tym przypadku plany krzyżują im publiczne uczelnie.
– Jedna z krakowskich państwowych szkół zaoferowała studia Ukraińcom za 1 tys. zł za semestr. Takie czesne nie wystarcza na pokrycie kosztów kształcenia, ale ta placówka ma przecież dotację z budżetu państwa, więc nie musi się martwić, za co zapłaci wynagrodzenia. Na taką obniżkę opłat za studia nie może pozwolić sobie szkoła niepubliczna – wyjaśnia prof. Malec.
Zaklinanie rzeczywistości
Niż nie jest jednak obojętny dla państwowych uczelni, np. nie mają one wystarczająco wielu chętnych na studia zaoczne, które w związku z tym likwidują.
– Niektóre uniwersytety swobodnie interpretują statystyki, twierdząc, że ich niż demograficzny nie dotyczy. Jedna ze szkół wyższych podaje liczbę, z której wynika, że zapisało się do niej 15 proc. tegorocznych maturzystów. Ale jednego kandydata liczy kilkakrotnie, jeżeli bierze on udział w naborze na kilka fakultetów. To zaklinanie rzeczywistości. Kandydatów jest mniej, a ich liczba wciąż będzie spadać. Można jednak przygotować się na te zmiany – mówi Bartosz Dembiński z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
– Urealniamy limity przyjęć, zmniejszając liczbę miejsc na kierunkach, w przypadku których jest nadprodukcja absolwentów. To np. inżynieria środowiska i ochrona środowiska, a one są nadal uruchamiane na prywatnych uczelniach. My staramy się dostosować ofertę do rynku pracy – dodaje.
Niektóre wydziały, nawet publiczne, przyjmują kandydatów ze słabo zdaną maturą, aby tylko pozyskać chętnych. To, zdaniem ekspertów, krótkowzroczna strategia.
– Oferujemy studia inżynieryjne, z których po pierwszym roku rezygnuje, w przypadku najtrudniejszych kierunków, 20-30 proc. studentów. Dlatego nie możemy pozwolić sobie na obniżanie progów przyjęć na studia, bo słabsi kandydaci sobie nie poradzą. Stawiamy przede wszystkim na jakość kształcenia – mówi Bartosz Dembiński. Dodaje, że z danych wynika, iż 60-65 proc. kandydatów na studia decyduje o wyborze uczelni, sugerując się opinią znajomych, absolwentów szkoły wyższej. Jeżeli zdobyte wykształcenie podczas studiów przełożyło się na lepszą sytuację na rynku pracy, to polecają uczelnię. Jedynie kilkanaście procent studentów z AGH przyznało, że wybór tej placówki to wynik jej działań marketingowych. A niektóre placówki skupiają się przede wszystkim na reklamie i co roku oferują nowe fakultety o egzotycznych nazwach. Zdaniem ekspertów tworzenie „fantazyjnych” kierunków to też nie jest dobra taktyka.
Uczelnie, aby uchronić się przed negatywnymi skutkami niżu, wprowadzają także programy oszczędnościowe. W pierwszej kolejności pod nóż idą etaty. – Część uczelni zwalnia pracowników, ale nie da się takiej polityki prowadzić w nieskończoność z uwagi chociażby na minima kadrowe, które trzeba spełnić, aby prowadzić określone kierunki – mówi prof. Jerzy Malec.
Zdaniem MNiSW zmiana liczby studentów związana z niżem demograficznym to okazja dla uczelni do uaktualnienia strategii i poszukiwania alternatywnych dróg rozwoju. – Szkoły od dłuższego czasu mają świadomość tej zmiany i powinny być na nią przygotowane – uważa Łukasz Szelecki, rzecznik resortu.