Do samorządów wpływają pierwsze pisma od rodziców, którzy – powołując się na konstytucję i podając w wątpliwość wytyczne MEN i GIS – nie zgadzają się na pomiar temperatury u ich dzieci, stosowanie przez nie środków dezynfekujących czy ewentualne izolowanie w przypadku podejrzenia zakażenia COVID. A to niejedyny problem lokalnych władz.
Obawy budzi też zbyt mała ilość środków ochrony, ryzyko roszczeń sądowych ze strony osób, które zakażą się w szkole lub przedszkolu czy utrudniony kontakt z sanepidem.
Szkoły próbują więc przygotować się na każdą okoliczność. Niektóre żądają od rodziców precyzyjnego określenia godzin odbioru dziecka, argumentując, że dzięki temu łatwiej będzie ustalić z kim kontaktowało się np. w szatni. W innych stawiają sprawę jasno: to, jak będziemy funkcjonować, zależy od uczniów. Nie ma nakazu noszenia maseczek, ale jeśli młodzież zacznie zbierać się w grupach na korytarzach, trzeba będzie go wprowadzić. Rodzice z kolei zabezpieczają się przed podejrzeniami o COVID-19. Chcą, by lekarz poświadczył, iż objawy występujące u dziecka, jak kaszel, kichanie, to np. alergia lub astma.
Opór rodziców. Jak słyszymy od samorządowców, wraz z otwarciem szkół pojawiło się nowe, niepokojące zjawisko. – Dostaliśmy już kilka wniosków, wyglądających na gotowce, w których rodzice, powołując się m.in. na konstytucję, nie zgadzają się na pomiar temperatury ich dzieci, stosowanie środków do dezynfekcji czy ewentualne zostawienie dziecka w izolatorium. Boimy się, że problem za chwilę stanie się masowy, rodzi się pytanie, czy będziemy mogli przyjąć dzieci np. do przedszkoli w sytuacji, gdy nie będzie zgody na pomiar ich temperatury – mówi nam urzędnik ze stołecznego ratusza. – Wytyczne GIS, MZ i MEN w czasie pandemii COVID-19 nie stanowią ograniczeń wolności i praw obywateli wynikających z postanowień Konstytucji RP – odpowiada rzeczniczka MEN Anna Ostrowska.

Za mało środków ochrony.– Rząd obiecał nam 150 tys. litrów płynów do dezynfekcji i 537 tys. maseczek jednorazowych. W Warszawie mamy ponad 43 tys. pracowników pedagogicznych i niepedagogicznych, co oznacza, że rozdając tylko po jednej maseczce, potrzebujemy ich 946 tys. na miesiąc. Czyli rząd zapewnia nam maseczki zaledwie na 2 tygodnie – wskazuje Karolina Gałecka ze stołecznego ratusza. Od przedstawicieli obozu władzy słyszymy w odpowiedzi sugestie, że rząd może co najwyżej pomóc gminom, ale nie będzie ich wyręczać. I rzeczywiście niektóre miasta wydają spore pieniądze na zakupy. – We Wrocławiu jest ponad 130 szkół, mamy ponad 65 tys. uczniów. Na przygotowanie szkół i przedszkoli do pierwszego września wydaliśmy 2,7 mln zł. Wstępnie szacujemy, że każdy miesiąc pracy szkół i przedszkoli w reżimie sanitarnym kosztuje miasto 2 mln zł miesięcznie. To są koszty wstępne! Każdego dnia one rosną, uruchomiliśmy rezerwy. Codziennie wpływają wnioski od dyrektorów na kilkadziesiąt tysięcy złotych. Oczekujemy rekompensaty od rządu – mówi Agata Dzikowska z wrocławskiego magistratu.

Nauczyciele w kwarantannie. Jedną z obaw włodarzy jest to, czy wszyscy nauczyciele będą chcieli pracować, zwłaszcza jeśli trafią na kwarantannę. W zeszłym tygodniu samorządowcy z Komisji Wspólnej mieli wątpliwości, czy nauczyciel w takiej sytuacji będzie mógł uczyć zdalnie. MEN problemu nie widzi. – Nauczyciel na kwarantannie może pracować zdalnie, o ile taki sposób zostanie ustalony z pracodawcą, czyli dyrektorem szkoły – mówi Anna Ostrowska, rzeczniczka resortu. Jak tłumaczy, kwarantanna nie oznacza jeszcze niezdolności do pracy, lecz stanowi niemożność wykonywania pracy w określony sposób. – Nauczyciel na kwarantannie nie może pracować poza miejscem kwarantanny – precyzuje.

Pozwy sądowe. Wedle strategii MEN i sanepidu szkoły domyślnie działają w trybie stacjonarnym, a przejście na tryb zdalny czy hybrydowy możliwe jest np. wtedy, gdy w placówce potwierdzony będzie przypadek COVID. W związku z tym niektórzy włodarze oceniają, że ryzyko zakażenia wśród dzieci lub kadry nauczycielskiej jest dość wysokie. Dlatego samorządowcy chcą, by szkoły i organy prowadzące zostały ubezpieczone „na wypadek roszczeń odszkodowawczych”. Nie wiadomo jednak, kto miałby ponieść koszty takiego ubezpieczenia – rząd czy gminy – oraz czy znajdą się ubezpieczyciele chętni do współpracy w tak szerokim zakresie.

Problematyczny kontakt z sanepidem. Samorządowcy zwrócili już uwagę rządowi i Głównemu Inspektoratowi Sanitarnemu na problem z dodzwonieniem się do służb sanitarnych. Tym bardziej, że oczekiwania rządu są takie, że konkretne decyzje zapadną w ciągu 1–2 godzin. Wczoraj wiceszefowa GIS Izabela Kucharska w rozmowie z DGP potwierdziła, że sanepid uruchomił osobne numery telefonów dla dyrektorów szkół lub przekazał numery komórkowe do inspektorów sanitarnych. – Tak, żeby kontakt był szybki i skuteczny – tłumaczyła Kucharska. – Warszawski sanepid poinformował nas o tym, że zapewni dla dyrektorów 6 odrębnych linii. Przy tak dużej liczbie placówek niepublicznych i publicznych w stolicy nie wiem, czy taka liczba wyodrębnionych linii jest wystarczająca – zastanawia się urzędnik z ratusza.