- W szkołach mamy coraz mniej uczniów, ale liczba dzieci przyjmowanych w poradniach systematycznie wzrasta - mówi Ewa Tatarczak, przewodnicząca Związku Zawodowego Rady Poradnictwa.
Poradnie psychologiczno-pedagogiczne nie cieszą się dobrą opinią wśród rodziców, a z resortu edukacji docierają sygnały, że to skostniałe instytucje. Pierwszy przykład z brzegu – uczeń złamał nogę i rodzice chcieli, aby lekcje odbywały się w domu. Poradnia zdecydowała, że zanim to nastąpi, trzeba przeprowadzić u dziecka test na inteligencję. Czy tak to powinno wyglądać?
Wiem, że wielu rodziców ceni sobie współpracę z poradniami i ma bardzo dobrą opinię na temat naszej pracy. Jeżeli zdarzają się przypadki niezadowolenia, jest mi przykro. Ale nie uogólniajmy ich na całe środowisko, bo to nieuczciwe w stosunku do ciężko i odpowiedzialnie pracujących „poradniaków”. Jeżeli chodzi o nauczanie indywidualne, to musimy pamiętać, że procedura postępowania wynika z określonych przepisów. Mamy obowiązek zgromadzić odpowiednią liczbę informacji o dziecku, by wydać orzeczenie, które będzie mu służyło. Stąd czasami potrzebna jest dodatkowa diagnoza psychologiczna czy pedagogiczna.
A może takie diagnozy robione są, by rodzic jednak dowoził dziecko do szkoły i na rękach nosił do klasy. Dzięki temu gmina zaoszczędzi pieniądze...
Poradnie zawsze są przede wszystkim rzecznikiem praw i potrzeb dziecka. Ta filozofia przyświeca nam w pracy i przy wydawaniu decyzji. Nauczanie indywidualne czasami jest problemem finansowym dla samorządów, bo to one muszą wyłożyć na ten cel pieniądze. Nie wykluczam, że w takich sytuacjach hipotetycznie mogą pojawiać się jakieś naciski na poradnie, ale jednocześnie jestem głęboko przekonana, że staną one zawsze po stronie interesów i potrzeb rozwojowych ucznia.
Dlaczego rodzice często na wyznaczenie terminu w poradni muszą czekać dwa miesiące lub więcej?
Ponieważ mamy bardzo dużo zgłoszeń i zdecydowanie za mało pracowników.
To dlaczego dyrekcje poradni nie wnioskują do starosty o dodatkowe etaty?
Wnioskuje o to zdecydowana większość dyrektorów.
Chyba jednak ze słabym rezultatem.
To prawda. W wielu poradniach zatrudnienie jest nawet redukowane.
To absurd, bo przecież liczba dzieci z problemami narasta.
O ile w szkołach mamy coraz mniej dzieci, to w poradniach liczba przyjmowanych osób systematycznie wzrasta. Co piąte dziecko funkcjonujące w systemie oświaty trafia do poradni. W sumie, w ciągu roku szkolnego, jest to kilkaset tysięcy. A ilu pracowników mamy w publicznych poradniach? Około 6 tys. w skali kraju. Przy najlepszych chęciach nie jesteśmy w stanie obsłużyć wszystkich zainteresowanych w krótkich terminach.
Pensum nauczyciela pracującego w poradni wynosi zaledwie 20 godzin. Może warto je zwiększyć, aby rozładować ten zator?
W takim razie proszę mi powiedzieć, kiedy mamy realizować inne zadania, do których jesteśmy zobligowani – pisać orzeczenia, opinie, przygotowywać się do prowadzonych terapii, realizowanych szkoleń?
Z tego, co mi wiadomo, 20 godzin tygodniowo to czas na pracę z uczniem, a kolejne 20 to pozostałe czynności. Każdy nauczyciel, również ten z poradni, ma w tygodniu 40-godzinny czas pracy. A przecież te orzeczenia są do siebie podobne i często wystarczy zmienić dane ucznia. Czy nie tak to wygląda?
Zabrzmiało to jak sugestia, że pracujemy na zasadzie „wytnij, wklej”. To zdecydowanie tak nie wygląda. Struktura orzeczenia wynika ze wzoru, który jest załącznikiem do rozporządzenia o orzekaniu. Jednak w jego treści musimy zawrzeć diagnozę funkcjonowania dziecka, opisać jego potencjał rozwojowy, bariery i ograniczenia, wskazać cele rozwojowe i terapeutyczne, niezbędny w procesie kształcenia sprzęt specjalistyczny, środki dydaktyczne itd. Pamiętajmy, że każde dziecko jest inne i ma inne potrzeby, w związku z tym treść orzeczenia jest inna.
Z jakimi problemami przychodzą rodzice do poradni?
Lista problemów jest bardzo długa. Mamy uczniów o specjalnych potrzebach edukacyjnych, specyficznych problemach w nauce, szczególnie uzdolnionych, zagrożonych niedostosowaniem społecznym. Zajmujemy się doradztwem edukacyjnym i zawodowym, wadami wymowy i artykulacji, problemami okresu dojrzewania, wczesnego wspomagania rozwoju. Poza tym mamy olbrzymią liczbę spraw związanych z zaburzeniami emocjonalnymi i osobowościowymi. Uzależnienia od ekranu (od komputera, telefonu, telewizora) to także często zgłaszana sprawa. Wspieramy osoby do 25. roku życia oraz ich rodziców i nauczycieli. Mamy przypadki, w których rodzice proszą o pomoc, bo kilkulatek tyranizuje całą rodzinę. Przedszkola masowo zgłaszają nam problem, że do placówek przychodzą trzylatki, a nawet czterolatki, które noszą jeszcze pieluchy i mają problemy z elementarną samoobsługą. Na pozór błahy problem, ale później przekłada się na dorosłe życie i problemy emocjonalne.
Jeden z rodziców, który uprosił dyrektora poradni, aby dla jego dziecka zorganizować wcześniejszą wizytę, usłyszał od psychologa, że przez niego musi zostawać po godzinach. Czy to profesjonalne?
Odpowiedź nie była profesjonalna, ale przyjmowanie poza kolejką też nie jest w porządku.
Przypuszczam, że ten psycholog nie mógł przez dodatkową pracę w samorządowej poradni dorobić w prywatnej. A według mnie powinien przez 40 godzin pracy przebywać na terenie poradni.
Czy i dokąd się śpieszył psycholog – tego nie wiemy, więc proponuję powściągliwość w ocenach. W naszym kraju funkcjonują publiczne i niepubliczne poradnie psychologiczno-pedagogiczne oraz prywatne gabinety specjalistów. Część osób pracujących w publicznych placówkach podejmuje zatrudnienie także w innych miejscach. W mojej ocenie nie ma w tym nic nagannego, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, jak kształtują się wynagrodzenia nauczycieli zatrudnionych w poradniach – są na żenująco niskim poziomie.
Co do 40 godzin przebywania w miejscu pracy – jeżeli zostaną stworzone do tego właściwe warunki, dlaczego nie? W poradniach brakuje stanowisk i pomieszczeń, aby pracownicy mogli realizować swoje dodatkowe zadania, dlatego realia zmuszają ich do pracy w domu, na swoim sprzęcie.
Czyli według pani dorabianie to ludzka rzecz?
Niczego nagannego w tym nie widzę. Pracownicy poradni to bardzo dobrze wykształcona grupa zawodowa, która powinna godnie zarabiać. W mojej osobistej ocenie pensja w wysokości 2800 zł dla nauczyciela dyplomowanego, po 30 latach pracy, nie stanowi właściwej gratyfikacji. A mamy także nauczycieli, np. kontraktowych, którzy otrzymują wynagrodzenie poniżej 2000 zł.
Zajęcia z dziećmi są organizowane najczęściej w godzinach przedpołudniowych. A rodzice pracują...
Większość pracowników minimum dwa razy w tygodniu pracuje w godzinach popołudniowych. W poradniach jest zbyt mało etatów i dlatego we współpracy z rodzicami pojawiają się tego typu problemy.
MEN chce, aby psycholog z poradni zacieśnił współpracę ze szkołą i przedszkolem. A tak naprawdę pojawia się on tam tylko raz w miesiącu. Przecież to fikcja, a nie współpraca.
Jeśli psycholog z poradni częściej będzie pojawiał się w szkole lub w przedszkolu, to w poradni kolejka do niego będzie się wydłużać. Poza tym pracownicy poradni muszą dotrzeć do wielu szkół i placówek oddalonych o wiele kilometrów. Brak komunikacji publicznej, służbowych samochodów, ryczałtu za dojazd do szkół własnymi środkami komunikacji – to także realia pracy poradni. Mamy poradnię powiatową, z którą większość miejscowości nie ma połączeń autobusowych. Wójt jednej z gmin tego powiatu wynajmuje autokar, jednorazowo przyjeżdża około 10 lub więcej dzieci z rodzicami. Wówczas wszyscy pracownicy poradni są zaangażowani do pracy z uczniami z tej szkoły. Muszą się śpieszyć, ponieważ autokar wraca o określonej godzinie. Kolejna wizyta w poradni będzie za kilka tygodni.
Dlaczego w szkołach jest tak mało psychologów i pedagogów?
W subwencji oświatowej nie ma wydzielonych środków na pomoc psychologiczno-pedagogiczną. Zatrudnienie psychologów i pedagogów w szkołach w pewnym zakresie uzależnione jest od zasobności gminy czy powiatu oraz osobistego stosunku decydentów do tej formy wsparcia dzieci.
MEN do końca marca ma wypracować sześć modeli współpracy poradni ze szkołami. Docelowo ma się to przełożyć na ustawę.
Wszelkie pomysły niewiele pomogą, jeśli nie będzie pieniędzy na dodatkowe zatrudnienie. Osobiście odczuwam olbrzymi dyskomfort, gdy przychodzi do mnie młoda osoba i widzę, że potrzebuje natychmiastowej pomocy, a ja nie mogę jej zaoferować, ponieważ mam wypełniony kalendarz na długo do przodu.
I co pani robi? Wychodzi do rodzica i mówi, że z dzieckiem jest wszystko w porządku?
Nie, bo etyka i odpowiedzialność zawodowa mi na to nie pozwalają. Po prostu mówię trudną prawdę, która jest bardzo różnie odbierana, czasami ze zrozumieniem, czasami z oburzeniem. I tym oburzonym rodzicom wcale się nie dziwię. Ale dopóki nie znajdą się pieniądze na dodatkowe etaty w poradniach, oczekiwana od nas pomoc będzie, niestety, czasami odłożona w czasie.
/>