Po pierwsze: nazwa
Już od tego roku szkolnego, uczniowie, którzy wybrali szkolnictwo zawodowe uczą się w szkołach branżowych lub technikach. Jak tłumaczyła Anna Zalewska, zmiana choć kosmetyczna była niezbędna, aby odczarować dotychczasowe mity wokół tych szkół. – Moje pokolenie przez całe lata słyszało od rodziców: „Ucz się, bo pójdziesz do zawodówki”, albo jeszcze gorzej: „Do zawodówy” – mówiła szefowa MEN.
Jak tłumaczyła, przez lata szkoły zawodowe były kojarzone z placówkami przede wszystkimi o gorszym poziomie nauczania, a nie z miejscem gdzie zdobywa się konkretne umiejętności. W degradacji znaczenia tych szkół znaczącą rolę odegrała, zdaniem Anny Zalewskiej, reforma Handkego i prowadzona jednocześnie reforma administracyjna kraju. – Przez tą reformę pieczę nad zawodówkami objęły powiaty, czyli najsłabsze jednostki samorządu terytorialnego – mówiła Zalewska.
Tymczasem ostatnie lata pokazują, że zapotrzebowanie na dobrze wykwalifikowanych absolwentów tego typu szkół jest olbrzymie. W zamyśle MEN szkoła branżowa nie ma być gorsza, ale ma być inna. – Uczeń ma z niej wychodzić i być całkowicie, albo prawie całkowicie, gotowy do podjęcia pracy, a nie jak do tej pory bez niezbędnych i kosztownych w uzyskaniu uprawnień – mówiła Zalewska.
Jak będzie?
- Szkolnictwo zawodowe ma sens tylko wtedy, gdy jest tworzone we współpracy z pracodawcami – mówiła szefowa MEN. Dlatego pracodawcy mają aktywnie włączyć się w tworzenie szkół branżowych. Co to oznacza?
Przede wszystkim mają pomagać w konstruowaniu podstawy programowej. Jak mówiła wiceminister MEN Marzena Machałek, to pracodawcy, a nie urzędnicy w ministerstwie czy ktokolwiek inny, wiedzą, jakiego pracownika potrzebują. - Do tej pory było tak, że w szkołach zawodowych często nauczano zawodów, które już nie istnieją. Dopasowywano je tylko i wyłącznie do tego, jaką kadrą dysponowała szkoła – mówiła wiceszefowa MEN odpowiedzialna za reformę szkół branżowych. Teraz będzie również inaczej, ponieważ do pensji nauczyciela będą mogli dołożyć się pracodawcy. Pracodawcy mają również finansowo dołożyć się do szkół branżowych. W zamian MEN deklaruje, że będą mieli wpływ na poziom nauczania: będą kontrolowali aktualność przekazywanej wiedzy, ale także, co najważniejsze, będą brali udział w przeprowadzaniu egzaminów zawodowych.
Jak zapowiedziała Anna Zalewska, w 2019 roku klasa nie ruszy, jeśli nie będzie miała partnera w postaci pracodawcy.
To jednak nie koniec zmian. W zreformowanej szkole branżowej pracodawcy będą mogli samodzielnie tworzyć szkoły. – My zadbamy dla Was o kształcenie ogólne, a Wy zajmiecie się resztą – mówiła Anna Zalewska.
Co na to pracodawcy?
Obecni podczas panelu przedstawiciele największych firm w Polsce nie kryli zadowolenia z proponowanych rozwiązań. – Od pierwszego możliwego semestru wchodzimy w system klas patronackich – zadeklarował Radosław Domagalski-Łabędzki, prezes Zarządu KGHM Polska Miedź. Jak podkreślał, jego firma boryka się z olbrzymim niedoborem pracowników ze względu na specyfikę górnictwa miedziowego. – Nie mamy skąd pozyskać pracowników. Nie ma drugiej takiej firmy, z której moglibyśmy przejąć od razu gotowego do pracy pracownika. Wszystkich i tak musimy szkolić – mówił. Prezes KGHM powiedział, że firma będzie chciała otwierać klasy patronackie i potem od razu zatrudniać najlepszych absolwentów w swojej firmie.
Podobnie przedstawiciele innych firm z sektora energetycznego, który boryka się z olbrzymim problemem luki pokoleniowej, deklarowali, że będą przyglądać się i pomagać Ministerstwu we wprowadzeniu reformy.
Uczniowie podpiszą lojalki
Reforma szkolnictwa branżowego będzie kosztowna. Minister Zalewska mówiła o 9 miliardach subwencji oświatowej dla tych szkół. Stąd MEN rozważa podpisywanie przez uczniów swego rodzaju „lojalek”, które będą zobowiązywały ich do pracy u pracodawcy, który dołożył się do ich wykształcenia przez pewien czas po zakończeniu nauki.
- To może okazać się niepotrzebne, ponieważ wierzę, że uczeń, którego przygotujemy do zawodu, będzie po prostu czuł się wewnętrznie zobligowany do pracy w naszej firmie. Dołożymy też starań, aby po prostu nie chciał odchodzić gdzie indziej – mówił Filip Grzegorczyk, prezes Zarządu TAURON Polska Energia.