Gminy nie zgadzają się na tworzenie szkół i przedszkoli finansowanych z pieniędzy publicznych, dla zakładanych przez prywatne podmioty. Obawiają się konkurencji dla swoich placówek, a także uszczuplenia własnych budżetów.
W tym roku po raz pierwszy gminy powinny zaoferować miejsca w przedszkolach wszystkim dzieciom w wieku od trzech do sześciu lat. Korzystając z tej okazji, część prywatnych placówek chciałaby się przekształcić w publiczne, ale bez konieczności przystępowania do powszechnej rekrutacji. Ta bowiem z jednej strony daje pewność, że do placówki trafi odpowiednia liczba dzieci, z drugiej wiąże się z ryzykiem, że jeśli gmina upora się np. z problemami lokalowymi (wybuduje placówkę lub zaadaptuje inny budynek na ten cel), może rozwiązać lub nie przedłużyć z nimi umowy.
Przedszkola publiczne otrzymują dotację w wysokości 100 proc. wydatków, jakie gmina ponosi na jednego przedszkolaka, ale nie mogą żądać od rodziców czesnego. Wolno im jedynie pobierać od nich złotówkę za każdą dodatkową godzinę opieki po zrealizowaniu pięciu godzin podstawy programowej. Jeśli przedsiębiorca zdecyduje się przekształcić przedszkole prywatne w finansowane z samorządowych pieniędzy, ale bez przystępowania do rekrutacji, też otrzyma 100 proc. dotacji (a nie 75 proc., jak w przypadku placówek prywatnych). Różnica jest jednak taka, że sam będzie musiał przeprowadzić rekrutację, i to według takich samych zasad jak gmina.
Niechętne gminy
Ci jednak, którzy zdecydują się na taki krok, spotykają się z oporem gminy. Jak na przykład Maciej Godlewski, właściciel jednego z prywatnych przedszkoli w podwarszawskiej gminie Lesznowola i członek zarządu Stowarzyszenia Przedszkoli Niepublicznych, który chciał od września otworzyć przedszkole publiczne z oddziałem integracyjnym dla dzieci. Gmina jednak nie wyraziła na to zgody.
– Nie widzimy możliwości utworzenia kolejnego przedszkola publicznego. Wszyscy chętni, którzy chcieli uczęszczać do przedszkoli samorządowych, otrzymali miejsce. Utworzenie jeszcze jednej placówki może niekorzystnie wpłynąć na te już funkcjonujące – przekonuje Mariola Uczkiewicz-Kampczyk, sekretarz Gminy Lesznowola.
Zasady powstawania przedszkola publicznego / Dziennik Gazeta Prawna
Maciej Godlewski nie chciał dać za wygraną i domagał się od gminy informacji, ile dzieci w wieku od 3–6 lat jest zameldowanych na jej terenie.
– Niestety, nie uzyskałem takich danych. Według moich szacunków publiczne przedszkola samorządowe dysponują znacznie mniejszą liczbą miejsc niż jest zameldowanych dzieci, a już nie wspomnę o tych, które zamieszkują na terenie gminy i też mają prawo do miejsca w przedszkolach – mówi przedsiębiorca. I tłumaczy, że jego przypadek nie jest odosobniony. Członkowie jego stowarzyszenia na co dzień napotykają na opór ze strony samorządów, które często kosztem rodziców i ciasnych placówek nie chcą powiększać sieci publicznych przedszkoli.
Z podobną sytuacją boryka się Dariusz Gąsior, właściciel prywatnego przedszkola z Mińska Mazowieckiego.
– Jesteśmy na rynku 11 lat i chcielibyśmy przekształcić prywatne przedszkole w publiczne. Najpierw otrzymaliśmy z gminy odmowę. Po naszych interwencjach wszczęto postępowanie administracyjne, które zakończyło się dla nas negatywną decyzją. Główną podstawą było to, że miasto ma wolne miejsca w przedszkolach i nie potrzebuje kolejnego publicznego – mówi Dariusz Gąsior. – Burmistrz napisał do kuratorium, że po zakończonej rekrutacji dysponuje jeszcze 40 miejscami. Problem jednak w tym, że do samorządowych przedszkoli uczęszcza 1,2 tys. dzieci, a blisko 800 do prywatnych. A to oznacza, że nie wszystkie dzieci mają dostęp do publicznych placówek – dodaje.
Przepisy zbyt swobodne
Zdaniem prawników przepisy oświatowe nie powinny dawać tak dużej niezależności samorządom w wydawaniu zgody na utworzenie kolejnej placówki publicznej.
– Rzeczywiście przepisy ustawy o systemie oświaty, ale też rozporządzenie MEN dają pewną swobodę do utworzenia publicznej szkoły lub przedszkola. Według mnie decydująca powinna być liczba zamieszkałych dzieci. Jeśli jest ich 1000, to powinno być 1000 miejsc w publicznych placówkach, a nie np. 500, bo tyle do tej pory chodzi dzieci do tych przedszkoli – tłumaczy Robert Kamionowski, radca prawny, ekspert ds. oświaty. – Te miejsca mogą być zapewnione przez samorządowe przedszkola lub inne publiczne, prowadzone przez osoby prywatne – dodaje. Jego zdaniem, jeśli można wykazać, że dzieci jest więcej niż miejsc w publicznych przedszkolach, to gmina nie powinna blokować decyzji o utworzeniu kolejnego, np. przez osobę fizyczną.
Podkreśla, że ostatnio prowadził sprawę, w której burmistrz jednego z miast na Mazowszu nie zgodził się na utworzenie publicznego przedszkola, dopiero w trybie odwoławczym kurator zmienił jego decyzję.
– Samorządy rzeczywiście nie chcą płacić prywatnym placówkom, które przekształcą się w publiczne. Obawiają się też, że ich oferta będzie znacznie bogatsza. Gminne przedszkola będą musiały więc bardziej się starać, aby w czasie rekrutacji rodzice wybierali właśnie je – mówi Maciej Godlewski.
Dodaje, że na jego terenie urzędnicy wolą dowozić dzieci niepełnosprawne do innej gminy na zajęcia i płacić dodatkowo za dowóz, niż zgodzić się na utworzenie przez niego publicznego przedszkola z oddziałem integracyjnym.
Gmin broni adwokat Joanna Kilarska-Frankowska, ekspert ds. oświaty. – Trudno jest im konkurować z publiczną szkołą lub przedszkolem, bo tam właściciel nie musi stosować Karty nauczyciela, czyli ograniczonej liczby zajęć dla pedagogów i z góry ustalonych wynagrodzeń – tłumaczy.
MEN, przygotowując prawo oświatowe, nie zmieniło przepisów dotyczących zakładania publicznych placówek. Obecnie pracuje nad nową ustawą o finansowaniu zadań oświatowych. – Tam też jednak nie ma żadnych korzystnych rozwiązań dla przedsiębiorców, którzy prowadzą przedszkola lub szkoły – mówi Dariusz Gąsior. – Generalnie jest tendencja do tego, aby zniechęcać nas do prowadzenia publicznych lub prywatnych szkół i przedszkoli – dodaje.