Proszę sobie wyobrazić lokalną przychodnię albo mały szpital, które są wiecznie niedofinansowane. Naprawdę brakuje pieniędzy. A jeszcze trzeba zniszczyć leki, za co trzeba zapłacić. Nikt na tym nie korzysta - mówi w wywiadzie dla DGP lekarz, kilkanaście lat w zawodzie, mieszkaniec małego miasta nieopodal Zielonej Góry.

Dlaczego pan podawał szczepionki przeznaczone do utylizacji?

To był błąd. Nie powinien się zdarzyć.

Ale dlaczego?

Przyczyny są dwie. Warto wiedzieć, że za utylizację szczepionek płaci ten, kto je ma na stanie. Czyli płaci szpital lub przychodnia. Złe warunki atmosferyczne spowodowały, że tych szczepionek do utylizacji było dużo. Nie wiem dokładnie, jaki to jest koszt, ale kierownictwo mówi, że to nawet kilka tysięcy złotych [koszt utylizacji szczepionek w większości placówek, które je podawały, zamknąłby się w kilkuset zł – red.].

Kierownictwo placówki wymuszało podawanie ludziom szczepionek do utylizacji?

To za dużo powiedziane. Szef mówił jedynie o bardzo dużych kosztach i tym, że brakuje pieniędzy, a tu jeszcze leki poniszczone przez wichurę. Personel - bo podawanie tych szczepionek to nie tylko sprawa lekarzy, lecz także pielęgniarek - decyzję podjął sam.

Pana zdaniem to nie przychodnie i szpitale powinny płacić za utylizację?

Oczywiście, że nie one. Ta cała zadyma najlepiej to pokazuje. Bo teraz nikt się nie postawi w naszej sytuacji, ale może warto choć na chwilę? Proszę sobie wyobrazić lokalną przychodnię albo mały szpital, które są wiecznie niedofinansowane. Naprawdę brakuje pieniędzy. A jeszcze trzeba zniszczyć leki, za co trzeba zapłacić. Nikt na tym nie korzysta.

A pacjenci? Lepiej gdy im się podaje niepełnowartościową szczepionkę?

Ona jest pełnowartościowa, przynajmniej moim zdaniem. Nie znałem raportu Światowej Organizacji Zdrowia z 2006 r., na który teraz się powołuje Ministerstwo Zdrowia. Zresztą uważam, że to nie jest najlepszy pomysł, bo w wielu sytuacjach każdy z lekarzy widział, że raporty naukowe swoje, a praktyka swoje. Ale w tym wypadku naprawdę ludziom nic nie grozi. Polecam każdemu przeczytanie książki "Szpital Babylon". Autor pokazuje w niej obraz lekarzy, którzy leczą się przeterminowanymi lekami, wstrzykują coś sobie, żeby dłużej wytrzymać na dyżurze. Oczywiście autor tej książki w wielu miejscach przesadził, ale nie tak znacząco, przyzna to panu niemal każdy lekarz. Rzeczywiście przyjmowanie przeterminowanych leków nie jest zabójcze, jak starają nam się wmówić koncerny farmaceutyczne, byśmy tylko kupili następne opakowanie. Tak samo jak zabójcze nie jest podanie szczepionki, która była zbyt długo poza lodówką. Lekarz, który już trochę żyje na tym świecie, wie o tym.

Po co więc procedura i mówienie oficjalnie, że nieodpowiednio przechowywane leki bezwzględnie trzeba zniszczyć?

Bo ja wiem, gdzie jest granica między ostrożnością a zagrożeniem, a ktoś bez doświadczenia może nie wiedzieć. Powiedziałem już zresztą, że popełniłem błąd, bo tak powinienem leczyć siebie, a nie innych.

Obawia się pan konsekwencji? Prokuratura wszczęła śledztwo, a samorząd aptekarski grozi odpowiedzialnością zawodową.

Niech się dzieje, co ma się dziać. Staram się o tym nie myśleć. Zakładam, że nikt nie będzie starał się z nas zrobić przestępców.