Im mniejsza gmina, tym więcej pań w radach, a nawet w zarządach gmin. W dużych miastach w gminnych radach jest 24 proc. kobiet, w średnich 21 proc., a w małych 26 proc. W tych ostatnich głosuje się bezpośrednio na zaradną, znaną sąsiadkę. Najgorsze są statystyki dotyczące władz wykonawczych. Tam panie, w skali kraju, stanowią tylko 9 proc. włodarzy różnego szczebla. Socjologowie twierdzą, że to problem kulturowego stereotypu. Kobiety niechętnie startują do wyborów rad gmin, sejmików, powiatów. A jeśli już, to zazwyczaj rywalizują między sobą. Mężczyznom łatwiej o grę drużynową. Jednak jeśli kobiecie uda się zwyciężyć, to zazwyczaj zostaje na kolejne kadencje. Zarówno w dużych miastach, jak i małych gminach.
Aleksandra Gajewska radna m.st. Warszawy / Dziennik Gazeta Prawna
– Na pewno mają dylemat, czy się nadają do samorządowej władzy. Często zostają na etapie koła gospodyń wiejskich – mówi wójt Teresa Mazurek z gminy wiejskiej Świdnica. Sama wygrała z komitetu samorządowego w 2002 r. jednym głosem z poprzednim, wieloletnim włodarzem gminy. Ale w kolejnych wyborach wygrywała już w pierwszych turach z poparciem odpowiednio 57 i 70 proc. głosów. – Może musimy przełamywać stereotypy – mówi pani wójt. – Przecież kobiety są w samorządach potrzebne. Łagodzą obyczaje. Jednocześnie mają ciekawe pomysły. I już coś się dzieje. Kiedyś na 15 radnych w gminie była jedna kobieta. W tych wyborach startuje ich już pięć.

Parytet wkracza do samorządów>>>

Do garów
Ale są też gminy bez radnej. Jak wynika z danych Instytutu Spraw Publicznych (ISP), jest takich np. sześć na Mazowszu, trzy w woj. zachodniopomorskim, dziewięć na Podkarpaciu. Nie ma np. radnych kobiet w Kolbuszowej, chociaż chętne kandydatki były.
– Obecność kobiet w polityce, zwłaszcza tej regionalnej, jest wyjątkowo istotna. Jak wynika z naszych badań sprawy edukacji, zdrowia, opieki nad osobami starszymi, czyli te, którymi zajmują się najczęściej kobiety, są też głównymi problemami gmin – mówi Aleksandra Murawska z ISP. Powołuje się na publikację „Kobiety w polityce lokalnej”, która dotyczyła badania czterech gmin, w których nie ma żadnej radnej. Jednostki samorządu terytorialnego wybrane były z Mazowsza i Lubelszczyzny. – U nas kobiety są do garów – mówiła jedna z respondentek. – Wolą się zajęć internetem, telewizją i dziećmi – twierdziła inna z pytanych osób. Pomimo mniejszego zaangażowania kobiet w radach męskich gmin daje się zaobserwować ich dużą aktywność w sferze bankowości, a także w ośrodkach zdrowia, domach kultury, ośrodkach pomocy społecznej.
Wciąż za mało
Brak kobiet we władzach wynika też z pewnego przyzwyczajenia. Z danych publikowanych przez Małgorzatę Fuszarę w książce „Kobiety, polityka, wybory” wynika, że 70 proc. włodarzy w kraju wybranych było w poprzednich wyborach ponownie. Ale w przypadku kobiet było to tylko 50 proc.
Niewielka liczba kobiet wybierana jest zwłaszcza w wyborach pośrednich. Tam, gdzie są wybory bezpośrednie, panie radzą sobie lepiej. Z kolei jak wynika z badan ISP, w połowie polskich województw samorządowych w pięcioosobowych zarządach nie zasiada ani jedna kobieta. Podobnie wygląda to też we władzach partii. W organach stanowiących są w zdecydowanej mniejszości, w każdym z ugrupowań. Podobnie niekorzystnie plasujemy się w Europie. Liczba kobiet radnych w Unii Europejskiej to statystycznie 30 proc. W Polsce to 19 proc., ale np. w Szwecji i we Francji to ponad 45 proc. Mniejszy odsetek pań samorządowców jest tylko np. we Włoszech, w Rumunii, na Węgrzech.
– Przed nami jeszcze daleka droga zarówno w samorządach, jak i np. w korporacjach. I tu, i tu odsetek kobiet we władzach jest znikomy, choć paradoksalnie to kobiety są statystycznie lepiej wykształcone niż mężczyźni – mówi prof. Piotr Sałustowicz, socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Dodaje, że ten ogólny brak kobiet we władzach to uwarunkowanie kulturowe. – Jednak kobiety są sobie trochę winne, choć może to złe słowo. One muszą rywalizować między sobą, a panowie najczęściej grają drużynowo. Nawet ustawowe parytety niewiele tu zmienią. Ważna jest zmiana mentalności. I chęć do działania.
OPINIA EKSPERTA
Jak trafiłam do rady? Zaczęło się od młodych ludzi, od moich znajomych ze studiów i organizacji, w których działałam. Weszliśmy w kampanię z myślą, że dlaczego mamy nie robić nic, skoro możemy zrobić coś dla siebie i innych. Potem przyszło szersze myślenie o młodych, o ich rodzicach, dziadkach i o tych dziadków prawnukach. Szczerze. Tylko nieśmiało myślałam o zwycięstwie. Wybory to próba sił i możliwości. Potem się udało i zaczęła się praca – codzienna, ciężka, mozolna. Dopiero kiedy wygrałam, przyszła myśl, że warto walczyć o swoje przekonania i idee. Nie oszukujmy się, kobiety w polityce są mniejszością, nie tylko w polskiej polityce. Jasne, że polityka nosi krawat, a nie spódnicę. Mężczyzn w polityce nie ocenia się zazwyczaj po stroju, a kobiety zawsze. Nie ma nawet w języku polskim słowa określającego kobietę polityka, jest tylko polityk. To się zmieniło, bo premierem kraju i prezydentem Warszawy są kobiety, ale tak naprawdę w ogóle nie chodzi o płeć. Chodzi o pracę i o to jak bardzo się chce zmieniać coś dla innych. Czy dzisiaj mam tę samą energię co 4 lata temu? Nie, mam jej jeszcze więcej. Więcej, bo wiem, co mogę i jak mogę to zrobić. Praca radnego to takie codzienne odpowiadanie na e-maile, telefony. Każda mała interwencja zmienia coś na dużo lepsze. Kandyduję ponownie na następną kadencję. Jestem i chcę być w radzie miasta, bo wciąż wierzę, że małymi sprawami robimy rzeczy wielkie. Ostatnio w warszawskiej Białołęce był problem dzików. Może to właśnie samorząd musi się tym zająć? Może więcej empatii mają kobiety?