Dobra passa ekologów trwa w najlepsze. Dawno chyba nikt nie był tak skuteczny w przypominaniu nam i całemu światu, jak bardzo trującym powietrzem oddychamy. Najpierw rację przyznał im TSUE, który postawił nas w jednym szeregu z najbardziej zanieczyszczoną w Europie Bułgarią. Teraz nie zawiodło też polskie sądownictwo.

Po trzech latach batalii NSA w końcu potwierdził, że Zakopane pobierało tzw. opłatę klimatyczną bezprawnie, bo powietrze w stolicy Tatr pozostawia zbyt wiele do życzenia, by uznać je za „korzystne warunki klimatyczne”. A bez spełnienia tego wymogu o opłacie trzeba zapomnieć.
– To żółta kartka dla innych gmin, które nie dbają o środowisko – grzmią ekolodzy. – Wygrał zdrowy rozsądek i troska o zdrowie obywateli! Dawid pokonał Goliata!
Czy rzeczywiście? Póki co wyrok przyniósł tyle dobrego, że zwycięski Bogdan Achimescu, czyli turysta wspierany przez organizację ClientEarth Prawnicy dla Ziemi odzyska 4 zł, które 3 lata temu doliczono mu do hotelowego rachunku podczas dwudniowego pobytu w górskim kurorcie.
Wyzłośliwiam się, bo ekolodzy zdążyli już odtrąbić nie lada zwycięstwo. Tymczasem mają tyle samo powodów do zadowolenia co chory na raka pacjent, któremu kolejny już lekarz potwierdził dawno postawioną diagnozę o fatalnym stadium jego choroby.
Dawid wcale nie wygrał z Goliatem. Powietrze dalej jest fatalne. Wiedzą to już chyba wszyscy. I co z tego? „Przełomowe” orzeczenie, poza medialną wrzawą, może niewiele zmienić dla Zakopanego, turystów i innych miejscowości.
Wyrok wyrokiem, a opłata dalej będzie naliczana. Władze miasta już znalazły inną podstawę prawną, która im na to pozwala. To rozporządzenie wojewody małopolskiego, w którym Zakopane zostało wymienione jako miejscowość dopuszczona do poboru opłaty.
Innymi słowy, choćby nawet całe miasto było zasnute smogiem do tego stopnia, że Giewont można by zobaczyć co najwyżej na trzymanej przed nosem pocztówce, to i tak opłata będzie.
Zresztą postawa władz tego miasta nie zasługuje na specjalną pochwałę. Złożenie wniosku do Trybunału Konstytucyjnego z uzasadnieniem, że „przepisy dotyczące opłaty miejscowej budzą wiele wątpliwości i dla dobra wszystkich należy je wyjaśnić”, było dość perfidną grą na czas, bo do czasu rozpatrzenia wniosku postępowanie sądowe trzeba było zawiesić, a w międzyczasie... dalej można było pobierać opłatę. Ten absurd przerwała ClientEarth. NSA pozytywnie rozpatrzył zażalenie fundacji i odwiesił postępowanie.
Paradoksalnie może się jednak okazać, że zakrojona na szeroką skalę walka z opłatami miejscowymi przyniesie nam więcej szkody niż pożytku. Zaangażowany w sprawę rzecznik praw obywatelskich zapowiada, że przyjrzy się pozostałym 250 miejscowościom turystycznym, które ściągają opłatę. I jak znajdzie takie, w których powietrze nie spełnia norm, będzie kwestionował ich uchwały.
Służę pomocą – miejscowości w Polsce, w których powietrze spełnia wszystkie normy, jest jak na lekarstwo. Może lepiej byłoby więc wytoczyć sądowe działa przeciwko wszystkim 250, a te chlubne przypadki, które mogą pochwalić się świeżym powietrzem, obronią się w sądzie same, prawda? Taka odpowiedzialność zbiorowa nie byłaby dla mniejszych gmin niczym nowym. W końcu już od lat o wskaźnikach jakości powietrza na ich terenie decydują pomiary uśrednione dla jednej strefy, która obejmuje obszar wielkości województwa. W efekcie wg przepisów tym samym powietrzem oddychają mieszkańcy Zakopanego i oddalonej o 150 km gminy Olkusz. Innymi słowy, jeżeli trują pod Giewontem, to opłaty klimatycznej nie można pobierać też wiele kilometrów dalej. Paradoks polega na tym, że jeżeli ekolodzy dopną swego, a sądy zakwestionują wszystkie lokalne uchwały, to powietrze tylko się pogorszy. Gminy stracą bowiem wpływy, które wiele z nich już teraz przeznacza m.in. na wymianę kotłów i termomodernizację budynków.
Czy wygra wtedy ekologia? Wizerunkowo tak. Tyle że koszty tego zwycięstwa poniesiemy wszyscy. I będzie to więcej niż 4 zł.