Co łączy gaz łupkowy ze złotym pociągiem? O jednym i drugim chyba każdy słyszał. Poszukiwania jednego i drugiego rozgrzewały media do czerwoności. Szukanie pociągu kosztowało ok. 140 tys. zł, a polskiego gazu w łupkach – prawie 3 mld zł. I jak na razie nic z tego nie wyszło.
Przez prawie cztery lata takie hasła jak „gaz łupkowy”, „shale gas” czy „gaz niekonwencjonalny” nie schodziły niemal z czołówek gazet i serwisów informacyjnych. Dzięki nowemu surowcowi mieliśmy być drugą Norwegią, a może Katarem, uniezależnić się od gróźb przykręcania rosyjskiego kurka, a przede wszystkim w końcu osiągnąć wielki, tak bardzo potrzebny sukces gospodarczy. Miliardy, ba, nawet biliony metrów sześciennych najczystszego paliwa kopalnego miały wyprzeć z rynku czarne złoto, a więc węgiel. No bo skoro w Stanach Zjednoczonych się udało, to dlaczego nie w Polsce?
Cały boom nakręcili po części Amerykanie. Jak przypomina portal PolskieLupki.pl, w 2009 r. ogłoszono, że według rządowej amerykańskiej agencji Energy Information Administration (EIA) w polskich łupkach kryć może się aż 5,3 bln m sześc. gazu. Według firm konsultingowych było go nieco mniej, ale liczby i tak przyprawiały o zawrót głowy. Advanced Resources International szacowała nasze złoża na 3 bln m sześc., a Wood McKenzie na 1,4 bln m sześc. Zupełnie inaczej potencjał złóż gazu łupkowego w naszym kraju widziała amerykańska służba geologiczna, według której wydobywane zasoby to jedynie 38,1 mld m sześc. Ale tą ostatnią wartością nikt się szczególnie nie przejął – wszyscy bowiem chcieliśmy wierzyć, że będziemy mieć łupkowe eldorado.
Nasze złoża Państwowy Instytut Geologiczny oszacował dopiero w raporcie z marca 2012 r. Wartości były znacznie niższe niż prezentowane przez Amerykanów (z wyjątkiem ich służby geologicznej). PIG oszacował polskie złoża na 346–768 mld m sześc. To przynajmniej dwa razy więcej niż krajowe złoża gazu konwencjonalnego szacowane wtedy na 145 mln m sześc. Przy rocznym zużyciu błękitnego paliwa w naszym kraju na poziomie ok. 16 mld m sześc. gaz z łupków mógłby starczyć na 35–65 lat. Ale przede wszystkim pozwoliłby się nam uniezależnić od importu, głównie z Rosji.
Ponieważ w Stanach Zjednoczonych gaz łupkowy stał się faktem, wypierając z rynku węgiel (i znacząco przyczyniając się do kryzysu w branży górniczej), do Polski zjechali najwięksi światowi gracze. Wśród nich m.in. amerykańskie koncerny takie jak ExxonMobil, MarathonOil, BNK Petroleum, Chevron czy ConocoPhilips (w polskiej spółce Lane Energy miał 70 proc. udziałów), a także kanadyjski Talisman czy brytyjski 3Legs Resources. Do gry weszły też rodzime firmy: PGNiG, Lotos Petrobaltic czy Orlen Upstream. W szczytowym momencie w 2012 r. wydanych było 115 koncesji na poszukiwanie gazu łupkowego. Jak informuje resort środowiska, do końca lipca tego roku wygaszono już 87. Trudno więc nie zadać sobie pytania – co poszło nie tak?
Geologia, głupcze!
Z danych resortu środowiska wynika, że według stanu na 31 lipca 2016 r. w Polsce obowiązuje 28 koncesji na poszukiwanie i/lub rozpoznawanie złóż gazu z łupków. Koncesje te zostały udzielone na rzecz dziewięciu polskich i zagranicznych podmiotów. Do 1 sierpnia 2016 r. firmy wykonały 72 otwory rozpoznawcze. Zdaniem ekspertów to kilka lub kilkanaście razy za mało. By potwierdzić i obecność, i możliwość komercyjnego wydobycia, potrzeba przynajmniej kilkuset, jeśli nie kilku tysięcy takich odwiertów.
– Trudno o szczegółowe dane, ale zakładając, że koszt jednego odwiertu łupkowego w Polsce wynosił co najmniej ok. 10 mln dolarów, a takich odwiertów wykonano 72, to uśredniając, można założyć, że firmy poszukiwawcze w ciągu ostatnich lat wydały w Polsce ponad 720 mln dolarów, czyli około 2,8 mld zł – wylicza Grzegorz Kuś, radca prawny, ekspert PwC ds. sektora naftowo-gazowego.
ConocoPhilips, wycofując się w 2015 r. z poszukiwań, wyliczył, że wydał na nie w naszym kraju 220 mln dolarów – najwięcej ze wszystkich poszukiwaczy. A to jego Lane Energy wykonała w 2010 r. pierwszy odwiert badawczy na Pomorzu (Łebień LE-1). To również oni w 2013 r. informowali o przepływie gazu z łupków na otworze Łebień LE-2H w okolicach Lęborka, ale ConocoPhilips uznał, że przepływ paliwa jest za mały, by pokusić się tam o wydobycie komercyjne. Do podobnych wniosków w 2014 r. doszła spółka 3Legs Resources na odwiercie Lublewo.
Gaz w naszych łupkach jest. A mimo to możemy zapomnieć o jego wydobyciu – przynajmniej na razie.
– Chciałbym podkreślić, że jako główny geolog kraju w latach 2007–2011 zawsze prezentowałem opinię, że naszym ogromnym sukcesem jest to, że do Polski przyszli wielcy i mali, zagraniczni i polscy inwestorzy i chcieli wydawać swoje pieniądze na poszukiwanie gazu z łupków – mówi DGP dr Henryk Jacek Jezierski. – Konsekwentnie prezentowałem stanowisko, że o tym, czy te zasoby będą wydobywane, zdecydują prowadzone przez firmy naftowe badania geologiczne. Niestety, nic się tu nie zmieniło do dziś. Żadna z firm nie udokumentowała takich złóż w Polsce – dodaje. Jednym z powodów, które zaważyły na fiasku poszukiwań i rezygnacji inwestorów z polskiego rynku, było to, że nie udało się uzyskać zadowalających przypływów gazu z odwiertów po przeprowadzonych zabiegach szczelinowania.
– To w poszukiwaniach naftowych nic nowego. Te kilkadziesiąt otworów, a więc nic w porównaniu z tysiącami otworów wierconych w Ameryce Północnej – i dosłownie kilka poprawnie przeprowadzonych zabiegów szczelinowania to za mało. Prace u nas nie zakończyły się sukcesem. Warunki geologiczne są też trochę inne w Polsce i USA. Wykonano za mało otworów, aby trafić w, jak to określają amerykańscy naftowcy, „sweet spot”, a więc miejsce perspektywiczne do eksploatacji. W USA stanowią one tylko 20 proc. obszaru, na którym prowadzi się poszukiwania. Tak więc tylko duża liczba wierceń może doprowadzić do udokumentowania zasobów – tłumaczy Jezierski.
Zdaniem Andrzeja Szczęśniaka, eksperta od m.in. rynku gazu i polityki energetycznej, jedynym powodem pęknięcia łupkowej bańki jest geologia.
– To znaczy struktura geologiczna polskich złóż i ich oporność na najnowsze technologie, co nie jest niczym nowym, bo już w latach 90. XX w. wiedziano o tym, po nieudanej próbie z metanem z pokładów węgla – tłumaczy Szczęśniak. – Media przez kilka dobrych lat kreowały mit o gazie łupkowym, wprowadzając w błąd społeczeństwo, a z drugiej strony naciskając na państwo, by było jak najbardziej hojne dla zagranicznych inwestorów. Ich zainteresowanie ustało, napór medialny także zelżał, a że Polska potęgą technologiczną nie jest, więc z łupków nici na dobrych kilka lat. Przyjdzie nam poczekać do następnej rewolucji technologicznej – ocenia.
Prawo w ślimaczym tempie
– Rynek amerykański rozwija wydobycie ze złóż niekonwencjonalnych od lat 80. XX w. Ma kapitał, infrastrukturę i rozwinięty sektor. Złoża w USA są płytsze i tańsze w eksploatacji. Rewolucja łupkowa w Polsce jest pełzająca, ale też wybuchnie. Państwo powinno ją inkubować, a tymczasem Polacy przez trzy lata nie potrafili przyjąć prawa dającego jasny sygnał inwestorom. Teraz poszli oni gdzie indziej, a my szukamy sami – mówi Wojciech Jakóbik, ekspert rynku energetycznego, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.
Gaz łupkowy był na tyle nowym tematem, że ustawa – Prawo geologiczne i górnicze z 1994 r. okazała się w tym zakresie w ogóle oderwana od nowej rzeczywistości, z którą przyszło się mierzyć. Ustawa ta pisana była od nowa, a później nowelizowana w sumie przez kilka lat. A i tak nie ułatwiała życia inwestorom, zwłaszcza łupkowym.
– Trudno jest mieć pretensje do budowy geologicznej Polski, która od milionów lat jest taka sama. To ona zapewne w największym stopniu zdecydowała o odwrocie inwestycji. Niemniej poszukiwanie gazu łupkowego w Polsce w latach 2008–2015 ujawniło wiele słabości państwa – ocenia Tomasz Chmal, ekspert Narodowego Centrum Studiów Strategicznych. – Pierwsza sprawa to brak jasnej polityki surowcowej, która w sposób precyzyjny definiowałaby interesy kraju. Ten brak strategicznego myślenia objawił się m.in. dużą otwartością wobec inwestorów na początku procesu i stopniowym przykręcaniem śruby w trakcie procesu inwestycyjnego. Nie do końca jasno określiliśmy, czy np. chcemy przyciągać inwestycje zagraniczne, czy też wolelibyśmy rozwijać poszukiwania w sposób organiczny przez firmy kontrolowane przez Skarb Państwa oraz w jaki sposób państwo miałoby na tym zarobić. Drugą negatywną lekcją był brak koordynacji polityki pomiędzy władzą centralną a samorządami oraz między samymi organami centralnymi państwa. Konsekwencją tego był swoisty chaos informacyjny i kompetencyjny, który niekiedy w sposób istotny powodował konfuzję i utrudniał proces inwestycyjny – tłumaczy. Dodaje, że można mieć też pretensje do częstych zmian prawa (w tym europejskiego) oraz praktyki jego stosowania przez administrację, które mogły skutkować np. wstrzymaniem wiercenia na kilka miesięcy.
Grzegorz Kuś zwraca uwagę, że istotny wpływ na decyzje inwestorów miało wprowadzenie nowych obciążeń fiskalnych, które wprawdzie zaczną obowiązywać od 2020 r., ale nie ma to większego znaczenia dla projektów rozpisywanych na 30 lat lub dłużej.
– Podniesienie praktycznie o 100 proc., z poziomu około 21 proc. do około 40 proc., obciążeń fiskalnych istotnie wpłynęło na modele finansowe inwestorów zagranicznych, którzy wchodząc na polski rynek, takich danin nie uwzględniali w swoich obliczeniach – tłumaczy ekspert PwC.
Jak nie wiadomo, o co chodzi...
Gdy zaczynała się nasza łupkowa przygoda, to firmy naftowe otrzymywały ok. 140 dolarów za baryłkę ropy. Gdy cena drastycznie spada i oscyluje wokół 40 dolarów, inwestorzy nie są skłonni do prowadzenia bardziej ryzykownych projektów.
– A Polska była dla nich ryzykownym projektem, raz ze względu na inną niż w Ameryce budowę geologiczną, dwa – ostrzejsze wymogi ochrony środowiska. Nie bez znaczenia były też obawy o zaostrzenie kursu wobec inwestorów. Takie nastawienie na tak wstępnym etapie rozpoznania i brak jakichkolwiek potwierdzonych, czyli udokumentowanych zasobów gazu z łupków w Polsce na pewno nie zachęcały inwestorów do kontynuowania prac w naszym kraju. Otworów wiertniczych wykonywano coraz mniej, prawdopodobieństwo sukcesu spadało i w konsekwencji nie trafiono w perspektywiczne rejony. Chęć do dalszego inwestowania w Polsce w gaz z łupków zniknęła. Może po prostu nie mieliśmy szczęścia – mówi Henryk Jacek Jezierski.
– Firm deklarujących zainteresowanie było mnóstwo, ponieważ ropa kosztowała wtedy ponad 100 dolarów i każdy chciał zarobić na potencjalnie opłacalnym wydobyciu z łupków. Kiedy ropa staniała, a Polska opublikowała własne szacunki na temat ilości surowca, zostali tylko ci, których motywowano politycznie, czyli spółki Skarbu Państwa – uważa Jakóbik. Te firmy w porównaniu do zagranicznych gigantów mają jednak zdecydowanie mniejszy potencjał, dlatego prace potrwają długo, chyba że wróci koniunktura. A prognozy dla cen ropy i gazu nie napawają na razie optymizmem.
– Wydaje się, że obecnie polski gaz łupkowy nie jest priorytetem państwowych graczy. Pod koniec sierpnia prezes PGNiG (Piotr Woźniak, który w latach 2011–2013 pełnił funkcję głównego geologa kraju – red.) informował, że wiercenia na Pomorzu nie przyniosły zadowalających efektów i wkrótce spółka może zawiesić projekt łupkowy. W podobnym tonie komunikaty wydaje Orlen Upstream. Myślę, że jest to słuszny trend, gdyż jest ekonomicznie uzasadniony. Oczywiście nie znaczy to, że z łupków należy całkowicie zrezygnować, gdyż sytuacja na rynku globalnym za jakiś czas na pewno się zmieni. Ponadto postęp technologiczny cały czas idzie do przodu i w wielu ośrodkach trwają prace badawczo-rozwojowe mające na celu usprawnienie istniejących technologii wydobywczych – uważa Kuś. – Wiele czynników rynkowych, w szczególności nadpodaż gazu ziemnego i ropy naftowej (zwłaszcza po zniesieniu sankcji nałożonych na Iran), sprawiają, że w ujęciu globalnym wydobycie węglowodorów zostało mocno ograniczone. Obecnie po prostu taniej jest kupić surowiec niż go wydobyć. Poza tym wiele firm wycofujących się z polskiego rynku przyznawało wprost, że owszem, gaz znaleziono, jednak osiągane przepływy, od których zależy rentowność wydobycia, były na znacząco niższym poziomie niż oczekiwany – dodaje.
Ale polscy gracze chyba też w gazowy złoty pociąg wierzą coraz mniej. Deklaracje prezesa PGNiG to jedno. Ale jak pokazuje raport Ministerstwa Środowiska, firma Lotos Petrobaltic nie przedłużyła dwóch ze swoich morskich koncesji w okolicach Słupska, które obowiązywały do końca lipca.
Obecnie najwięcej koncesji na poszukiwanie gazu z łupków – po siedem – posiadają Orlen Upstream oraz Shale Tech Energy. Lotos Petrobaltic ma jeszcze cztery koncesje (wszystkie morskie), także cztery posiada PGNiG.
O tym, jak ogromnie spadło zainteresowanie tym biznesem, niech jednak świadczy również takie porównanie: powierzchnia objęta koncesjami poszukiwawczymi gazu łupkowego wynosi obecnie 21,3 tys. km kw., co stanowi 6,8 proc. powierzchni naszego kraju. W latach 2012–2013, czyli w okresie największego boomu łupkowego, obszar objęty koncesjami wynosił około 90 tys. km kw., co stanowiło niemal 30 proc. powierzchni Polski.
Są jednak plusy dodatnie
O gazie łupkowym media piszą dzisiaj coraz mniej. A jeśli już w ogóle – w ostatnim czasie były to głównie informacje mało optymistyczne. A to o tym, że kolejny inwestor wycofał się z Polski, a to z kolei o tym, że polskie koncerny – delikatnie mówiąc – niezbyt różowo widzą przyszłość, przynajmniej najbliższą, naszego skarbu zamkniętego w łupkach. Tymczasem okazuje się, że może nie do końca jest to wyłącznie porażka, którą na siłę będziemy chcieli przekuć w sukces.
– Na procesie poszukiwań Polska zyskała. Za takie korzyści należy uznać: wytworzenie nowej informacji geologicznej za pieniądze inwestorów; wiedzę, że mamy gaz i ropę, ale jeszcze nie wiemy, jak się do nich dobrać, oraz wiedzę, że do inwestycji i regulacji w surowcach należy podchodzić w sposób odpowiedzialny, ponieważ będą istnieć siły zarówno na Wschodzie, jak i Zachodzie, które nie będą sprzyjały gazowemu eldorado w Polsce – wylicza Tomasz Chmal.
– Według różnych szacunków firmy poszukiwawcze zatrudniały w skali kraju kilka tysięcy osób, wiele kontraktów otrzymały zarówno małe, jak i duże polskie firmy. Nasze doświadczenia technologiczne i rozwiązania legislacyjne były bacznie śledzone od Ukrainy po Chiny. Można oczywiście spekulować, czy wszystkie raporty dotyczące potencjalnych zasobów gazu ziemnego, szczególnie te szacujące zasoby polskich łupków na 5,3 bln m sześc., co teoretycznie mogłoby zapewnić Polsce ponad 300 lat niezależności gazowej, były wystarczająco rzetelne – uważa Grzegorz Kuś.
Fiasko łupkowych poszukiwań martwi samorządy, które liczyły na zyski. Cieszy natomiast ekologów.
– Gaz łupkowy nigdy nie stanowił rozwiązania polskich problemów energetycznych. Wydobycie go metodą szczelinowania hydraulicznego pociąga za sobą szkodliwy wpływ na ludzkie zdrowie oraz przyrodę, a także kolejny raz uzależnia Polskę od zagranicznych technologii i korporacji. Koncentracja wysiłków na eksperymentach z technologią wydobycia gazu łupkowego to ślepy zaułek. Gotowe rozwiązania, czyli rozwój energetyki odnawialnej i podnoszenie efektywności energetycznej, mamy na wyciągnięcie ręki – mówi DGP Katarzyna Guzek, rzeczniczka prasowa Greenpeace Polska.
Podczas niedawnego posiedzenia parlamentarnego zespołu ds. górnictwa padło hasło „kto ma węgiel, ten ma złoto”. Być może za jakiś czas można będzie zamienić w tym zdaniu węgiel na gaz. Jak zresztą w całej energetyce. Na razie jednak ten horyzont czasowy wydaje się bliżej nieokreślony. Zwłaszcza że obecny rząd za podstawę naszej energetyki w najbliższej przyszłości wciąż uznaje węgiel (w Krynicy minister energii Krzysztof Tchórzewski zasygnalizował plan pilnej budowy dwóch elektrowni w technologii czystego węgla) oraz małe elektrownie atomowe (cokolwiek to znaczy).
Kiedy ropa staniała, a Polska opublikowała własne szacunki na temat ilości surowca, zostali tylko ci, których motywowano politycznie, czyli spółki Skarbu Państwa. Ale polscy gracze chyba też w gazowy złoty pociąg wierzą coraz mniej. Jak pokazuje raport Ministerstwa Środowiska, firma Lotos Petrobaltic nie przedłużyła dwóch ze swoich morskich koncesji w okolicach Słupska, które obowiązywały do końca lipca

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej