Bez miliardowych inwestycji energetyka oparta na tym surowcu (odpowiada ona za produkcję jednej trzeciej prądu) definitywnie się skończy. Pierwsza z pięciu kopalń przestanie istnieć w 2017 r., ostatnia – w 2044 r.
O sektorze węgla brunatnego mówi się znacznie mniej i rzadziej niż o sektorze węgla kamiennego. Po pierwsze dlatego, że mamy z niego mniej energii. Po drugie jest mniej kopalń, a zatrudnienie w nich jest dziewięć razy niższe. Po trzecie zaś cena surowca od lat jest stabilna i nie importujemy go z zagranicy. Węgiel brunatny nie nadaje się do transportu na większe odległości, bo traci właściwości i jakość (w ponad 50 proc. składa się z wody). Ale jest i czwarty powód: brunatny surowiec jest paliwem najbardziej emisyjnym, a więc najbrudniejszym. Nie dziwne więc, że w UE cieszy się jeszcze mniejszą popularnością niż jego kamienny odpowiednik.
To, że udostępnione złoża węgla brunatnego się kończą, nie znaczy, że sam surowiec również. Jego zasoby w Polsce szacowane są na 40 mld ton. Zważywszy, że średnie roczne wydobycie to 60 mln ton, zapasy wydają się ogromne. Jednak większości z nich nie wydobędziemy przy użyciu dostępnych dzisiaj technologii – bo znajdują się za głęboko. Tymczasem paliwo to jest tanie przede wszystkim dlatego, że wydobywa się je metodą odkrywkową (to oznacza mniejsze zatrudnienie, łatwiejszą obsługę itd.). A skoro nie da się go zbyt daleko transportować, jest spalane w blokach energetycznych usytuowanych w niedalekim sąsiedztwie kopalń. Dlatego budowa nowej kopalni wiązałaby się z koniecznością budowy obok nowej elektrowni. A to są już koszty liczone w dziesiątkach miliardów złotych.
Pozostało
87%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama