Ministerstwo Edukacji Narodowej nie chce, by uczono niepotrzebnych zawodów. Jednak mimo negatywnych ocen ekspertów placówki nadal to robią. Trzy resorty: edukacji, rodziny oraz rozwoju pracują obecnie nad dostosowaniem szkolnictwa zawodowego do potrzeb rynku pracy. Na wczorajszym posiedzeniu komisji edukacji, nauki i młodzieży oraz gospodarki i rozwoju przedstawiały informacje na ten temat.
Wynika z nich, że największą liczbę zarejestrowanych bezrobotnych wśród osób, które ukończyły zasadniczą szkołę zawodową, stanowią sprzedawcy, kucharze, fryzjerzy oraz mechanicy pojazdów samochodowych. A właśnie najwięcej uczniów w zawodówkach uczy się obecnie w takich zawodach, co oznacza, że wkrótce na rynku pojawi się nowych 32 151 mechaników, 28 342 kucharzy, 19 450 fryzjerów i 16 137 sprzedawców.
Tym zjawiskiem jest zaniepokojona Jadwiga Parada, dyrektor departamentu kształcenia zawodowego i ustawicznego w MEN. Podczas wczorajszej komisji zwróciła uwagę, że zgodnie z art. 39 ust. 5 ustawy o systemie oświaty dyrektor publicznej szkoły zawodowej ustalając profesje, w których będzie kształcić, jest zobowiązany do zasięgnięcia opinii wojewódzkiej i powiatowej rady rynku pracy. – Jednak obecne rozwiązanie wydaje się niewystarczające. Opinia ta jest wydawana bezterminowo. Co oznacza, że szkoły kształcą nadal w danym zawodzie, mimo że nie ma już na niego zapotrzebowania – przyznaje Jadwiga Parada.
Na ten problem zwraca też uwagę Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. – Rady są zasypywane wnioskami o opinię na temat profesji. Przygotowanie jej jest pracochłonne. Tymczasem w praktyce często nie są one brane pod uwagę – mówi Hanna Świątkiewicz-Zych, dyrektor departamentu rynku pracy w MRPiPS.
Zwykle o tym, w jakiej profesji kształci szkoła, decyduje jej kadra. – Problemem jest to, jak zachęcić nauczycieli do tego, aby chcieli się przekwalifikować – dodaje Joanna Kluzik-Rostkowska, poseł PO.
– Jest bardzo dużo samorządów, które idą na łatwiznę. Bez względu na to, jaki jest rynek pracy, nadal kształcą w bez- użytecznych zawodach. Dlatego trzeba wprowadzić takie mechanizmy, aby zachęcić szkoły do kształcenia w potrzebnych profesjach – wtóruje Dariusz Piontkowski, poseł PiS.
Już obecnie te, które chcą wiedzieć, jakie zawody w danym regionie są deficytowe, a które nadwyżkowe, mogą korzystać z monitoringu profesji publikowanego przez resort rodziny. – Potrzebna jest jednak bardziej odległa perspektywa niż tylko określenie tego, jakich obecnie specjalistów mamy nadprodukcję czy deficyt. Dlatego przydałaby się diagnoza tego, kogo szkoły powinny uczyć. Każdy region powinien opracować własną strategię i lepiej planować kształcenie – mówi Jadwiga Parada.
Kulawa współpraca
Z kolei Ministerstwo Rozwoju wskazuje, że problemem jest współpraca szkół z firmami. – Pracodawcy skarżą się, że nie mogą znaleźć odpowiednich pracowników, bo nawet jeżeli kandydaci ukończyli szkołę zawodową, to nie są przygotowani do pracy. Brakuje przepływu informacji i płaszczyzny porozumienia. Przedsiębiorcy nie są przyzwyczajeni do współpracy, a na dodatek nie ma mechanizmów, które by ich do niej zachęcały. Dlatego w przypadku specjalnych stref ekonomicznych postanowiliśmy stworzyć model takiej współpracy z wykorzystaniem instytucji pośredniczącej – wskazuje Ewa Swędrowska-Dziankowska z Ministerstwa Rozwoju. Zapowiada, że zostanie opracowane kompendium wiedzy, które będzie mogła wykorzystać instytucja pośrednicząca, aby podejmować działania na rzecz lepszego współdziałania szkół z firmami.
– Projekt dotyczący specjalnych stref ekonomicznych jest wyrywkowy i obejmuje tylko specyficzne grupy pracodawcow. Tymczasem większość firm działających w Polsce to małe i średnie przedsiębiorstwa, które też powinny być włączane we współpracę z oświatą – uważa Dariusz Piontkowski. Zdaniem posłów konieczne jest stworzenie narzędzi finansowych, dzięki którym firmy będą mogły liczyć na rekompensatę kosztów udziału w kształceniu uczniów.
Propozycje zmian w oświacie, w tym w kształceniu zawodowym, przedstawi MEN 27 czerwca.