Rozwija się rynek prywatnych szkół. Sprzyja temu rosnąca zamożność Polaków i chaos w publicznej oświacie.
/>
Jeszcze w 2012 r. do prywatnej szkoły podstawowej chodził jeden na 34 uczniów, dziś – już jeden na 26. Coraz prężniejsze są też gimnazja i szkoły ponadgimnazjalne. W pierwszych przybyło 7 tys. żaków. W drugiej kategorii – ponad 8 tys. Zwiększyła się też liczba placówek – cztery lata temu niepublicznych szkół dla młodzieży było 2,8 tys. W kończącym się roku szkolnym jest ich już 3,3 tys. Z roku na rok kurczy się za to rynek niepublicznych szkół dla dorosłych.
Najwięcej niepublicznych szkół jest na Mazowszu. W 252 prywatnych podstawówkach kształci się ponad 22 tys. uczniów. Dla porównania w całej Polsce takich szkół podstawowych jest 1196, a uczniów – 91 tys. Na Mazowszu jest 167 niepublicznych gimnazjów i 9,1 tys. gimnazjalistów. Jest także 128 szkół ponadgimnazjalnych, gdzie uczy się 16 tys. młodych ludzi. Dużym rynkiem jest również woj. małopolskie – działa tam setka podstawówek, 81 gimnazjów i 68 szkół średnich.
Szkołom niepublicznym przybywa uczniów, chociaż liczba dzieci w systemie oświaty się zmniejsza. Jak to możliwe? Eksperci nie mają wątpliwości, że to konsekwencja zmian, jakie zachodzą na rynku publicznym. Przyjęta przez poprzedni rząd reforma obniżenia wieku szkolnego i późniejsza niekonsekwencja w jej wprowadzaniu doprowadziły do tego, że do pierwszej klasy trafiły w dwa lata trzy największe od lat roczniki uczniów. Efektem było wprowadzenie w największych szkołach nauczania zmianowego.
Do tego klasy w szkołach są przepełnione, a oferta okrojona. – Rodzice nie godzą się na takie warunki, oczekują lepszych. Chcą też, by szkoła rozbudzała zainteresowania ich dziecka, by oferowała lepsze niż ogólnodostępne techniki nauczania. To wszystko mogą znaleźć w placówkach społęcznych – ocenia Zygmunt Puchalski, prezes Społecznego Towarzystwa Oświatowego. – Nie mówiąc już o tym, że rodzice szukają dla swoich dzieci dodatkowych zajęć, które pozwolą im spędzić czas po szkole z korzyścią dla nich.
Wreszcie, jak zauważają eksperci, szkoły niepubliczne wypełniają niszę powstającą po likwidowanych publicznych placówkach. Ma to miejsce zwłaszcza w małych miejscowościach i na wsiach, gdzie samorządy nie miały szans, by utrzymać edukację z budżetu gminy. Część wójtów decyduje się na konsolidację szkoły z inną, część – na przekazanie jej stowarzyszeniu. Według szacunków ZNP ponad 2 tys. małych podstawówek może być zagrożonych przekazaniem stowarzyszeniu czy fundacji. Zgodnie z prawem przekazać można szkołę, w której kształci się do 70 uczniów. Jak wynika z danych Instytutu Badań Edukacyjnych, ten ustawowy warunek spełnia ok. 27 proc. gminnych szkół podstawowych.
Wzrost konkurencji na rynku nie ma jednak przełożenia na spadek cen w niepublicznych szkołach. Nadal najwięcej zapłacimy za naukę w filiach zagranicznych z wykładowym angielskim. To wydatek rzędu nawet 40 tys. zł rocznie. W placówkach z wykładowym francuskim czy niemieckim jest o 30–40 proc. taniej. Ale ceny różnią się też w zależności od lokalizacji. W stołecznych niepublicznych szkołach nauka kosztuje z reguły najwięcej – średnio 20 tys. zł za rok. W innych miastach jest przynajmniej o połowę taniej. Można jednak znaleźć obiekty z rocznym czesnym na poziomie 5–6 tys. zł.
– Opłaty w naszej szkole nie zmieniły się od lat. Czesne jest za niskie, by starczało bez problemu na wszystkie potrzebne wydatki. Nie możemy jednak go podnieść, bo wówczas wielu rodzin nie będzie stać na opłacanie nauki – komentuje Monika Konieczna-Kowalczyk, dyrektor prywatnej szkoły podstawowej w Wilanowie. I dodaje, że koszty obsługi obiektu ciągle rosną. – Nauczyciele co roku oczekują podwyżek. Dlatego utrzymywanie przez dłuższy czas stawek na niezmienionym poziomie nie jest dobrym rozwiązaniem – podkreśla.
Wiele szkół znalazło inne wyjście z tej sytuacji – zwiększają liczbę przyjmowanych dzieci. Zamiast 12-osobowych klas organizują 15–18-osobowe. Zamiast jednej klasy w każdym z roczników robią dwie, a nawet trzy, jeśli pozwalają na to warunki lokalowe. To z kolei sprawia, że pod względem liczby uczniów przestają być konkurencją dla publicznych placówek. Średnio w klasie w szkole podstawowej uczy się bowiem 17 osób. Maksimum ustawowe to 25.
– Mieliśmy świadomość, że tak to się może skończyć. A nie chcieliśmy obniżać standardu nauki. Dlatego co roku decydujemy się na delikatną korektę cen. Obecnie czesne wynosi 9 tys. zł na rok – wyjaśnia Zdzisława Zaborna, właścicielka Prywatnej Szkoły Podstawowej „Liber” w Gdyni, działającej od 20 lat.
I podkreśla, że placówce udaje się obronić pozycję na rynku, a także z roku na rok odnotowywać pełną frekwencję. – Jest ona nawet z każdym rokiem coraz większa. Przyjmujemy jednak tylko tyle dzieci, ile jest miejsc. A przyciągamy stałością kadry, którą mamy na bardzo wysokim poziomie. To nasz atut, w sytuacji gdy nie możemy sobie pozwolić na nowoczesne, wyposażone według najnowszych rozwiązań sale i korytarze. Nie pozwalają nam na to warunki lokalowe – podkreśla Zdzisława Zaborna.
Wysokość cen zależy od wielu czynników. Jednym z najważniejszych jest miejsce, w którym znajduje się szkoła. Jeśli budynek jest jej własnością, wydatki na utrzymanie placówki są niższe niż tam, gdzie trzeba wynająć lokal.
Mniej też zapłaci szkoła, która wynajmuje pomieszczenia od gminy, a nie od prywatnego inwestora. Trzeba przy tym zauważyć, że na wsiach wiele szkół niepublicznych jest bezpłatnych albo mają tzw. groszowy czynsz. Tak się dzieje, bo w ich prowadzenie angażują się stowarzyszenia, które pozyskują kapitał na funkcjonowanie obiektu z zewnątrz.
Wzrostom w szkołach dla młodzieży towarzyszą spadki w niepublicznym szkolnictwie dla dorosłych. To z jednej strony konsekwencja zmian w strukturze szkolnictwa – decyzją MEN zniknęły w 2014 r. licea profilowane, a później także licea ogólnokształcące uzupełniające dla absolwentów zasadniczych szkół zawodowych. Te, które funkcjonują, są pod presją ciągłych kontroli. Jak opowiada Mateusz Nazarko z sieci prywatnych szkół Cosinus, niektórzy słuchacze zapisują się do szkół tylko po to, by dostać zaświadczenie, że się uczą i powinni dostawać np. rentę rodzinną.
– Kontrole z ZUS zaostrzyły się, urzędnicy sprawdzają, czy ktoś faktycznie chodził do szkoły nawet trzy lata temu – mówi Nazarko. I dodaje, że jeśli szkoły niepubliczne chcą przyciągnąć nie tylko „rencistów”, ale osoby zainteresowane rozwojem, muszą stawiać na bogatą i ciekawą ofertę.
Szkoła podstawowa z wykładowym angielskim, stolica: 40 tys. zł rocznie